Выбрать главу

Doszło do tego, że w Benoit City nie można było dostać żadnej książki na temat Ziemi, a w Sedgeware żadnych materiałów o koloniach.

W chłodnym Benoit City ludzie zaczęli nosić ubrania, które miały jedną wspólną cechę: w niczym nie przypominały rzeczy znanych z Ziemi. Ponieważ jednak na Ziemi noszono już chyba wszystko, co może stanowić sensowne okrycie dla człowieka, mieszkańcy Benoit City mieli niełatwe zadanie chcąc wymyślić coś zupełnie odmiennego, często więc ubierali się naprawdę dziwnie. Tymczasem w ciepłym Sedgeware niewolniczo naśladowano modę ziemską i podczas gdy kobiety rozsądnie chodziły w letnich sukienkach, mężczyźni pocili się w dwurzędowych garniturach i filcowych kapeluszach.

W Zgromadzeniu Narodowym delegaci Północy głosowali zawsze za całkowitą niezależnością od Ziemi, zaś przedstawiciele Południa z całą zaciekłością zwalczali wszystko, co osłabiało więź z Ziemią. Wkrótce doszło do rozłamu i w dwóch stolicach obradowały dwa odrębne senaty.

Rozruchy zaczęły się od nazw ulic. Benoit zabrało się do przemianowywania wszystkich ulic, które mogły brzmieniem przypominać Ziemię, jak High Street, Fifth Avenue, Broadway, Main Street, King Street, Queen Street czy Willawbank. W tym samym czasie Sedgeware ponadawało swoim ulicom ziemskie nazwy. Wtedy chuligani w Benoit City pozamazywali czysto perryońskie nazwy ulic, zaś podobne elementy w Sedgeware pozrywały tabliczki z ziemskimi nazwami.

Po tych zajściach każdy przybysz z Południa był traktowany w Benoit City jako sabotażysta. Wybuchły pierwsze walki, padły pierwsze ofiary…

Kiedy przybyliśmy na Perryona, wojna domowa wisiała na włosku. I takie właśnie były jej przyczyny.

W dniu naszego przyjazdu do Benoit City staliśmy z Lorraine w oknie rezydencji dawnego gubernatora i obserwowaliśmy przechodniów. Nie wierzyliśmy oczom.

Zobaczyliśmy na przykład dziecko lat około pięciu, płci nieokreślonej, w czymś, co przypominało model statku kosmicznego. Po chwili drobiąc przeszła ulicą dziewczynka w sukience przypominającej rurę kanalizacyjną. Widzieliśmy mężczyznę ubranego od pasa w rodzaj pudła, a do pasa w koszulę w kształcie kuli. Motyw kuli był zresztą bardzo rozpowszechniony; widocznie uważano go za mało ziemski. Inny mężczyzna miał w okolicach talii rodzaj dużego pocisku armatniego, a powyżej i poniżej podobne mniejsze. Widzieliśmy jeszcze dziewczynę w kostiumie — pierwsze tutaj obcisłe ubranie — z dwiema dużymi dziurami, przez które wystawały gołe piersi. Musiała to być rzeczywiście specyficznie „perryońska” moda, bo nie widzieliśmy czegoś podobnego nigdzie indziej.

— Zastanawiam się, czy to bezpiecznie pokazywać się tu na ulicy w takich ubraniach jak nasze — mruknęła Lorraine. — Może lepiej sprawię sobie kwadratowy stanik i prostokątne majtki.

Ale było to zupełnie zbędne, jak się przekonaliśmy. Do rozłamu doszło nie dlatego, że Północ nienawidziła Ziemi, a Południe ją kochało. Mieszkańcy Północy nie walczyli z Ziemią; walczyli z Południem o Ziemię.

Pierwszy tydzień spędziliśmy w tej rezydencji w Benoit City, a drugi w Sedgeware. Wiedzieliśmy, że Perryończycy będą co do sekundy liczyli czas spędzony przez nas tu i tam, gotowi podnieść krzyk, gdyby się okazało, że faworyzujemy jednych czy drugich.

Bo Perryon był z nas dumny. Byliśmy jego pierwszym Zespołem. Nawet w Benoit City musiano przyznać, że nie próbujemy wprowadzać ziemskich porządków, że usiłujemy pomóc Perryomowi traktując go jako świat zupełnie niezależny od Ziemi. Już w ciągu paru pierwszych dni wykonaliśmy kilka prac — drobnych z punktu widzenia Zespołu, ale niezwykle pożytecznych dla miejscowej ludności, która okazała nam wdzięczność.

