Выбрать главу

WESTWICH — MIASTO, KTÓRE PATRZY W PRZYSZŁOŚĆ

PRZYJDŹ I ZOBACZ!

TO JEST POZA CZASEM — NOWSZE NIŻ JUTRO! CUD STULECIA!

OPŁATA (dla zamiejscowych) 2 SZYLINGI I 6 PENSÓW

Tego samego manka gazety krajowe umieściły wielkie ogłoszenie:

KOLOSALNE — UNIKALNE — KSZTAŁCĄCE! WESTWICH DAJE JEDYNE AUTENTYCZNE PRZEDSTAWIENIE FUTURAMATYCZNE!

DOWIESZ SIĘ

JAK SIĘ BĘDZIE UBIERAĆ TWOJA PRAPRAWNUCZKA JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁ TWÓJ PRAPRAWNUK MODA NASTĘPNEGO STULECIA!

JAK ZMIENIĄ SIĘ ZWYCZAJE?

PRZYBĄDŹ DO WESTWICH I ZOBACZ NA WŁASNE OCZY!

OFERTA STULECIA!

PRZYSZŁOŚĆ ZA DWA I PÓŁ SZYLINGA!!

Liczyliśmy na to, że cała sprawa miała już dotychczas i tak wystarczający rozgłos, wobec czego dalsze detale byłyby zbędne — ale na wszelki wypadek zamieściliśmy również lelka bardziej wyspecjalizowanych ogłoszeń w magazynach ilustrowanych, w rodzaju:

WESTWICH

DZIEWCZĘTA! DZIEWCZĘTA! DZIEWCZĘTA! PRZYSZŁE KROJE! ŚMIAŁE MODELE! ORYGINALNA MODA!

ZDUMIEWAJĄCE — AUTENTYCZNE — BEZ CENZURY!! OBFITOŚĆ WDZIĘKÓW ZA DWA I PÓŁ SZYLINGA!!!

Zakupiliśmy wystarczająco dużo miejsca w prasie, aby umieścić w szpaltach informacje dla tych, którzy przywykli kierować się względami socjologicznymi, psychologicznymi lub intelektualnymi.

No i przyszli.

Ciekawskich było już sporo przedtem, ale dopiero teraz dowiedzieli się, że warto płacić pieniądze za to widowisko, a im więcej pieniędzy wpływało, tym bardziej ponury stawał się skarbnik rady miejskiej, żałując, że nie ustalono stawki na pięć szylingów lub nawet dziesięć!

Po kilku dniach zmuszeni byliśmy zamienić na parkingi wszystkie wolne parcele oraz spore połacie terenu poza miastem, a ludzie parkowali swoje pojazdy wystarczająco daleko od miasta, tak że zaistniała konieczność uruchomienia specjalnej linii autobusowej łączącej parkingi z miastem. Wkrótce ulice były już tak zapchane tłumami, które biegały tu i tam i pozdrawiały platformy Pawleya i turystów gwizdami, szyderstwami i kocią muzyką, że mieszkańcy miasta pozostawali po prostu w swoich domach i tam spalali się w ogniu gniewu.

Skarbnik martwił się teraz o to, czy nie grozi nam obowiązek płacenia podatku od widowisk. Lista protestów kierowanych do burmistrza rosła z każdym dniem, ale sam burmistrz tak dalece był zajęty organizowaniem konwojów żywności i piwa do swoich restauracji, że nie starczało mu czasu na przejmowanie się protestami.

Po kilku jednak dniach zacząłem się martwić, czy aby Pawley nas nie przetrzyma. Widać było, że turyści niezbyt się tym wszystkim przejęli i chociaż utrudniało im to walkę o premie, nie oduczyli się włóczęgi po całym mieście. A oprócz tego mieliśmy jeszcze tysiące wycieczkowiczów rozpętujących pandemonium po całych nocach. Nerwy wszystkich mieszkańców napięte były jak postronki i lada chwila mogła wybuchnąć burza.

I oto, szóstej nocy, gdy wielu z nas myślało już nad tym, czy nie byłoby lepiej oczyścić trochę Westwich, pojawiła się pierwsza rysa. Jakiś człowiek zadzwonił do mnie z ratusza i powiedział, że widział szereg platform z nie obsadzonymi miejscami.

Następnej nocy wybrałem się na najbardziej uczęszczany szlak, by sprawdzić tę wieść naocznie.

Napotkałem tam gęsty, dobrze podpity tłum obrzucający się na przemian słonymi dowcipami i kuksańcami, ale nie musieliśmy długo czekać. Z wejścia kawiarni „Coronation” wychynęła platforma z napisem:

CZAR I ROMANTYZM DWUDZIESTEGO WIEKU — 15 SZYLINGÓW

— a połowa miejsc była pusta.

