Выбрать главу

W ciągu najbliższych kilku dni dowiedzieliśmy się niemal wszystkiego o Perryonie; poznaliśmy inne miasta. Dziewiętnaście spośród nich, poza Benoit City i Sedgeware, miało powyżej dwudziestu tysięcy mieszkańców. W każdym z tych miast było przynajmniej jedno z nas.

Po którejś z takich wizyt Helen podsunęła nam pomysł mogący stanowić rozwiązanie problemu Północ-Południe. Benoit City i Sedgeware były stolicami dwóch części Perryona, a tym samym ich mieszkańcy wiedli prym w osławionym konflikcie. Ale Twendon, położone paręset mil na północ od Sedgeware, i Foresthill, położone paręset mil na południe od Benot City, pod względem ekonomicznym i politycznym niewiele im ustępowały. A żadne z nich jak dotąd nie angażowało się w ten spór. Ze względu na swoje usytuowanie geograficzne (jedno w południowej części półkulo północnej, a drugie w północnej części półkuli południowej) potrafiły zrozumieć oba punkty widzenia i uważając sprawę za nieistotną, zajęły stanowisko neutralne.

Byłoby więc rzeczą zupełnie prostą dla reaktywowanego Zespołu podniesienie tych miast do rangi stolic: Twendon Południa, Foresthill — Północy. Pozbawiłoby to znaczenia Benoit City i Sedgeware, przyczyniając się tym samym do wygaśnięcia sporu. Postanowiliśmy nie mówić o tym nikomu, nawet mieszkańcom zainteresowanych miast.

Tymczasem nic nie wskazywało na to, by Perryon był bazą przemytników, a nasze próby zidentyfikowania sprawcy zamachu na Lorraine też jak dotąd nie odniosły skutku.

Teraz już nie wątpiliśmy, że Lorraine się z tego wyliże, jakkolwiek o wyjściu ze szpitala jeszcze przez najbliższe parę tygodni nie mogło być mowy i nawet Dick w ciągu czterech czy pięciu dni nie nalegał na odbycie z nią narady.

W końcu jednak zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić indywidualnie, i ponieważ Lorraine zapewniła nas, że czuje się na siłach wziąć udział w krótkiej naradzie, poszliśmy do szpitala.

Tym razem narada odbyła się bez mojego udziału. Miałem dość roboty ze spławianiem lekarzy i pielęgniarek. Naturalnie byli temu przeciwni. W pewnym stopniu potrafiłem ich nawet zrozumieć. Stan Lorraine w dalszym ciągu trudno było nazwać dobrym i chociaż nie zagrażało jej już bezpośrednie niebezpieczeństwo, to jej organizm, nawet bez wyczerpujących sesji Zespołu, dostatecznie był osłabiony czynnym udziałem w procesie gojenia ran.

A sesje Zespołu były wyczerpujące. Pracownik umysłowy, nie narażony na żaden wysiłek fizyczny, może być pod koniec dnia pracy nie mniej zmęczony niż robotnik. Sprawni członkowie Zespołów mogą pracować razem przez cały dzień, ale sprawny członek Zespołu potrafi również wejść po schodach, a to miało być jeszcze przez jakiś czas nieosiągalne dla Lorraine.

Wymogłem na Dicku obietnicę, że będzie jej oszczędzał. I Dick tej obietnicy w pewnym sensie dotrzymał. Siedzieli u niej tylko pół godziny. Ale kiedy ją po tym zobaczyłem, była wykończona.

— Co najmniej na tydzień przerwa, Lorraine — zapewniłem ją.

Zdobyła się na słaby uśmiech.

— Więcej mnie to kosztowało, niż myślałam — przyznała. — I jeszcze jedno, Edgar: nie ufaj zbytnio naszym wnioskom. Dick jest zadowolony, ale ja się przecież orientuję, że nie jestem jeszcze w pełni sprawna.

Kiedy wróciliśmy do naszej rezydencji, Dick był w radosnym nastroju.

— Nawet pracując na półobrotach Zespół może zdziałać wiele — powiedział. — Edgar, będziesz musiał wysłać do NZZ nowy meldunek. Obszczekiwaliśmy nie to drzewo.

Nie odezwałem się słowem.

— Ktoś wynajął Jacka Kelmana, żeby zabił Lorraine — podjął. — Doszliśmy do wniosku, że to przemytnicy, i mieliśmy rację. Ktoś wynajął kogoś innego, żeby zabił Lorraine tutaj, w Sedgeware. I tym razem doszliśmy do wniosku, że to przemytnicy, i znów mieliśmy rację.

