Выбрать главу

To z kolei prowadziło do chaosu ekonomicznego. Kapitał, inwestowany w kolonie, zamiast w nich pozostawać — wracał, wcale jednak nie do kieszeni inwestorów, tytko przemytników. Popyt na różnego rodzaju towary zaczął przekraczać podaż. Ziemia nie była w stanie dostarczać już więcej towarów, a kolonie nie wykorzystywały swoich możliwości produkcyjnych.

Nałożono więc wysokie cła na większość artykułów eksportowanych do nowych światów. Oczywiście, nie na gazety, pisma ilustrowane, książki, filmy czy płyty, ale na pralki, samochody, radia, meble, maszyny do pisania, ubrania. System ceł miał stać się bodźcem do rozwijania lokalnego przemysłu. Osiągnięto w ten sposób pewną równowagę.

I wtedy oczywiście zaczął się przemyt. Było to aż nazbyt proste. Każdy, kto miał statek kosmiczny, mógł go załadować powiedzmy pralkami i sprzedać je z zarobkiem czterdzieste dolarów od sztuki na jednej z planet, gdzie obłożone wysokim cłem pralki były bardzo kosztowne, a za to niezbyt dobre. Trzy tysiące pralek, sprzedanych z czterdziestodolarowym czystym zyskiem, daje sto dwadzieścia tysięcy dolarów, przy koszcie transportu nie przekraczającym piętnastu tysięcy dolarów.

Obojętne, z której strony na to spojrzeć, był to dla przemytników dobry interes.

Prawdopodobieństwo tego, że właśnie Perryon stanowi ich bazę, było nikłe. Nie ulegało jednak wątpliwości, że musi to być któraś z zasiedlonych planet. Wiadomo było również, że tą planetą nie jest Ziemia.

Na tym etapie rozwoju podróży kosmicznych miejsca zdobyte były dostępne dla wszystkich. Podobnie jak z komunikacją kolejową: tam, gdzie są szyny — każdy pociąg może dojechać. Gdzie szyn nie ma — nie dojedzie nikt.

Nasze zadanie polegało częściowo na tym, żeby zbadać Perryona — jeden z pięćdziesięciu światów, na których mogła się mieścić centrala przemytników.

Kiedy tak sobie siedziałem — mówię „siedziałem” nie dlatego, żeby to było precyzyjne określenie, tylko dlatego, że tak mi jest wygodniej — przyszła Lorraine łapiąc się po drodze uchwytów. Miała ze sobą ręcznik i czysty kombinezon; najwyraźniej szła się wykąpać.

Kiedy mnie jednak zobaczyła, podciągnęła się do mnie i zabezpieczyła się pasem ochronnym w talii, drugim pasem przymocowując swoje rzeczy.

— Powiedz mi, Edgar — zaczęła — ty mnie przecież znałeś przedtem, prawda?

— Zanim zgłosiłaś się do Zespołu? — spytałem. Wiedziałem, że jej o to chodzi, ale chciałem zyskać na czasie, żeby przemyśleć swoją odpowiedź.

— Tak. Jaka ja byłam?

Miała na myśli, jaka była w porównaniu ze stanem obecnym. Spojrzałem na nią. Fizycznie oczywiście się nie zmieniła, z tą różnicą, że teraz może była odrobinę żwawsza, trochę swobodniejsza i pewniejsza siebie. No i nosiła się dumniej. Jeśli zaś chodzi o temperament, nie przypominała w niczym dawnej Lorraine. Była teraz pogodna, ale nie pogodnie — łagodna, raczej pogodnie — energiczna. Nabrała poza tym poczucia humoru, którego dawniej zupełnie nie zdradzała.

— Nie zachowuj się tak, jakby to była informacja poufna — rzekła. — Bo nie jest. Oni mi powiedzieli w NZZ, ale powiedzieli mi tylko to, co chcieli, żebym wiedziała. Dlaczego się zgłosiłam?

— Zamierzałaś popełnić samobójstwo — odparłem.

— Nie! — wykrzyknęła z niedowierzaniem.

— Z jakiego powodu?

— Z powodu mężczyzny.

— O Boże, musiałam być stuknięta. Dlaczego mi o tym nie powiedzieli?! Znałeś go?

— Nie.

— A mnie dobrze znałeś?

— Nie.

— Niewiele się można od ciebie dowiedzieć — rzekła zawiedziona.

— Członkowie Zespołów nie powinni interesować się swoją przeszłością — odparłem.

— Nie zależy mi na tym tak znów bardzo — wzruszyła ramionami. — Ale mogliby nam mówić trochę więcej. Czy byłam biedna, czy bogata, towarzyska czy odludek, miałam powodzenie, czy nie? Czy mężczyźni pisali na moją cześć sonety, czy nie dostrzegali mnie na ulicy? Czy byłam uczciwą dziewczyną, czy kobietą lekkich obyczajów?

