Выбрать главу

— Obelisk Wolności. Chodźmy!

Biorą się za ręce i razem płyną w powietrzu przetkanym promieniami słońca.

— Poczekaj!

Arp również zbiera pełen podołek kwiatów i dalej płyną już wraz z Getta.

Składają kwiaty u stóp wieży.

— Kto zbierze więcej?! — woła Getta płynąc wśród szarych łodyg. — Goń mnie!

Ich przykład zaraża innych. Mija niewiele czasu i podnóże wieży zasypane jest kwiatami.

Potem rozpalają ogniska, pieką na ogniu wielkie kawały mięsa nasadzone na długie cienkie pręty. Cudowny zapach szaszłyka miesza się z zapachem płonących gałęzi, budzi jakieś wspomnienia, ogromnie odległe i ogromnie przyjemne.

Kiedy Arp zasypia przy dogasającym ognisku, w jego dłoni spoczywa mała, ciepła dłoń.

Gasną ogniska. Wyłączono różnokolorowe żarówki. Na samym dole tuż przy ziemi otwierają się drzwi i dwie gigantyczne mechaniczne łapy zgarniają bawełnę do środka.

Pod oszkloną kopułą stary opalony mężczyzna patrzy na wskazówkę automatycznej wagi.

— Pięć razy więcej niż wszystkie poprzednie partie — mówi wyłączając transporter. — Obawiam się, że przy takim szalonym tempie nie wytrzymają nawet tygodnia.

— Trzymam zakład o dwie butelki — wesoło uśmiecha się sympatyczny chłopiec w wojskowym mundurze. — Pociągną normalne dwadzieścia dni. Hipnoza to wielka rzecz! Można było zdechnąć ze śmiechu, kiedy żarli tę pieczoną brukiew! Pod hipnozą każdy zrobi wszystko, co się zechce. Prawda, pani doktor?

Drobna kobieta z ciężkim rudym warkoczem owiniętym wokół głowy nie śpieszy się z odpowiedzią. Podchodzi do okna, włącza reflektor i uważnie patrzy na obciągnięte skórą twarze, przypominając trupie czaszki.

— Pan nieco przecenia możliwości elektrohipnozy — mówi obnażając w uśmiechu ostre zęby wampira. — Potężne promieniowanie pola może tylko nakazać rytm pracy i określić pewien ogólny kierunek działania. Ale podstawową sprawą jest odpowiednie psychiczne zaprogramowanie. Imitacja ucieczki, rzekome niebezpieczeństwo — wszystko to stworzyło u nich poczucie wolności zdobytej za wysoką cenę. Trudno przewidzieć, jakie kolosalne rezerwy organizmu mogą wyzwolić uczucia wyższego rzędu.

Przełożyła Irena Lewandowska

Romen Jarow

ZAKŁAD

Spor

Nie lubię konfliktowych sytuacji, ale kiedy ślusarz dwukrotnie zignorował moje wezwanie, rozgniewałem się. List wrzucony do skrzynki na drzwiach administracji brzmiał: „Czy długo jeszcze będzie trwał ten skandal? Trzeci raz proszę o przysłanie ślusarza do mieszkania nr 18. Jeżeli znowu nie przyjdzie, będziecie mieli wielkie nieprzyjemności”. Moja rozpaczliwa próba wezwania ślusarza została podjęta w sobotę i spowodowana była sytuacją doprawdy podbramkową. Przez resztę dnia, noc i poranek dnia następnego byłem zdecydowany na wszystko. Stan ten trwał do momentu, w którym rozległ się dzwonek.

— Kto tam? — zawołałem, podbiegając do drzwi.

— Wzywał pan ślusarza? — zapytał głos z klatki schodowej.

Otworzyłem drzwi, na przybysza nawet nie spojrzałem i dostojnie ruszyłem do pokoju. A tamten szedł za mną. Podszedłem do kaloryfera, położyłem rękę na żeberkach, powiedziałem ze wzburzeniem: „Śrubę trzeba przykręcić, bo się woda leje” — i odwróciłem się. Miałem wrażenie, że kaloryfer spadł mi na nogi. Człowiek, który stał przede mną, miał głowę wydłużoną, co najmniej dwa razy dłuższą niż normalna, oraz uszy opadające na ramiona. Ubranie jego przypominało mundur strażacki w czasie pokazowych ćwiczeń — tyle było na nim łańcuszków, haftek i innych niewyjaśnionych metalowych przedmiotów.

— A — a… gdzie majster Kawka? — zapytałem martwiejąc ze zgrozy.

