Выбрать главу

— Pan jest taki miły — powiedziała panienka. — Taki dobry.

— To nieprawda — powiedziałem. — Ja tylko udaję.

Panienka nie uwierzyła i odeszła prawie szczęśliwa, chociaż powiedziałem jej prawdę. Ja tylko udawałem. Było duszno. Poszedłem piechotą na plać Puszkina, żeby zabić czas. Przy filharmonii Czajkowskiego sprzedawali w kiosku goździki, ale goździki były marne, a poza tym pomyślałem, że jeżeli pójdziemy gdzieś z Katrin, będę wyglądał jak amant. Ogarnęło mnie głupie uczucie, że wszystko już kiedyś było. I ten osowiały dzień. I Katrin, która czeka na mnie na długiej półokrągłej ławce, a u stóp Puszkina stoją doniczki z przywiędłymi kwiatami i leży wypłowiały bukiecik chabrów.

Tak, wszystko już było. Nawet chabry. Ale Katrin spóźniała się, więc usiadłem na wolnym brzegu ławki; z tej strony nie było cienia i dlatego nikt tu nie siadał. W cieniu tłoczyli się niemieccy turyści z zakupami, a dalej na przemian emeryci i tacy jak ja, którzy czekali. Jeden staruszek głośno mówił do sąsiada.

— To zbrodnia siedzieć w Moskwie w taką pogodę. To zbrodnia.

Złościł się, jakby tej zbrodni był ktoś winien. Katrin przyszła nie sama. Za nią, a raczej obok niej, szedł potężny, szeroki w barach mężczyzna z bródką nieumiejętnie przylepioną do podbródka i policzków. Bródka nadawała mu wygląd oszusta. Mężczyzna był w białej furażerce i gdyby było nieco chłodniej, na pewno włożyłby zamszową marynarkę. Patrzyłem na mężczyznę, ponieważ na Katrin patrzeć nie miałem powodu. Katrin i tak znałem. Jest podobna do młodego doga.

Katrin odnalazła mnie, podeszła i usiadła. Mężczyzna również usiadł. Katrin udała, że «mnie nie zna, więc nie patrzyłem w jej stronę. Mężczyzna powiedział:

— Bardzo tu gorąco. Takie słońce. Można dostać udaru słonecznego.

Katrin patrzyła prosto przed siebie, a tamten zachwycał się jej profilem. Miał ochotą dotknąć jej ręki, ale nie starczyło mu śmiałości i jego palce niechcący zawisły nad dłonią Katrin. Mężczyzna miał mokre czoło i lśniące, policzki.

Katrin odwróciła się od niego, jednocześnie cofnęła rękę, i nie patrząc na mnie powiedziała samymi wargami.

— Zmień się w pająka. Przestrasz go śmiertelnie. Tylko tak, żebym ja nie widziała.

— Pani coś mówiła? — zapytał mężczyzna i dotknął jej łokcia. Jego palce zamarły, kiedy musnęły chłodną skórę.

Pochyliłem się do przodu, żeby mu spojrzeć w oczy i zamieniłem się w wielkiego pająka. Mój odwłok miał pół metra długości, a łapy ponad metr. Wymyśliłem sobie żuchwy, które wyglądały jak krzywe piły wysmarowane cuchnącym jadem. A na plecach ulokowałem rojowisko pajęczych dzieci. Dzieci również poruszały żuchwami i ociekały jadem.

Mężczyzna nie od razu zrozumiał, co się stało. Zmrużył oczy, ale nie cofnął ręki z łokcia Katrin. Wobec tego zamieniłem Katrin w pajęczycę i zmusiłem go, aby poczuł pod palcami chłód szarego chitynowego pancerza. Mężczyzna przycisnął do piersi rozczapierzone palce, a wolną dłonią pomachał przed oczami.

— Do diabła — powiedział. Wydało mu się, że zachorował. Podobnie jak inni potężnie zbudowani mężczyźni był hipochondrykiem. Zmusił się, aby jeszcze raz spojrzeć w moją stronę i wtedy wyciągnąłem do niego moje przednie szponiaste łapy. I mężczyzna uciekł. Wstydził się ucieczki, ale nie mógł opanować strachu.

Niemcy złapali się za torby z zakupami. Staruszkowie patrzyli w ślad za nim. Katrin roześmiała się.

— Dziękuję — powiedziała. — Świetnie ci to wychodzi.

— On by nie uciekł — powiedziałem — gdybym cię nie przemienił w pajęczycę.

— Jak ci nie wstyd!

— Dokąd pójdziemy? — zapytałem.

— Dokąd zechcesz — powiedziała Katrin.

