Выбрать главу

— To brzmi nieludzko.

— Nonsens. Członkowie Zespołów są szczęśliwsi, zdrowsi i pożyteczniejsi niż ktokolwiek inny. Znacznie pożyteczniejsi na przykład niż pan czy ja.

— To dlaczego my się nie zgłaszamy?

Technik uśmiechnął się.

— A dlaczego ludzie wierzący bronią się przed rajem?

Byłem świadkiem badania wielu ludzi, ale oczywiście tylko nieliczni znaleźli się w moim Zespole. Zarząd załatwiał dziennie około dwudziestu osób — dla czterech Zespołów.

Pomijam tych, którzy nie trafili do mnie. Szybko zresztą ich pozapominałem. Wszyscy, poza Lorraine i Helen, dostali nowe imiona. Może po prostu nie było warto zmieniać takiego imienia jak Helen — ostatecznie tyle ich jest.

Helen byłaby bardzo piękną dziewczyną, gdyby nie jedne wada. Ale za to poważna.

W jej twarzy mniej było życia niż w twarzy z okładki magazynu ilustrowanego. Mimika pogłębiała jeszcze bardziej jej martwy wyraz. Uśmiech: rozciągnięcie mięśni twarzy. Śmiech: otwarcie ust i wibrowanie strun głosowych. Troska: zmarszczenie czoła. Wszystko to mógłby równie dobrze wykonywać robot.

— A co, poszukuje mnie policja? — zapytała. — Dlaczego miałaby mnie poszukiwać?

— Nas interesuje jedynie — odparł psycholog — jak dalece sprawa jest zaawansowana.

Był dobrym specjalistą. Wiedział, jak nawiązać kontakt.

Helen uspokoiła się.

— To znaczy, że was to nie obchodzi?

— W najmniejszym nawet stopniu. Po „praniu” i tak nie może pani mieć żadnych przestępczych skłonności.

— Ty szmato, chciałeś powiedzieć…

— Nic nie chciałem powiedzieć. Czy gliny są już na twoim tropie?

— Jeszcze nie, Ale w każdej chwili mogą być — przyznała Helen. — No dobrze, ale jeśli „pranie” usuwa skłonności przestępcze, to dlaczego kryminaliści nie mogą się zgłaszać do Zespołów?

— Mogą, ale dopiero po odsiedzeniu wyroków. Zespół nie może stanowić ucieczki od więzienia. Gdyby tak było, ludzie dopuszczaliby się najbardziej karygodnych czynów, a w razie wpadki zgłaszaliby się do Zespołów, żeby uniknąć kary.

— Rozumiem — odparła Helen. — Poddaję się „praniu” — patrzyła w zadumie. — Ciekawe, jaka będę potem.

— Wspaniała — odrzekł psycholog.

— Dzięki — powiedziała Helen. — Wiem, że pan tak nie myśli. Ale mimo to dziękuję.

Po Helen był Brent.

Brent był młodym, zdrowym, przystojnym debilem. Społeczeństwo go wprawdzie spaczyło, ale i bez tego nie przedstawiałby właściwie żadnej wartości ani dla siebie, ani dla innych.

— A co mi przyjdzie z tego? — zapytałem niezadowolony z tej kandydatury. Lorraine, Dick, nawet Helen reprezentowali jakieś wartości, ale z tego wielkiego, przystojnego kretyna nie będę miał chyba żadnego pożytku.

— Powinien pan wiedzieć — rzekł technik z wyrzutem że niczego nie można osiągnąć bez pewnego ładunku głupoty i ignorancji.

Spojrzałem na niego czujnie, dopatrując się w tym ironii, ale jedynym światłem, jakie tu przenikało, było światło sączące się z sąsiedniego pomieszczenia, tak że nie mogłem stwierdzić, czy mówi serio, czy nie.

Po Brencie nastąpiła dłuższa przerwa. Badania wprawdzie trwały nadal, ale najwyraźniej nie dotyczyły kandydatów do mojego Zespołu, bo psycholog nie dawał mi żadnych znaków.

— To może trochę potrwać — szepnął technik. — Zawsze pod koniec kompletowania Zespołu są największe trudności. Na początku każdy jest dobry. To tak, jakby się wkładało do pudełka pięć ciastek. Pierwsze cztery mogą być praktycznie każdej wielkości, ale to ostatnie musi mieć zarówno odpowiedni kształt, jak i rozmiary.