Udało się nam na przykład skłócone strony skłonić do rozmów, w czasie których wystąpiliśmy w roli pośrednika, tłumacząc po prostu jednym życzenia drugich. Inżynierom, którzy mieli budować tamę na rzece, pokazaliśmy, gdzie i jak mają to robić, a policji Benoit City pomogliśmy rozwiązać trudną sprawę. Były to drobne, dorywcze prace, ale zyskały duży rozgłos, który jednak nie wyrządził nam żadnej szkody.

Jak dotąd, nie mieszaliśmy się w spór Północy z Południem. Chcieliśmy poznać problem bliżej, zanim przystąpimy do jego likwidacji. Mimo to obydwa senaty zwróciły się do nas z prośbą o pośrednictwo, z czego wywiązaliśmy się ku zadowoleniu jednych i drugich. Stworzyło to dla nas szczególnie dogodne warunki do obserwowania przejawów działalności przemytników. Odkryliśmy mniej więcej to, czegośmy się spodziewali. Nie ulegało wątpliwości, że gang działa na Perryonie — zarówno w Benoit City, jak i w Sedgeware pojawiały się towary sprzedawane po cenach czarnorynkowych.

Nie mieliśmy jednak żadnych dowodów na to, że Perryon pełni rolę centrali przemytników.

Wiedzieliśmy, że ich statki nie są oficjalnie zarejestrowane. Specjalnie opłacani ludzie dostarczali o nich informacji, na podstawie których ustalono, że są one małe i budowane tak, by je było łatwo ukryć. Na żadnej z planet nie próbowały nawet udawać zwykłych statków towarowych. Kiedy nie były w użyciu, trzymano je najprawdopodobniej w miejscach odludnych w specjalnie w tym celu wykapanych głębokich dołach zamaskowanych starannie, żeby nie było ich widać z lobu ptaka.

Wiedzieliśmy więc, że na żadnym podwórku nie natkniemy się na wielkie, podejrzanie wyglądające, poprzykrywane brezentem machiny, które mogłyby się skazać statkami przemytników. Poszukiwaliśmy znacznie subtelniejszych śladów.

Ale bez skutku. Nie wpadliśmy na przykład nawet na ślad waluty przemytników.

Nie chcieliśmy więc strzelać w ciemno. Przestępcy w ciągu wieków nauczyli się jednego: że dopóki szum nie ucichnie, nie mogą korzystać ze swego łupu; siedzą cicho i dopiero po latach wypływają jako bogaci i ustosunkowani obywatele.

Przyjrzeliśmy się bliżej wszystkim mieszkańcom Perryona, którzy robili wrażenie bogatych. Nie było to specjalnie trudne. Istniało zaledwie sześciu takich.

Perryon był biedną planetą i taką miał pozostać. Ubogi w bogactwa naturalne, został skolonizowany jedynie ze względu na zbliżane do ziemskich warunki klimatyczne. Był w tym sensie wygodny, może najwygodniejszy po Ziemi ze wszystkich zasiedlonych dotąd światów. Ale Perryon nie mając wad Fryana, Gerstena i Parionara, nie miał także ich zalet.

Ludzie bogaci na Perryonie należeli więc do rzadkości. Wszyscy ci, którymi się zainteresowaliśmy, przywieźli tu swoje pieniądze ze sobą, a jak do nich doszli, nietrudno było sprawdzić. Był wśród nich tylko jeden wyjątek — geniusz finansowy w rodzaju Henry’ego Forda. Ponieważ jednak działał nie na Ziemi, tylko na Perryonie, branża samochodowa okazała się niewystarczająca i musiał rozkręcić produkcję w zakresie elektroniki, inżynierii, wydawnictw, tekstyliów, górnictwa, bankowości i tysiąca innych rzeczy. Sprawę kariery Roberta G. Underwooda zbadaliśmy bardzo dokładnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby jego sejfy pękały od pieniędzy pochodzących z przemytu.

Pod koniec drugiego tygodnia siedzieliśmy z Dickiem w zajmowanej przez Zespół rezydencji w Sedgeware i dyskutowaliśmy. Na trawniku przed domem opalali się Brent, Jana i Helen. Lorraine pojechała do miasta na rozmowę z szefem policji. Bardzo ściśle bowiem współpracowaliśmy z policją zarówno Benoit City, jak i Sedgeware.

Od czasów „prania” Jona i Helen były niemal zupełnie nieme; Brent był niemy od początku. Dlatego od mówienia byli głównie Dick i Larraine. Jona czy Helen reprezentowały czasem Zespół na zewnątrz, ale tylko wtedy, kiedy trzeba się było pokazać czy zebrać jakieś fakty.

— Czy jesteście pewni, że nic wam nie grozi? — zapytałem siedzącą na trawniku trójkę. Gdyby ktoś chciał do nich strzelić, mógłby to zrobić bez przeszkód. Nie mieliśmy żadnej ochrony.