— Dzisiaj jest strasznie duszno. Gdzie on się do ciebie przyczepił?

— Pod kinem. Powiedziałam mu, że idę na spotkanie z mężem, ale potem postanowiłam go ukarać, bo był okropnie pewny siebie. Może pójdziemy do parku? Napijemy się piwa.

— Dzisiaj tam będzie straszny tłok — powiedziałem.

— Dziś piątek. Sam mówiłeś, że w piątki wszyscy rozsądni ludzie wyjeżdżają za miasto.

— Jak sobie życzysz.

— W takim razie chodźmy łapać taksówkę.

Na postoju była straszna kolejka. Słońce opadło na dachy i wydawało się, że jest zbyt blisko ziemi.

— Zrób coś — powiedziała Katrin. Wyszedłem z kolejki i zacząłem łapać łebka.

Nigdy tego nie robię, chyba tylko dla Katrin. Na rogu zobaczyłem pusty samochód i przemieniłem się w Jurija Nikulina.

— Dokąd? — zapytał szofer, kiedy wsunąłem w okienko głowę Nikulina.

— Na Sokolniki.

— Siadaj, Jura — powiedział szofer. Zawołałem Katrin, a ona zapytała mnie, kiedy szliśmy do samochodu, w kogo się zmieniłem.

— W Jurija Nikulina.

— Słusznie — powiedziała Katrin. — Kierowca będzie dumny, że jechałeś jego samochodem.

— Przecież wiesz…

— To był żart — powiedziała Katrin.

— Jakoś dawno cię nie pokazywali w kinie — powiedział szofer rozkoszując się moją bliskością.

— Mam wiele pracy w cyrku — odparłem.

Cały czas musiałem o nim myśleć, chociaż wolałbym patrzeć na Katrin. Katrin uśmiechała się. Przygryzła dolną wargę i koniuszki ostrych zębów wbiły się w różową skórę. Szofer był gadatliwy, dałem mu rubla, a on powiedział, że zachowa go na pamiątkę.

Pod wielkimi drzewami przy wejściu panował chłód i wszystkie ławki były zajęte. Dalej za okrągłym basenem wznosiła się kopuła, którą zostawili tu Amerykanie, kiedy urządzali wystawę. Teraz również tu była wystawa „Inter-cośtam-71”. Pomyślałem, że jeżeli Garów przeczyta do poniedziałku mój i Kriogusa referat, to we wtorek przyjdzie do laboratorium. Krogius nie zdawał sobie sprawy, jak narozrabialiśmy. Ja tak.

— Chodźmy na lewo — powiedziała Katrin. W lasku, poprzecinanym ścieżkami, pod jakimś dawno nie malowanym płotem Katrin rozścieliła dwie gazety i usiedliśmy na trawie. Katrin zachciało się piwa, wyjąłem butelkę z teczki. Kupiłem ją po drodze z pracy, ponieważ pomyślałem, że Katrin będzie miała ochotę na niwo. Nie miałem czym otworzyć butelki, więc poszedłem w stronę płotu, żeby zerwać kapsel o sztachety. Wzdłuż płotu biegł wielki rów i pomyślałem sobie, że mógłbym przez ten rów przelecieć, nie przeskoczyć, tylko przelecieć. Ale na ścieżce pojawiły się dwie kobiety z dziećmi w wózkach, więc przeskoczyłem przez rów.

— Czy chciałabyś latać? — zapytałem Katrin.

Katrin spojrzała mi prosto w oczy i zobaczyłem, jak jej źrenice zrobiły się maleńkie, kiedy w nie zajrzało słońce.

— Nic nie rozumiesz — powiedziała. — Nie umiesz czytać myśli.

— Nie umiem — powiedziałem.

Piliśmy piwo przekazując sobie butelkę jak fajkę pokoju.

— Strasznie gorąco — powiedziała Katrin. — A to dlatego, że nie pozwalasz mi upinać włosów.

— Ja?

— Powiedziałeś, że bardziej ci się podobam z rozpuszczonymi włosami.

— Podobasz mi się niezależnie od fryzury.

— Ale z rozpuszczonymi włosami bardziej.

— Z rozpuszczonymi bardziej. Przyjąłem jej ofiarę.

Katrin siedziała z ręką opartą o trawę, a rękę miała szczupłą i silną.

— Katrin — powiedziałem. — Wyjdź za mnie za mąż. Kocham się.

— Nie wierzę ci — powiedziała Katrin.

— Nie kochasz mnie.

— Jesteś głupi — powiedziała Katrin.

Pochyliłem się nisko i pocałowałem po kolei jej smukłe opalone palce. Katrin położyła mi na karku drugą dłoń.