Trwało to nie więcej niż pół minuty. Zespół potrafił w krótkim czasie zdziałać bardzo wiele.
Kiedy Lorraine znów straciła przytomność, Dick odetchnął z ulgą.
— W porządku — powiedział — będzie teraz spała około sześciu godzin. Jak się obudzi, musimy być przy niej. Rozejrzał się dokoła po lekarzach. — I zanim cokolwiek zrobicie, proszę się z nami porozumieć, dobrze?
Główny chirurg nie mógł jeszcze przyjść do siebie po szoku, jakim był dla niego fakt, iż Lorraine odzyskała przytomność.
— Ale ja nie rozumiem… — zaczął.
— Właśnie to panu mówiłem — przerwał mu Dick — że pan nic nie rozumie. Niech pan na razie przyjmie do wiadomości jedno: Lorraine została poddana praniu mózgu, a to znaczy, że w dużo większym stopniu panuje nad ośrodkami swojego układu wegetatywnego niż pan może sobie wyobrazić. Jej mózg nie szuka ucieczki w wyłączeniu się. Przeciwnie: chce wiedzieć, czy nie da się czegoś zrobić, i nie wyłączy się, dopóki się nie dowie. Dlatego nasza obecność tam była konieczna. Powiedzieliśmy jej, że wszystko będzie w porządku i że może spokojnie spać przez sześć godzin, bo my czuwamy.
— Ale przecież pan nie wie…
Dick westchnął.
— Wiem dokładnie, jakie odniosła rany i jak mogę pomóc w ich kurowaniu. Doktorze, gdyby Lorraine uznała za stosowne, mogłaby wzmóc lub wyłączyć działanie swojej tarczycy, pobudzić albo osłabić czynność serca. Ona potrafi oddziaływać na wszystkie gruczoły wewnętrznego wydzielania, a nawet jest zdolna wywrzeć pewien wpływ na poszczególne grupy komórek. Gdyby pan teraz obejrzał jej rany, zdumiałby się pan, jak są już czyste.
Chirurg popatrzył na mnie. Skinąłem głową. Byłem na paru tego rodzaju pokazach w siedzibie NZZ.
— Wierzę panu — rzekł z wyraźnym wysiłkiem.
Odbyliśmy z lekarzami rozmowę na temat kuracji Lorraine, po czym wyszliśmy wszyscy poza Brentem. Brent bowiem wziął na siebie obowiązek czuwania przy Lorraine. Zapewnił ją, że może bezpiecznie spać, i postanowił osobiście tego bezpieczeństwa dopilnować.
Lekarze w dalszym ciągu byli przekonani, że Lorraine umrze, ale myśmy się już tym nie przejmowali.
Porównaliśmy zdobyte informacje. Musiało być mniej więcej tak, że po wyjściu Lorraine od szefa policji jakiś mężczyzna w szarym garniturze strzelił do niej na ulicy z odległości dwudziestu jardów sześć razy, a następnie wskoczył do samochodu, i odjechał. Samochód, skradziony zresztą, znaleziono później porzucony.
Nie było mowy o żadnej pogoni, bo Sedgeware mogło się poszczycić zaledwie paroma samochodami, a jedyny, jaki w tym czasie znajdował się na ulicy, jechał w przeciwną stronę. O mężczyźnie zdołaliśmy się dowiedzieć tylko tyle, że był wysoki i miał szary garnitur. W samochodzie siedział podobno jeszcze ktoś, ale nikt nie umiał nam nic więcej na ten temat powiedzieć.
Nie mogłem się powstrzymać od uwagi:
— A właśnie dowodziłeś, Dick, że nic takiego nie może się stać.
— Wiem — odparł. — To jest zupełnie niesamowite. I za każdym razem właśnie Lorraine. Czyżby ktoś usiłował ją zabić niezależnie od jej przynależności do Zespołu?
Moja myśl dokonała nagłego zwrotu. Lorraine, mimo że nie zdawała sobie z tego sprawy, była córką A.D. A A.D. był zamieszany w najróżniejsze historie i mógł mieć masę wrogów.
— Niewykluczone — odparłem. — Później ci powiem, co wiem na ten temat.
— Powiedz mi teraz — rzekł Dick, mimo że w dalszym ciągu staliśmy w korytarzu, przed salą operacyjną.
Powiedziałem mu.
— Sprawdzimy. Ale to mało prawdopodobne.
— Zamach na Lorraine też wydawał ci się mało prawdopodobny.
