– Dobrze, gdy tylko potwierdzi pan autentyczność dokumentów, zastanowię się nad pańską propozycją, proszę jednak nie żądać natychmiastowej odpowiedzi. Dla pana, profesorze, kronika ma tylko wartość historyczną, lecz dla mnie… dla mnie i mojej rodziny to coś więcej.
Ferdinand próbował dojrzeć w hrabim d’Amisie potomka energicznej i rezolutnej Marii oraz szlachetnego rycerza Juana z Ainsy, który bez słowa pozostał w rodzinnej posiadłości, nie upominając się o swoje prawa. Porównał również swego gospodarza z porywczym templariuszem oraz z jego bratem Julianem. Postaci te wydały mu się bardziej ludzkie niż ten nadęty hrabia, który bardziej przypominał statystę z opery niż arystokratę z krwi i kości.
– Oferta uniwersytetu jest szczodra – kusił go Ferdinand.
– Nie wątpię, odłóżmy jednak tę sprawę na później. Teraz, jeśli pan pozwoli, zajmę się pozostałymi gośćmi. Kolacja zostanie podana o siódmej, tymczasem proszę się rozgościć i odpocząć po podróży. Coś mi mówi, że pański syn jest w stajni. Raymond uwielbia konie i zawsze ciągnie tam gości, zwłaszcza że mamy kilka wspaniałych okazów.
– Bardzo się nudzisz? – zapytał syna, wiążąc mu krawat, gdy przygotowywali się do kolacji.
– Co za dziwni ludzie! Straszni sztywniacy. Nawet ten mały Raymond to cudak, jakich mało. Wiesz, o czym nawijał? O katarach i nikczemności Kościoła katolickiego… Nie ma co, biednemu dzieciakowi zrobili pranie mózgu.
– Tak, są trochę dziwni – przyznał Ferdinand.
– Skoro za nimi nie przepadasz, to co my tu robimy?
– Czasami nie można tak po prostu odmówić. Już ci wspomniałem, że znajomy profesor z Tuluzy, mój dawny promotor, poprosił mnie, bym rzucił okiem na pewne pergaminy stanowiące jedyny w swoim rodzaju dokument. Prawdę mówiąc, cieszę się, że mogłem przeczytać kronikę brata Juliana, bo to doprawdy poruszające świadectwo.
Lokaj zaprowadził ich do jadalni. Gospodarz i jego goście, nawet Raymond, mieli na sobie smokingi.
– My to co innego – szepnął Ferdinand do syna – należymy do inteligencji.
– Nie martw się. W takim wdzianku czułbym się jak pajac, popatrz tylko na tego małego…
Hrabia przedstawił nowo przybyłym pozostałych gości – trzech mężczyzn i dwie kobiety, nie licząc adwokata. Ferdinand pomyślał, że zamek najwyraźniej nie ma swej damy, żadna z kobiet nie została mu bowiem przedstawiona jako pani domu.
– Baron von Steiner z małżonką, baronową von Steiner, hrabiostwo von Trotta oraz pański kolega po fachu, profesor Henrich Marbung z uniwersytetu w Berlinie. Pana Saint-Martina i mojego syna Raymonda już pan zna…
Z początku gawędzili o sprawach błahych przy lampce szampana. Dopiero podczas pierwszego dania Ferdinand zorientował się, że zasiadł do kolacji z grupką wyrafinowanych faszystów.- Całe Niemcy są zachwycone Rahnem – mówił profesor berlińskiego uniwersytetu. – I trudno się dziwić, skoro umiał on dojrzeć rzeczy wielkie tam, gdzie inni widzieli tylko kamienie i słowa.
– Ma pan na myśli Ottona Rahna, autora Krucjaty przeciwko Graalowil - zapytał Ferdinand.
– Właśnie jego. Mam zaszczyt znać osobiście tego wybitnego człowieka. Przybyłem tu z misją odszukania…
– Graala? – wszedł mu w słowo Ferdinand wyraźnie rozbawiony.
– Dziwi to pana, profesorze?
– Dziwi mnie, że profesor uniwersytetu w Berlinie chce szukać czegoś, co nie istnieje. Graal to legenda, kreatywny wynalazek literacki…
– Zaprzecza pan istnieniu Graala? – zapytał hrabia von Trotta.
– Oczywiście. Nie odmawiam Rahnowi wyobraźni, jego teorie są bowiem dość sugestywne, jednak sama książka pozbawiona jest wartości historycznej; zresztą nic dziwnego, skoro autor nie jest historykiem, lecz pisarzem, który w sposób godny podziwu puścił wodze fantazji.
