— Dlaczego nie chcesz wyjść za mnie za mąż? Będę dla ciebie zawsze okropnie przystojny. Jak aktor filmowy.
— Zmęczysz się — powiedziała Katrin.
— A więc?
— Nigdy nie wyjdę za ciebie — powiedziała Katrin. — Jesteś przybyszem z kosmosu, niebezpiecznym, obcym człowiekiem.
— Wychowałem się w Domu Dziecka — powiedziałem. — Wiesz o tym. I obiecują ci, że nigdy nie będę nikogo hipnotyzować. Ciebie tym bardziej.
— Czy coś mi wmawiałeś?
Cofnęła dłoń z mojego karku i poczułem, jak jej palce zawisły w powietrzu.
— Tylko wtedy, kiedy sama prosiłaś. Kiedyś cię ząb bolał. Pamiętasz? I kiedy chciałaś zobaczyć żyrafę na placu Komsomolskim.
— Nie próbowałeś mi wmówić, że cię kocham?
— Nie opowiadaj głupstw i połóż dłoń tam, gdzie była. Tak mi wygodniej.
— Nie kłamiesz?
— Ja chcę, żebyś mnie naprawdę kochała. Dłoń powróciła na miejsce i Katrin powiedziała:
— Nie wierzę ci.
Wypiliśmy piwo i postawiliśmy butelką na widoku, żeby ten, komu się przyda, znalazł ją i sprzedał. Rozmawialiśmy na zupełnie błahe tematy, nawet o ojczymie Tatiany, o Wice i o ludziach, którzy przechodzili obok i patrzyli na nas. Wyszliśmy z parku, kiedy zrobiło się już zupełnie ciemno, długo staliśmy w kolejce do taksówek, a kiedy odprowadziłem Katrin pod jej dom, nie chciała mnie pocałować na pożegnanie i w ogóle nie dogadaliśmy się w sprawie przyszłości.
Poszedłem do domu piechotą, było mi smutno, wymyśliłem więc perpetuum mobile, a potem udowodniłem, że ono i tak nie będzie pracować. Dowód był bardzo trudny i prawie zapomniałem o Katrin, kiedy znalazłem się na mojej ulicy. I wtedy zrozumiałem, że kiedy przyjdę do domu, zadzwoni telefon i Krogius powie, że niczego nie osiągniemy. Nie chciało mi się obchodzić długiego gazonu i postanowiłem przelecieć górą. Latać było niełatwo, ciągle traciłem równowagę i nie zdecydowałem się wlecieć do siebie na trzecie piętro, chociaż okno było otwarte. Wszedłem po schodach.
Kiedy otworzyłem drzwi, poczułem, że ktoś siedzi w ciemnym pokoju i czeka na mnie. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i bez pośpiechu zamknąłem je na łańcuch. Potem zapaliłem światło w przedpokoju. Człowiek, który siedział po ciemku, wiedział, że czuję jego obecność, ale się nie poruszył. Zapytałem:
— Dlaczego pan siedzi bez światła?
— Zdrzemnąłem się — odparł człowiek. — Długo pana nie było.
Wszedłem do pokoju, przycisnąłem guziczek kontaktu i powiedziałem: — Może zaparzyć kawy?
— Tylko dla siebie. Ja nie będę pił. Promieniowało od niego poczucie własnej wartości. Ociekał godnością. Dlatego ja również stałem się niezmiernie dostojny i wmówiłem mu, że mam granatowy krawat w paseczki. Gość uśmiechnął się i powiedział:
— Szkoda pańskich wysiłków. Niech pan lepiej zaparzy kawę.
Poszedł za mną do kuchni, wyjął z kieszeni zapałki i zapalił gaz, kiedy wsypywałem kawę do ekspresu.
— Czy nie czuje się pan samotny? — zapytał.
— Nie.
— Nawet dziś?
— Dziś tak.
— Dlaczego pan się do tej pory nie ożenił?
— Dziewczęta nie chcą mnie kochać.
— A może przywykł pan do samotności?
— Może.
— Ale ma pan przyjaciół.
— Mam wielu przyjaciół.
— Ale przyjaciół nie obchodzi, co się z panem dzieje?
— Nieprawda. A jak pan wszedł do mieszkania?
Człowiek wzruszył ramionami i powiedział:
— Wleciałem. Okno było otwarte.