— Jaki znowu Kawka? — uprzejmie zainteresował się nieznajomy.

— Ślusarz z administracji.

— Nie wiem. Przybyłem na pańskie wezwanie i mam polecenie okazać panu pomoc, o którą pan prosił.

— Przepraszam, ale kim pan jest?

— Jestem mieszkańcem planety Amos z gwiazdozbioru Łabędzia. Przynajmniej tak wy nazywacie tę konstelację…

— Może napije się pan herbaty? — wymamrotałem. — Chwileczkę, tylko wyłączę telewizor. Drze się jak opętany…

— Nie, nie trzeba — zatrzymał mnie Amosjanin — na razie zbieram informacje.

— Ale dlaczego właśnie przyszedł pan do mnie? — zawołałem coraz bardziej ośmielony. — Czyż mogłem oczekiwać, że ja, skromny człowiek…

— To było tak — powiedział Amosjanin. — Już dawno siły wytwórcze naszej planety osiągnęły taki szczebel rozwoju, że byliśmy w stanie nawiązać kontakt z rozumnymi istotami na innych planetach. A tymczasem nic nam nie wychodziło. Bezludzie jakieś takie w całym wszechświecie — coś koszmarnego. Ale postanowiliśmy mimo to za wszelką cenę nawiązać kontakt. Zbudowana z ogromnym wysiłkiem aparatura skoncentrowała energię wszystkich maszyn rozmieszczonych na powierzchni trzystu tysięcy kilometrów kwadratowych w jeden potężny potok i skierowała ten potok w przestrzeń kosmiczną. Zwężając się stopniowo ten strumień energii przekształcił się w cienką igłę, która dotarła do skrzynki na drzwiach. W tej skrzynce był pański list. Projekcja znaków pisarskich niezwłocznie trafiła na Amos, natychmiast przystąpił do pracy neutrinokriogenny analizator, który rozszyfrował treść listu, ułożył słownik wszystkich pozostałych słów waszego języka i sporządził siedemset czterdzieści dwa warianty prawdopodobnego niebezpieczeństwa. Nieszczęście zagraża rozumnym istotom, nasi bracia błagają o pomoc! Niezwłocznie polecono mi, jako głównemu specjaliście w dziedzinie eksploatacji wszystkich urządzeń mechanicznych planety, abym nauczył się waszego języka, przybył do was i okazał niezbędną pomoc!

— Ale jak pan mógł przyjechać tak szybko? — zdumiałem się. — Przecież dopiero wczoraj wrzuciłem list do skrzynki. I w jaki sposób pokonał pan taką odległość?

— No cóż, czas jest pojęciem względnym — powiedział Amosjanin. — A znalazłem się tu przy pomocy teletransformacji. Rozłożono mnie na atomy i po istniejącym już strumieniu energii przesłano tutaj. Praktycznie rzecz biorąc jest to operacja błyskawiczna, chociaż wymaga wydatkowania ogromnej energii. Ale poszliśmy na to z pełną świadomością — aby tylko udało się uniknąć nieprzyjemności. Jednakże dosyć tych rozmów, trzeba się brać do roboty. Niech pan pokaże, o co chodzi.

— Obluzowała się śruba przy kaloryferze — zmieszałem się. — Woda kapie i trzeba podstawiać miskę. Gdybym miał klucz francuski, oczywiście nie wzywałbym ślusarza. Ale nie mam niestety…

Amosjanin podszedł do kaloryfera, pomacał śrubę.

— Tego wariantu pomocy nie było wśród tamtych siedmiuset czterdziestu dwóch — wymamrotał. — Sprawa jest bardziej skomplikowana. Zwłaszcza że wszystko jest nie tak, jak trzeba. — Odwrócił się do mnie. — Ma pan obok siebie dwa urządzenia — jedno ogrzewa pomieszczenie, drugie odbiera obraz. Po co? Tylko niepotrzebna strata miejsca!

Oparł dłonie o kaloryfer, zamarł na moment, napiął mięśnie — i żeberka przywarły do siebie. Kilkakrotnie przesunął po nich dłonią wygładzając jak garncarz wilgotną glinę — i nagle zamiast kaloryfera pojawił się idealnie gładki sześcian. Na frontowej płaszczyźnie sześcianu był ten sam obraz co na ekranie telewizora, tylko większy i ostrzejszy. A ekran zgasł.

— Co pan zrobił najlepszego! — zawołałem. — Przecież to są przedmioty o odmiennym przeznaczeniu!

Amosjanin uśmiechnął się z politowaniem, skłonił głowę na bok i rozłożył ręce.