— A co ze mną? — zapytałem. — Czym ja jestem?

— Pan jest pudełkiem — odparł technik.

Powinienem może zapytać, dlaczego przywiązują stosunkowo niewielką wagę do Ojców Zespołów. Zwykłych członków poddają najpierw starannemu „praniu”, a następnie szkolą ich przez wiele tygodni robiąc z nich coś w rodzaju nadludzi, gdy tymczasem Ojciec Zespołu, przynajmniej teoretycznie szef całej tej historii, jest po prostu zwykłym człowiekiem, którego dosyć krótko bada się za pomocą testów, bez żadnych korektur psychicznych. Nie musiałem jednak o to pytać; domyślałem się.

Ludzie są jeszcze ciągle podejrzliwi w stosunku do Zespołów. Posługują się nimi, ale im nie ufają całkowicie. Cały ten system ma posmak czegoś nieludzkiego. Publiczność nie lubi być zdana na łaskę tych, z których umysłami coś robiono.

Stąd Ojcowie Zespołów to ludzie z gruntu zwyczajni, nie poddawani żadnym zabiegom — ani „praniu”, ani innym psychicznym przeróbkom. Hamulec dla supernormalnych członków Zespołu. Rodzaj klapy bezpieczeństwa. Żeby pokazać światu, że zwykli ludzie stanowią element nadrzędny, któremu Zespoły są podporządkowane.

Ostatni kandydat do mojego Zespołu zjawił się tui przed zamknięciem biur NZZ. Zobaczyłem, że psycholog daje mi znaki, i zacząłem się uważnie przyglądać. Jona była zadartonosym, sentymentalnym i postrzelonym stworzeniem, które spodobało mi się od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałem się, z jakich pobudek tego rodzaju dziewczyna może się zgłaszać do Zespołu — w wieku lat dziewiętnastu.

— Ale ja nie będę zupełnie inna, prawda? — spytała smętnie. — Niektóre rzeczy we mnie podobają mi się.

— Im zdrowsi są ludzie zgłaszający się do nas — odpowiedział psycholog — tym mniej się ich zmienia.

— Ale ja nie muszę mieć zgody rodziców, prawda?

— Teraz już nie. Te sprawy zostały uregulowane parę lat temu. A czy pani rodzice byliby temu przeciwni?

— Moi rodzice są wszystkiemu przeciwni — odparła Jona z odrobiną goryczy w głosie.

A więc to tak.

Jona była dzieckiem niechcianym. I w dziewiętnaście lat po przyjściu na świat jako dziecko niechciane zgłosiła się do NZZ. To się nawet trzymało kupy.

Lorraine i Jona stanowiły całkowite przeciwieństwa; oba takie typy często trafiały do Zespołów. Dzieci zepsute, wychowane w warunkach cieplarnianych, dla których pierwsze niepowodzenie w życiu równa się całkowitej klęsce. I dzieci niepotrzebne, dzieci rodziców obojętnych, które wcześnie dochodzą do wniosku, że miłość, przyjmowana przez innych jako coś należnego, nie jest dla nich przeznaczona. Pierwsza grupa — zbyt pewna siebie, oczekująca od życia zbyt wiele; druga oczekująca i otrzymująca od życia zbyt mało.

Teraz kiedy mój Zespół był już skompletowany, zrobiłem w myśli jego przegląd.

Larraine, dziewczyna, która zawsze miała wszystko, czego chciała, i która załamała się całkowicie, kiedy życie po raz pierwszy powiedziało: nie.

Dick, człowiek znudzony życiem, w którym wszystko przychodziło za łatwo i za wcześnie.

Helen, bez żadnego kośćca moralnego, pozbawiona kobiecego ciepła, twarda jak diament.

Brent, po macoszemu traktowany przez świat, w którym każdy był szybszy i mądrzejszy od niego.

I Jona, dziewczyna, która zamiast być kochana i podziwiana — zawsze spotykała się z niechęcią i obojętnością.

W sumie piątka ludzi bezużytecznych, którzy przegrali w zmaganiu z życiem i światem.

Pięć przegranych miało się stopić w coś nowego, wspaniałego, doskonałego.

Wiele jeszcze razy byłem świadkiem „prania mózgu” i szkolenia, ale nie spotkałem już więcej A. D. Był bardzo ostrożny, nie widywał Lorraine. Przygotowany na to zawczasu, wiedział, że i tak już po pierwszym dniu by go nie poznała.