– Jak pan śmie…! – profesor Marbung nie krył oburzenia. – Powinien pan wiedzieć, że Rahn czerpał informacje z najlepszych; źródeł, zna tę krainę lepiej od pana, a wszystkie wysuwane przez niego hipotezy oparte są na faktach, nie na domysłach.
– Przykro mi, ale muszę z panem polemizować. Wiem, żel książki Rahna odniosły wielki sukces i że wiele osób ślepo wierzy w jego supozycje, jednak opisywana przez niego Langwedocja nigdy nie istniała, a jego barwne hipotezy nie mają żadnych podstaw naukowych – obstawał przy swoim Ferdinand.
– Jest pan bardzo kategoryczny w swych sądach – zauważył baron von Steiner.
– Jestem kategoryczny w dyskusjach o tym, na czym się znam, i nie pozwolę na wymyślanie nowej historii, nawet jeśli miałoby to służyć jej upiększeniu. A jeśli chodzi o wyjawiony przez Ottona Rahna zamiar odnalezienia wspólnego wątku między Montsegur i Montsalwatem, zamkiem opisywanym przez Wolframa von Eschenbacha w Parsifalu, zapewniam, że to zadanie równie szczytne, co płonne. Żałuję, że nie mogę państwa zadowolić inną opinią.
– Poprosiłem pana Arnauda o potwierdzenie autentyczności interesującego nas rękopisu ze względu na szacunek, jakim cieszy się w kręgach naukowych – wyjaśnił hrabia d’Amis. – Profesor nigdy nie wyraziłby nihil obstat [8] w stosunku do czegoś, czego nie byłby naprawdę pewien. Dlatego nieocenioną wartość ma dla mnie jego uznanie dla moich rodzinnych pergaminów.
– Może uda nam się namówić profesora do współpracy – wyraziła nadzieję baronowa von Steiner.
– Do współpracy? Nie sądzę, by profesor był jednym z naszych – odezwał się adwokat Saint-Martin. – Skłonny jestem raczej sądzić, że byłby przeszkodą…
– Nie bardzo rozumiem… – zaczął Ferdinand.
– Drogi profesorze, należymy do pewnego… towarzystwa kulturalnego. Próbujemy odkryć tajemnicę katarów i w miarę możliwości odnaleźć Graala. Pan nie wierzy co prawda w jego istnienie, jednak wielu pańskich kolegów po fachu jest innego zdania…
– Żaden szanujący się naukowiec nie wierzy w istnienie Graala – uciął Ferdinand, przerywając wywód hrabiego von Steinera.
– Pan wierzy tylko w to, co pan widzi – stwierdził hrabia.
– Jestem uczonym, mój oręż to wiedza i rozum.
– Czy wierzy pan przynajmniej w Boga, profesorze? – zagadnęła hrabina von Trotta.
– To samo pytanie, moim zdaniem niestosowne, zadano mi przed kilkoma dniami. Moje poglądy religijne są moją osobistą sprawą i nijak się nie mają do mojej pracy naukowej.
– Nie męczmy profesora – próbował ratować sytuację hrabia d’Amis. – Pięknie, nie powiem, próbujemy go zwerbować dla sprawy… Lepiej wypijmy za to, by nasze spotkanie stało się zalążkiem owocnej przyjaźni i współpracy. Wszystkich nas interesuje prawda, właśnie jej szukamy. Profesorze, przyłączy się pan do ekipy, jaką tworzę w celu poszukiwania prawdy o kataryzmie?
– Proszę mi wybaczyć, hrabio, ale nie trzeba szukać czegoś, co już dawno zostało ujawnione. Mówiłem panu, że drażnią mnie wszelkie nierealne hipotezy dotyczące katarów. To absurd, z którym nie chcę mieć nic wspólnego.
– Proponuję panu kierowanie naszym zespołem… Będziemy szukali tam, gdzie pan nam wskaże – nalegał hrabia.
– Sęk w tym, że nie ma czego szukać. Co najwyżej natrafimy na jakiś zapomniany dokument inkwizycji lub świadectwo równie piękne, jak to zachowane w pańskim archiwum rodzinnym, lecz nic poza tym. Graal nie istnieje.
– Twierdzi pan, że nie istnieje święty kielich? – dopytywał się adwokat Saint-Martin.
– Tak właśnie twierdzę. Naprawdę wierzy pan, że kielich, z którego Jezus pił wino wraz z uczniami, przetrwał dwa tysiące lat? Czyżby jeden z apostołów wsunął go za pazuchę z myślą o potomności?