Выбрать главу

IV

Jeden z członków naszej ochrony wszedł z depeszą. Nie powinien był opuszczać swojego stanowiska, ale takie rzeczy były typowe dla światów prymitywnych. Tylko w społeczeństwach wysoko zorganizowanych ludzie przywiązują wagę do szczegółów.

Depesza była z Ziemi, z NZZ, i oczywiście zaszyfrowana, ale nie potrzebowałem żadnego klucza, żeby ją odczytać. Adres brzmiał następująco: „Edgar Williamsom, Ojciec Zespołu, Perryon”. Tylko tyle. Ale nawet gdyby brakowało nazwiska czy nazwy planety, i tak bym ją dostał. W takich sytuacjach byłem kimś.

— Z NZZ — powiedziałem. — „Podejrzewamy Perryona. Co nowego?” — popatrzyłem na telegram z lekką goryczą. I to jest całe NZZ. Wiedzą, że jeden z członków Zespołu jest poważnie ranny, i jeszcze oczekują czegoś nowego.

Wziąłem arkusz papieru i napisałem odpowiedź, którą wyręczyłem Dickowi.

Brzmiała ona: „Perryon nie jest bazą gangu przemytników. Williamson.”

Dick zmarszczył brwi.

— Czy coś jest nie w porządku? — zapytałem.

— Nie możesz tego wysłać — odparł. — Nie zapominaj, że ani potraktują tę informację jako wiążącą i podejmą odpowiednie kroki. A przecież to, że zamach na Lorraine miał nas wywieść w pole, jest tylko naszym domysłem.

— Ale Zespoły w swojej pracy opierają się właśnie na takich domysłach.

— Tak, o ile mają pewność. Ale kiedyśmy dochodzili do tego wniosku, wydajność Lorraine nie przekraczała pięćdziesięciu procent. Mogliśmy się pomylić.

Zawahałem się. W dalszym ciągu miałem ochotę wysłać odpowiedź tej treści, zwięzłą i jednoznaczną. Nakazywało mi to moje odczucie sytuacji.

Ale rzeczywistym szefem Zespołu był Dick, nie ja. Skoro on nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za wysłanie takiego telegramu, tym samym nie brał jej Zespół, a więc nie miałem prawa tego zrobić.

— W porządku — powiedziałem bez przekonania. — A to? Moja druga propozycja składała się z dwóch słów: „Wyjaśniamy sprawę”.

Dick skinął głową.

— Wspaniale — powiedział z uśmiechem.

Ponieważ na razie nie mogliśmy zrobić nic więcej w sprawże przemytników, całą uwagę poświęciliśmy problemowi uregulowania sporu między Północą a Południem.

Dick w porozumieniu z wielką firmą z Sedgeware spowodował zawarcie dużego kontraktu z Twendon. Sam pojechał na miejsce dopilnować szczegółów. Uzasadniając swoje posunięcie nie zdradził ani przed jednym, ani przed drugim miastem, że celem jego było podniesienie poziomu uprzemysłowienia Twendon przy jednoczesnym obniżeniu prestiżu Sedgeware.

Jona, w swojej podróży na Północ — dopóki Lorraine była w szpitalu, przebywaliśmy w Sedgeware — zamiast w Benoit City, zatrzymała się w Foresthill, gdzie spędziła jakiś czas właściwie bez powodu. Wiedzieliśmy doskonale, że wszelkie nas ze poczynania są komentowane i że ludzie będą się zastanawiali, co może oznaczać pobyt Jony w Foresthill. Liczyliśmy, że przynajmniej niektórzy domyślą się rychłego awansu tego miasta.

Tymczasem Helen otworzyła nową bibliotekę w Twendon i w zręcznym przemówieniu dała do zrozumienia, że jest ono właściwym centrum kulturalnym Południa.

Zaczęliśmy być odrobinę niepopularni w Sedgeware. Nie mogliśmy już dłużej ukrywać, że nie uważamy go za stolicę Południa. Próbowaliśmy się tłumaczyć, wyjaśnialiśmy, że to nieuniknione: Sedgeware jest miastem nadmiernie rozwiniętym i Twendon musi w najbliższej przyszłości zająć jego miejsce.

Niektórzy ludzie po przemyśleniu tej sprawy dochodzili do wniosku, że mamy rację, i wycofywali swoje kapitały z Sedgeware inwestując je w Twendon. Do Sedgeware przestała też napływać poszukująca pracy młodzież z mniejszych miast, która coraz chętniej osiedlała się w Twendon.

