Выбрать главу

Nie widziałem tam nigdzie A. D. Prawdopodobnie był jednym z pych zakulisowych działaczy. Musiał poruszyć odpowiednie sprężyny, bo Lorraine była pierwszą z badanych osób.

Widziałem ją przedtem raz czy dwa — zawsze w momencie, kiedy właśnie miała się gdzieś ulotnić. Znaliśmy się właściwie jedynie ze słyszenia.

Muszę powiedzieć, że dopiero tutaj, w NZZ, kiedy miałem okazję dłużej i dokładniej jej się przyjrzeć, stwierdziłem, że Lorraine jest pięknością. Miała ten rodzaj twarzy i figury, że trzeba było na nią patrzeć przez jakiś czas, żeby nagle docenić jej urodę.

Miała za mały nos i za wysokie czoło. Robiła wrażenie zupełnie płaskiej, dopóki się czymś nie podnieciła czy nie rozzłościła. Dopiero wtedy widać było, że mimo wszystko ma zupełnie normalne wymiary.

— Proszę mi powiedzieć, panno Young — zapytał psycholog uprzejmie — dlaczego pani się do nas zgłosiła?

— Czy muszę się z tego tłumaczyć? — odparła Lorraine przygryzając wargę.

— Nie. Ale i tak się tego dowiemy, za pomocą testów.

Jeszcze raz zagryzła wargę, po czym nagle spojrzała wyzywająco.

— Jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to miałam do wyboru: to albo samobójstwo.

Chciała zaskoczyć psychologa, ale była to z jej strony naiwność. Przede wszystkim był dobrym specjalistą, a po drugie co tydzień przewijały się przez NZZ dziesiątki ludzi, traktujących swoje zgłoszenie do Zespołów jako alternatywę samobójstwa.

Skinął głową.

— Z jakiego powodu? — zapytał po prostu.

— Odszedł ode mnie mężczyzna, którego kocham — odparła.

Nie robił wrażenia zdziwionego ani nie zapytał, czy to aż tak poważna sprawa. Musiała być poważna, w przeciwnym razie dziewczyna nie przyszłaby tutaj. A poza tym nie wierzył tak całkowicie w to, co mówiła. Jak już powiedział, wszystko i tak wykazałyby testy.

— Chętnie widzimy ochotników, panno Young — powiedział psycholog — ale niepotrzebni nam są ludzie, którzy przychodzą tutaj pod wpływem chwili i potem tego żałują. Jeśli pani…

— Ja się nie wycofam.

— Nie o to chodzi. To i tak byłoby niemożliwe. Ale czy jest pani pewna… że w przeciągu trzech miesięcy, powiedzmy, w dalszym ciągu będzie pani chciała to zrobić?

— W przeciągu trzech miesięcy — odparła Lorraine z goryczą — już by mnie nie było i nie mogłabym zgłosić się do Zespołu.

— Kiedy to się stało, panno Young? To znaczy od jak dawna…

— Zerwaliśmy dwa tygodnie temu.

— No, to już o czymś świadczy — przyznał psycholog. Jeżeli jest pani zupełnie pewna, nie mogę odmówić pani przyjęcia.

— Jestem zupełnie pewna.

Potem było wstępne badanie za pomocą testów, przy którym też asystowałem. Trwało to dosyć długo i po chwili technik zostawił mnie samego. Patrzyłem z zainteresowaniem, bo badali Lorraine.

Zastanawiałem się, jaki jest A. D. jako ojciec. Czy to jego wina, że w wieku lat dwudziestu dwóch Lorraine uważała, że ma złamane życie? Prawdopodobnie, pomyślałem, między innymi przez to, że ją tak psuli. Zawsze miała wszystko, czego tylko chciała, więc kiedy raz mężczyzna, którego pragnęła, wzgardził nią, wydało jej się, że świat się kończy.

Wiele dowiedziałem się o Lorraine, przysłuchując się wszelkim możliwym testom, jakim została poddana: testom na inteligencję, zrównoważenie, zdolności, osobowość, testom psychosomatycznym, testom na skojarzenia słowne — krótko mówiąc wszystkim, o jakich słyszałem, i wielu takim, o których mi się nawet nie śniło.

I wtedy zrozumiałem — a powinienem był znacznie wcześniej — że wszystko to jest bez znaczenia. Lorraine, taka, jaka była w tej chwili, przestanie istnieć w ciągu kilku minut czy godzin, a Lorraine, którą ja będę znał, ukształtuje się dopiero potem.