Przed zamachem na Lorraine mówiłem ci, dlaczego uważam, że nie będzie już więcej takich prób: bo to by świadczyło o tym, że Perryon rzeczywiście coś ukrywa, i gdyby nas wszystkich pozabijali, w ciągu kilku tygodni przysłano by z Ziemi tyle Zespołów, że z pewnością by sobie z nimi poradziły.

Ale mimo to zamachu dokonano. Przede wszystkim więc zastanawialiśmy się dzisiaj, w jakim stopniu zmieniło to sytuację. I doszliśmy do oczywistego wniosku: że przemytnikom zależy tylko na czasie. Potrzebują czasu, żeby coś przeprowadzić, uciec czy ukryć się lepiej, zanim sprawnie już funkcjonujący Zespół się za nich zabierze. Nie obchodzi ich, co będzie za dwa miesiące, zależy im po prostu, żeby Zespół zostawił ich w spokoju teraz.

— To brzmi sensownie — powiedziałem z zainteresowaniem. — Musimy się czym prędzej wziąć do roboty i…

Dick potrząsnął głową.

— To odrzuciliśmy — odparł. — Wynajęto czterech ludzi, żeby zabić Lorraine. Wynajęto, pamiętaj o tym. Nie wiemy tego, ale zakładamy to jako pewnik. Zastali oni wynajęci przez przemytników. I to jest drugi pewnik. A co to w sumie może oznaczać?

Nie miałem zamiaru robić Zespołowi konkurencji.

— To już lepiej ty sam powiedz — zaproponowałem.

— Że bazą przemytników w żadnym wypadku nie maże być Perryon — odparł Dick.

Teraz, kiedy to powiedział, pomyślałem, że może sprawa była oczywista od początku, nie wiem. Ale uderzyło mnie to jak owe sześć kul, które przeszyły Lorraine.

Wszystkie wybiegi naprawdę genialnie — są proste. Ukrywasz rzecz zasadniczą tak, żeby twoi przeciwnicy, podejrzewając wszystko dokoła, nawet o niej nie pomyśleli. Piętrzysz trudności, które pokonują po kolei, podczas gdy genialne w swojej prostocie rozwiązanie zagadki leży jak na dłoni.

Na Parionarze Zespoły też będą poszukiwały śladów działalności przemytników. Ale na Parionarze nikt nie zostanie zabity.

Przemytnicy uwzięli się na Perryona i na nas. Byli na tyle przebiegli, że nie stosowali ani zbyt skomplikowanych forteli, ani zbyt prostych. Nie dalibyśmy się nabrać, gdyby sprawa była zbyt oczywista.

A najsprytniejsze w tym wszystkim było to, że wnioski z zaistniałych faktów wyciągał nie kompletny Zespół, tylko jego czterej pozostali członkowie. My oczywiście przekazalibyśmy na Ziemię wiadomość, że Perryon jest z całą pewnością bazą przemytników, a w każdym razie miejscem, którym należy się zająć jak najszybciej i jak najsolidniej, gdy tymczasem oni — obojętne, gdzie mają swoją centralę przyczają się nie dając żadnych powodów do podejrzeń.

— Tyle tylko — powiedziałem — że wyniki naszej pracy są wyłącznie negatywne. Nie manny naszym władzom nic pozytywnego do zakomunikowania.

— Wiele możemy zgadnąć — odparł Dick. — Był czas, kiedy Rhoda Walker i Jack Kelman przebywali jednocześnie na Fryonie. Przemytnicy musieli się kiedyś z nimi skontaktować. A nie robiliby tego przecież na Ziemi. Fryon jest, poza Ziemią, jedyną planetą, na której byli oboje: i Kelman, i Rhoda Walker. Rhoda była ponadto na Perryonie, Kelman nie. Fryon oczywiście nie musi być bazą przemytników, ale jest bardzo prawdopodobne, że był miejscem ich kontaktów.

Przypomniałem sobie, jak Zespół kompletował informacje o Jacku Kelmanie i Rhodzie Walker na podstawie listy pasażerów „Klucza Wiolinowego”.

— Ale przecież oni byli na Fryonie w różnych okresach czasu — zaprotestowałem. — I było to wiele miesięcy temu.

Dick skinął głową.

— Przypuszczam, że zostali zwerbowani na Fryonie, ale nie do jakiegoś konkretnego zadania, tylko po prostu jako ludzie do dyspozycji przemytników. Dokładne instrukcje otrzymali znacznie później.

Wcale nie byłem przekonany co do tego Fryona, ale ostatecznie nie miało to znaczenia. Skoro Zespół uznał, że tak jest, moim obowiązkiem było donieść o tym NZZ-owi.