Helen i Jona zaczęły się ubierać w sposób w niczym nie przypominający stylu ziemskiego. Elegancko, prosto, przeważnie w jaskrawe frotowe rzeczy, wygodne w noszeniu i łatwe do prania. Moda ta, idealna na ciepły, wilgotny klimat Sedgeware, robiła wrażenie zupełnie przypadkowej, i wkrótce mieszkanki Sedgeware zaczęły ją naśladować.

Dick, Brent i ja chodziliśmy w szortach. Powoli wszyscy i wszystko dokoła zatracało swój „ziemski” wygląd.

W niespełna tydzień proces ten nabrał takiego tempa, że my jedni byliśmy w stanie go zatrzymać. I chociaż miały upłynąć jeszcze miesiące, zanim Twendon zostanie uznane — również przez Sedgeware — za stolicę Południa, to przecież sprawa była już przesądzona.

Wstępną kampanię zakończyliśmy przeniesieniem się do Twendon, gdy tylko pozwolono nam zabrać ze szpitala Lorraine. Nie mówiąc tego wprost, daliśmy do zrozumienia, że tam będzie oma miała lepszą opiekę lekarską, co zresztą było zgodne z prawdą. Miasto bowiem doceniając, ile mam zawdzięcza, robiło wszystko, żeby się zrewanżować.

W dalszych planach mieliśmy dokonanie podobnej zamiany między Benoit City a Foresthill. W tym wypadku jednak trzeba było działać ostrożniej. Za drugim razem zawsze jest trudniej.

Okoliczności nam jednak sprzyjały. Perryonowi potrzebny był nowy port kosmiczny, a to wymagało nakładów z Ziemi. Kupcy ziemscy zawsze byli skorzy do tego rodzaju inwestycji, mimo bowiem wysokich lokalnych ceł, — w dalszym ciągu handel między Ziemią a innymi planetami był dość ożywiony.

W porozumieniu z NZZ zmieniliśmy lokalizację nowego obiektu z Benoit City na Foresthill.

Budowa anioła się rozpocząć w przyszłości, ale wszyscy wiedzieli, że port powstanie w Foresthill zamiast w Benoit City, nie zdając sobie jednak sprawy, że to nasza robota.

Stopniowo Foresthill, podobnie jak Twendon, nabierało coraz większego znaczenia. A my zbieraliśmy pierwsze owoce swoich trudów. Sedgeware i Benoit City zwalczały się w dalszym ciągu, ale konflikt stracił na ostrości, a wkrótce miał zupełnie przestać istnieć.

Z NZZ przyszedł drugi radiogram. Zaadresowany był do Ojców Zespołów na Gerstenie, Camisaku, Fryonie, Parionarze, Mavericku, Perryonie — w sumie do czterdziestu siedmiu — i brzmiał:

Należy przerwać działalność gangu przemytników. Na waszych obszarach powietrznych znajdują się trzy flotylle. Na każde wezwanie stawią się do waszej dyspozycji w przeciągu dwunastu godzin. Wiemy, że baza gangu mieści się na jednym z waszych światów. Chyba zidentyfikowanie go nie przekracza możliwości odpowiedniego Zespołu?

Niech każdy z was poda otwartym kodem stopień prawdopodobieństwa, że właśnie jego planeta jest bazą gangu. Wykluczone — jeden. Całkowita pewność — dziesięć. Podajcie samą liczbę, chyba że macie podstawy podejrzewać jakąś inną planetę. W tym wypadku zaszyfrujcie wiadomość.

Powtarzamy: ciągłe milczenie czterdziestu siedmiu Zespołów wydaje nam się niewiarygodne. Gang przemytników po prostu NIE MÓGŁ ukryć się aż tak dobrze, żeby go nie wytropił żaden Zespół chyba że wynaleźli nowe środki komunikacji międzygwiezdnej. Gdyby ktokolwiek z was wpadł na ślad czegoś takiego, dajcie natychmiast znać.

— Prawdę powiedziawszy to rzeczywiście dziwne — mruknął Dick po przeczytaniu radiogramu. — Jak to możliwe, żeby czterdzieści siedem Zespołów nie poradziło sobie z gangiem?

Spojrzał na ramie.

— Edgar, Lorraine nie grozi już żadne niebezpieczeństwo, musimy odbyć uczciwą Sesję.

Skinąłem głową. NZZ, jak wiele innych na pół militarnych instytucji, nie przyjmowało żadnych wymówek. Na Perryonie przebywał kompletny Zespół i oczekiwano od nas określonych usług — nawet jeśli jedno z nas było w szpitalu.