Wstałem i poszedłem za technikiem. Lorraine w dalszym ciągu poddawana była testom.

Chociaż było już późne popołudnie, technik powiedział mi, że mój Zespół zostanie skompletowany jeszcze przed zamknięciem NZZ. Biura NZZ czynne były do północy i większość spraw, jak mnie poinformował, załatwiało się tam wieczorami. Ludzie, którzy,się tu zgłaszali, opuszczali Zarząd coraz,później, przechodząc stopniowo coraz bardziej skomplikowane badania, aż w końcu albo odchodzili z kwitkiem, albo zjawiali się nazajutrz.

Następną osobą, której badaniu się przysłuchiwałem, był Dick Lowson. Nie było to jego prawdziwe nazwisko. Zostało mu ono nadane później i pod tym nazwiskiem go znałem.

Mężczyźni i kobiety, którzy zgłaszają się do Zespołów, muszą całkowicie zerwać ze swoim poprzednim życiem. Zwykle nadaje się im nowe nazwiska, a czasem nawet nowe twarze. Lorraine z pewnych względów nie zmieniono imienia, ale zmieniono jej nazwisko. Miała się teraz nazywać Lorraine Waterson — co zresztą nie ma większego znaczenia.

Dick był wysokim, chudym mężczyzną około trzydziestki, z linią włosów cofającą się jak odpływ. Był kapryśny, senny, obojętny.

— A jakby pan sam scharakteryzował swój problem? — zapytał psycholog.

Dick patrzył wprost na nas, usiłując zebrać myśli. Poruszyłem się zmieszany.

— On nas nie widzi — szepnął technik. — Patrzy po prostu przed siebie.

— Ile ludzi jest tam za tym szkłem? — zapytał Dick. Wzruszył ramionami i odwrócił się. — A zresztą co za różnica. Możecie ich tu nawet wszystkich przyprowadzić. Jak bym scharakteryzował swój problem? A czy to ważne?

— Tak — odrzekł psycholog.

Dick wzruszył ramionami.

— Dobrze, spróbuję. Byłem cudownym dzieckiem. W szkole same piątki, poza szkołą też sukcesy. Pieniądze z różnych dorywczych zajęć, konkiety towarzyskie, sercowe… Jako piętnastoletni chłopak miałem sześć dziewczyn: wystarczyło kiwnąć palcem. Czego mogłem jeszcze pragnąć? W wieku lat dwudziestu miałem właściwie już wszystko poza sobą. Przez siedem czy osiem kolejnych lat powtarzałem po prostu znane do znudzenia rzeczy, znajdując w nich coraz mniej przyjemności: robiłem pieniądze, windowałem się do góry kosztem innych, wygrywałem w różnych grach, kupowałem i sprzedawałem rozmaite rzeczy i systematycznie zmniejszałem liczbę dziewic w Stanach Zjednoczonych. Przez ostatnie trzy lata nie zadawałem sobie trudu, żeby robić cokolwiek. Nic mnie już nie bawi.

Westchnął.

— Zmażcie ta wszystko i pozwólcie mi zacząć od nowa.

Psycholog skinął głową.

— Pan ma bardzo wysoki iloraz inteligencji.

— Właśnie. Czy nie jestem szczęściarzem? Każdy chce być mądry. I to jest właśnie podstawowy błąd. Dla głupca wszystko jest proste. Im jesteś mądrzejszy, tym bardziej życie wydaje się skomplikowane. Czy zrobicie ze mnie głupca?

— Nie. Pan będzie mózgiem Zespołu.

— Dziękuję wam bardzo.

— Będzie pan zadowolony.

— Zgoda. A co mam robić teraz?

Psycholog powiedział mu, co ma robić.

W ciemnym korytarzu mruknąłem:

— To musi być straszne.

— Co musi być straszne? — zapytał technik.

— Jak człowiek przed trzydziestką zrobił już wszystko. — Ale on wcale nie zrobił wszystkiego. Tak mu się tylko wydaje.

Dobrze, to wobec tego przeświadczenie, że się przed trzydziestką zrobiło już wszystko, musi być straszne.

— Nerwica — rzekł technik. — Szybko sobie z tym poradzimy.

— A na czym właściwie polega proces „prania mózgu”?

— Usuwamy z mózgu wszystko: doświadczenia, wspomnienia, sposób wysławiania się, nerwice — wszystko. Pozostawiamy tylko chłonność i niewiele więcej. Możemy wtedy tych ludzi odpowiednio kształtować.