Pojawienie się platformy wywołało wielkie pijackie brawa i huragan gwizdów. Kierowca prowadził pojazd poprzez tłum z obojętnym wyrazem twarzy. Pasażerowie wyglądali dużo mniej pewnie. Niektórzy wprawdzie próbowali się odgrywać; chichotali, robili grymasy, machali rękami, jakby oddawali cios za cios. Dobrze, że turystki nie słyszały wykrzykiwanych przez tłum słów spod ich adresem, ale niektóre gesty były bardzo niedwuznaczne. Zanim platforma zniknęła we frontowej ścianie magazynu „Bon Marche”, prawie wszyscy turyści przestali udawać, że jest im wesoło. Niektórzy wyglądali, jakby im było słabo. Z wyrazu ich twarzy wywnioskowałem, że Pawleya czeka ciężka robota; będzie musiał wytłumaczyć owej delegacji aspekty dwudziestowiecznej kultury.

Następnego wieczora było więcej pustych foteli niż zajętych, a ktoś doniósł, że cena spadła do 10 szylingów.

W dwa dni później nie pojawili się już w ogóle, a my musieliśmy zwracać wycieczkom półkoronówki i łagodzić ich pretensje z powodu zmarnowanej benzyny.

Następnej nocy też się nie pojawili. Nie mieliśmy więc już nic innego do roboty, jak oczyścić miasto i cała sprawa była w zasadzie zakończona. Pozostało jeszcze jedno zadanie — zmniejszyć popularność, jaką miejscowość ostatnio się cieszyła.

Wreszcie powiedzieliśmy sobie, że problem został zlikwidowany. Jimmy jednak utrzymuje, że to tak tylko z naszej strony wygląda. Jedyną rzeczą, jaką jego zdaniem winni oni byli w tej sytuacji zrobić, była modyfikacja czynnika widzialności, który tyle przysparzał kłopotu. Wobec czego możliwe, że dalej tu kursują — tu, czy gdzie indziej.

A może on ma rację? Może istotnie ten cały Pawley, kimkolwiek jest lub miał kiedyś być, prowadzi po całym świecie i po całej historii łańcuch swoich wycieczek. Ale my o tym nic nie wiemy, a jak długo ich nam nie pokazuje, nie sądzę, abyśmy mieli łamać sobie nad tym głowy.

Na tyle, na ile to nas dotyczyło — sprawa z Pawleyem była skończona. Był to przypadek wymagający desperackich środków zaradczych, ocenił to nawet wikary kościoła Wszystkich Świętych. I miał on niewątpliwie rację, gdy swoje dziękczynne kazanie rozpoczął od słów: „Paradoksalne, drodzy wierni, paradoksalne mogą być dzieła pospólstwa…”

* * *

Kiedy już było po wszystkim, znalazłam wreszcie czas, aby znów zobaczyć się z Sally. Zastałam ją o wiele bardziej promienną, niż dawniej i w związku z tym o wiele bardziej uroczą. Zdawało mi się, że również ucieszyła się na mój widok.

— Cześć, Jerry — powiedziała — czytałam właśnie w gazecie o tym, jak pięknie zorganizowałeś cały plan, aby się ich pozbyć. Uważam, że to było po prostu cudowne z twojej strony.

Jeszcze nie tak dawno uważałbym to za docinek, ale tym razem była szczera. Nie mogłem jakoś zapomnieć jej widoku z tymi bliźniakami na ręku i nie mogłem przestać się dziwić temu, skąd się one tam wzięły.

— Ta nic wielkiego, kochanie — powiedziałem skromnie — każdy mógł wpaść na ten pomysł.

— Może masz rację, ale bardzo wiele ludzi uważa tak, jak ja. I powiem ci coś jeszcze, o czym dzisiaj usłyszałam. Będą cię prosić, abyś kandydował do rady, Jerry.

— Ja do rady. Kupa śmiechu… — zacząłem i urwałem nagle.

— To znaczy, będę tytułowany radcą miejskim? — spytałem.

— Cóż… no, chyba tak. Tak sądzę — odparła ze zdziwieniem.

I nagle olśniła mnie myśl.

— Sally, kochanie, najdroższa, wiesz… jest coś, co już bardzo dawno miałem zamiar ci powiedzieć — zacząłem.

Przekład: Marek Wagner

Janusz A. Zajdel

TAM I Z POWROTEM

Pomieszczenie wyglądało jak nieskończenie długi korytarz: rozświetlony pas sufitu, ciemne ściany i lśniąca błękitnawo podłoga zbiegały się w perspektywie w jeden punkt. Było tu jasno, czysto i, chciałoby się rzec, wesoło. W wyobraźni Laut zupełnie inaczej wyrysował sobie to miejsce. Teraz zaś — zamiast mrocznych katakumb i grobowej atmosfery — objawił się przed nim widok dość nawet sympatyczny.