Skinął głową. Członków Zespołów trudno speszyć. Dick wcale się nie przejmował swoim błędem i bynajmniej sobie nie wyrzucał, że nie potrafił przewidzieć zamachu.
Wyszliśmy ze szpitala. Nic się nie mówiło na temat zachowania szczególnych środków ostrożności, ale zauważyłem, że Jona wcale nie słucha tego, co mówimy, tylko rozgląda się dokoła jak ryś. Przejęła od Brenta obowiązek czuwania nad naszym bezpieczeństwem.
— Ciekawe — rzekł Dick — czy rzeczywiście to plan: żeby ranić poważnie Lorraine nie zabijając jej? Mimo wszystko użyto starej broni palnej. Gdyby to była broń nowoczesna, nie byłoby co zbierać z Lorraine.
Zupełnie nieoczekiwanie wtrąciła się Helen, rozstrzygając właściwie problem.
— Jedna kula w ramię, dwie w nogi, dwie w płuca i jedna w żołądek. Najlepszy strzelec w całej galaktyce nie mógłby się chyba spodziewać, że po czymś takim ofiara będzie żyła.
Kiedy nie było Lorraine, Helen mówiła więcej.
— Czyżby to był podstęp Benoit City zmierzający do tego, by nas wrogo nastawić do Sedgeware? — wysunęła przypuszczenie.
Dick zastanowił się.
— Nie, to by nie mogło przynieść spodziewanych efektów.
Wróciliśmy do domu, przed którym stał już patrol policyjny. Tyburn, szef miejscowej policji, wolał więcej nie ryzykować.
Kiedy pozostała trójka zabrała się do pracy, przekonałem się od razu, jak słusznie było to, co mówił Dick — że do normalnego funkcjonowania Zespołu niezbędna jest obecność wszystkich pięciu członków. Nasz Zespół praktycznie przestał istnieć. Było po prostu czworo ludzi — licząc i mnie. Czworo ludzi, którzy mogli popełniać błędy tak samo jak wszyscy inni.
— Jutro odbędziemy naradę z udziałem Lorraine — oświadczył Dick.
— Wykluczone — odparłem.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Fakt, że przebywa w szpitalu, nie może nam w tym przeszkodzić. Usiądziemy dokoła jej łóżka i…
— Jak dotąd — odrzekłem ponuro — mam tylko twoje słowo na to, że Lorraine będzie żyła. Nie wolno nam ryzykować w najmniejszym nawet stopniu.
Dick niechętnie skinął głową.
— Swoją drogą, skoro nie bierze środków znieczulających, będzie przez najbliższy dzień czy dwa bardzo cierpiała. Może nie być w formie. Rzeczywiście lepiej zaczekać parę dni.
— Poczekamy dłużej. Oficjalnie ja kieruję Zespołem. Zdaje się, że o tym zapominasz.
Zdecydowaliśmy, że tymczasem członkowie Zespołu będą działali indywidualnie, zbierając materiał dowodowy. Na wszelki wypadek nosiliśmy przy sobie broń i mieliśmy oczy otwarte.
Między dochodzeniem, o jakim się czyta w powieściach kryminalnych, a naszym była jednak zasadnicza różnica. W książkach detektyw już w ciągu paru pierwszych godzin poznaje prowodyrów szpiegowskich czy przestępczych gangów, chociaż oczywiście nie w osobach ich przywódców. Detektyw musi tylko z kręgu znanych sobie osób wyeliminować niepotrzebnych, pamiętając o tym, że im kto niewinniej wygląda, tym bardziej jest podejrzany.
Nasza sytuacja była całkiem odmienna. Przyjmując, że nasi przeciwnicy chociaż z grubsza orientują się w możliwościach Zespołu i odznaczają się przynajmniej przeciętną inteligencją, wiedzieliśmy, że będą się trzymali od nas z daleka. A tym samym nikt z ludzi, z którymi stykaliśmy się w Benoit City czy w Sedgeware, nie mógł mieć z nimi powiązań.
Zespół rozszyfrowałby ich w ten sam sposób, w jaki rozszyfrował Jacka Kelmana i Rhodę Walker, a fakt, że tego nie zrobił, świadczy jedynie o tym, że się dotychczas z nimi nie zetknął. I nic nie wskazywało na to, że mielibyśmy ich spotkać. Detektywów można nie doceniać, ale niewielu jest dzisiaj takich, którzy by nie doceniali Zespołów.