Stał z głową przechyloną na bok i wpatrywał się we mnie, jakby oczekiwał, że wyrażę zdziwienie. Ale ja się nie zdziwiłem, ponieważ sam omal nie zrobiłem tego samego — bałem się tylko, że stracę równowagę i uderzę o balustradę balkonu. Człowiek ze skruchą pokręcił głową i powiedział:
— Nie ma wątpliwości — i poprawił binokle. Mógłbym przysiąc, że trzy minuty temu nie miał na nosie żadnych binokli. Wlałem kawę do filiżanki, wziąłem paczkę wafli i poprosiłem gościa do pokoju. Zmęczył mnie upał i rozmowy, które do niczego nie prowadzą.
— Niech pan zdejmie buty — powiedział gość demonstrując troskliwość. — Nogi muszą odpocząć.
— Jest pan niezmiernie uprzejmy — powiedziałem. — Ale jeśli można, najpierw wypiję kawę, bo jestem senny.
Człowiek przeszedł przez pokój, zatrzymał się przed półką i przesunął palcem po grzbietach książek, niby kijem po sztachetach.
— A więc — powiedział rzeczowym tonem. — Niejednokrotnie zadawał pan sobie pytanie, czemu jest pan inny niż wszyscy. I odpowiedzi na to pytanie pan nie znalazł. Jednocześnie coś powstrzymywało pana od tego, aby zwrócić się do lekarza.
— Jestem taki, jak wszyscy — powiedziałem i pomyślałem, że trzeba było go posłuchać i zdjąć buty.
— Już w Domu Dziecka uczył się pan lepiej niż pana rówieśnicy. Znacznie lepiej. Zadziwiał pan swoich nauczycieli.
— Drugie miejsce na olimpiadzie matematycznej — powiedziałem. — Ale nauczycieli nie zadziwiałem. I medalu nie dostałem.
— Medalu nie zdobył pan celowo — powiedział gość. — Pan się wstydził swoich zdolności. Pan nawet przekonał Krogiusa, że jest on pełnoprawnym współautorem waszej pracy. A to nieprawda. Dysponuje pan potężną siłą przekonywania. Może pan wmówić każdemu człowiekowi diabli wiedzą co.
— A panu? — zapytałem.
— Mnie nie — odparł mój gość i zamienił się w niewielki pomnik ojca sztuki drukarskiej Iwana Fiodorowa.
— To interesujące — powiedziałem. — Teraz pan powie, że jest pan moim krewnym i że łączą nas niewidzialne związki genetyczne.
— Słusznie — powiedział gość. — Gdyby tak nie było, pan by się nie domyślił, że czekam na pana, wyraziłby pan co najmniej zdziwienie, widząc nieznajomego człowieka w zamkniętym mieszkaniu. Zdziwiłby się pan słysząc, że wleciałem przez okno na trzecim piętrze. A propos, czy już pan umie latać?
— Nie wiem — przyznałem. — Dziś próbowałem pierwszy raz. A co ja jeszcze umiem robić?
— Wystarczy ci spojrzeć na stronę książki, żeby zapamiętać tekst, dodajesz, mnożysz, wyciągasz pierwiastki tak łatwo, że mógłbyś z powodzeniem występować na scenie, możesz nie jeść przez kilka dni, zresztą nie spać również.
— Chociaż lubię robić jedno i drugie.
— Przyzwyczajenie — chłodno powiedział gość. — Wpływ środowiska. W Domu Dziecka pilnowano, żeby wszystkie dzieci spały w nocy. Umiesz widzieć związek między faktami i zjawiskami pozornie nie mającymi ze sobą nic wspólnego. W tutejszych kategoriach jesteś geniuszem. Chociaż nie wszystkie swoje zdolności umiesz wykorzystać, a niektórych zresztą nawet nie podejrzewasz.
— Na przykład? — zapytałem.
Gość niezwłocznie rozwiał się w powietrzu i zmaterializował się za moimi plecami w otwartych drzwiach. Potem bez pośpiechu podszedł do półki, wyjął słownik angielsko-rosyjski i rzucił nim w górę. Słownik zastygł w powietrzu.
— To wszystko jest jeszcze przede mną? — zapytałem bez szczególnego entuzjazmu.
— To jeszcze nie wszystko.
— Jeśli o mnie chodzi, to mi wystarczy.
— Jeżeli będziesz się uczył. Jeżeli powrócisz do naturalnego środowiska. Jeśli znajdziesz się wśród sobie podobnych.
— Tak — powiedziałem. — To znaczy, że jestem mutantem. Skaza genetyczna. I do tego nie jestem wyjątkiem.
— To nie tak — powiedział gość. — Po prostu jesteś tu obcy.
— Tu się urodziłem.
— Nie.