— Przestań o tym myśleć. To naprawdę nie ma żadnego znaczenia.

— Wiem, że nie ma — zgodziła się potulnie. — Ale powiedz mi jedno: którą mnie wolisz — tę obecną czy tę dawną?

— Tę obecną — odparłem bez namysłu.

Uśmiechnęła się i odpięła pasek, którym była przymocowana.

— To już coś jest — powiedziała i odepchnęła się nogami. Patrzyłem, jak z wdziękiem odpływa. Niektórzy uważają, że kobiety wyglądają najkorzystniej właśnie w statkach kosmicznych. Wszystkie łuki są wysoko sklepiane, nie ma siły ciężkości, która napina mięśnie piersi, brzucha, pośladków i ud. Z drugiej jednak stromy noszony zwykle w przestrzeni kosmicznej kombinezon — jednoczęściowy strój, ujęty tylko w przegubach dłoni i kostkach — trudno byłoby nazwać wdzięcznym.

Pod wpływem myśli o kombinezonach spojrzałem w bok. Lorraime zostawiła swoje rzeczy.

Roześmiałem się serdecznie. Miało to być niemożliwe. Ludzie po praniu mózgów po prostu nie zapominają. A więc tego ręcznika nie ma, mam halucynacje.

Odczepiłem rzeczy Lorraime i ruszyłem za nią.

Była już w tak zwanej kąpieli, kiedy przyszedłem do tak zwanej łazienki. Mieliśmy jedną łazienkę na sześcioro.

Jeśli chcecie zbić forsę i zyskać sobie dozgonną wdzięczność tysięcy pasażerów statków kosmicznych, wymyślcie jakiś dobry sposób na kąpiel w stanie nieważkości. Ze zwykłymi potrzebami toaletowymi jakoś sobie nie najgorzej poradzono — w sprawie kąpieli ludzki geniusz nie dał się jeszcze poznać.

Można się bez trudu opryskać wodą jak prysznicem, ale kiedy woda odskakuje od człowieka we wszystkie strony, odbija się od ścian i znów od ciała — jak uniknąć utopienia. Woda i powietrze w przestrzeni kosmicznej to dwie najgorsze plagi. Napięcie powierzchniowe jest wystarczające, żeby utrzymać razem drobne kropelki, ale za małe, żeby utrzymać duże. Lekkie dotknięcie powoduje jak gdyby rozsypywanie się wody.

Jedyny sposób na kąpiel to założyć maskę tlenową i wejść do pełnego wody zbiornika, z rodzajem skomplikowanej śluzy, która pozwala wejść i wyjść bez zabierania ze sobą całej wody.

Lorraine siedziała właśnie w takim zbiorniku. Jej ubranie zwisało z uchwytu. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że zostawiła przy mnie swoje rzeczy. Przyczepiłem je innym paskiem i miałem już odejść, kiedy usłyszałem stłumione stukanie.

Zdumiewające. Dlaczego Lorraine miałaby stukać od wewnątrz? A poza tym stukanie gołymi rękami o metalową ściankę pojemnika, przy silnym oporze wody, musi być bolesne — chyba że wzięła ze sobą do kąpieli jakiś twardy przedmiot.

Stukanie nie cichło, przeciwnie — stawała się coraz natarczywsze.

Spróbowałem odsunąć zawór — ani drgnął.

Zastukałem z kolei ja; odpowiedziało mi stukanie szybsze i silniejsze.

Nie dość, że Lorraine zapomniała swoich rzeczy, to jeszcze zatrzasnęła się w zbiorniku. Znów się uśmiechnąłem. I wtedy zauważyłem, że ona jest zamknięta od zewnątrz. Te zbiorniki, podobnie jak drzwi łazienki, mają zasuwkę od środka. Ale tutaj było jeszcze zamknięcie od zewnątrz, używane prawdopodobnie, kiedy pojemnik był pusty, zepsuty czy przeznaczony chwilowo do innych celów. Krótko mówiąc, ktoś musiał zamknąć w nim Lorraine.

Zajrzałem do drugiej łazienki. W zamku pojemnika kąpielowego tkwił klucz. Wyjąłem go i spróbowałem otworzyć zbiornik Lorraine. Okazało się, że klucz pasuje.

Lorraine wyszła w masce tlenowej i porwała ręcznik i kombinezon.

— Bądź dżentelmenem, Edgar, i wyjdź.

— Dlaczego? — zapytałem. — Czy przy okazji „prania” nie pozbywacie się wszelkich tego rodzaju przesądów?