Выбрать главу

Głos osłabł zupełnie.

— Włączaj… włączaj, Barnes!.. — zawodził coraz słabiej.

Zabrzęczał nagle dzwonek alarmowy.

Barnes stwierdził, że liczniki przyrządów na olbrzymiej tablicy pulpitu sterowniczego tańczyły jak oszalałe. Nad groźnym napisem PRZECIĄŻENIE paliła się rubinowa żarówka. Jednocześnie zawyła syrena alarmowa, rozległ się potworny wybuch i pogasły światła. Rzucił się do ucieczki, byle dalej i dalej… Uciekał przed pożarem rozprzestrzeniającym się z piekielną szybkością… Teraz dopiero rozumiał zająca, który tylko w nogach ma jakąś strategię.

Instytut Elektroniki Doświadczalnej w Powder Valley palił się jak stóg siana.

A może i jeszcze lepiej.

Skończył opowiadać. Z podziwem stwierdziłem, że Barnes ma doskonałą pamięć. W pewnych okolicznościach jest to jednak wadą.

— Prasa pisała, że nie dopilnowałeś Generatora, Barnes. Podobno było to zwarcie szyn wysokiego napięcia.

— Nikt mi nie chciał uwierzyć, nikt! Uważali mnie za wariata — rzekł po chwili.

— Ja ci wierzę, Barnes — powiedziałem zgodnie z prawdą. — Zanim tu przyjechałem, przestudiowałem wszystkie materiały dotyczące całej hecy. Twoje opowiadanie trzyma się kupy. Nie rozumiem jednak, co się dzieje z twoimi nerwami?!.. Czyżbyś naprawdę wierzył w pogróżki tego „głosu”?

Barnes ruchem głowy wskazał na leżącą pod stołem gazetę. A więc wiedział… Nie musiałem jej podnosić, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.

Sam napisałem tę notatkę. Znałem ją doskonale na pamięć. Tylko dlatego tu jestem. Milce Jones zawsze miał fart do wyczuwania sensacji — zapytajcie kogo chcecie.

„…Mieszkańcy Grevson po raz drugi w ciągu ostatniego miesiąca mieli okazję oglądać latający talerz, który podobnie jak i pierwszy ukazał się nad południowo-wschodnim krańcem horyzontu…” — i tak dalej. Wiem, bo sam to pisałem. Jak Boga kocham.

— Myślisz, że to zapowiedziani „mściciele”? — zapytałem bez żadnej intonacji.

— To na pewno ONI — odparł z ponurą rezygnacją — na pewno. Ale nie wiedzą… cha… cha… — nie był to śmiech godny szampańskiego humoru, ale w mig złapałem szansę; warto było przez tyle czasu słuchać jego ględzenia, żeby wreszcie doczekać się tego momentu; Mike Jones błyskawicznie idzie za ciosem w takich momentach. Kwestia rutyny i refleksu zawodowego..:

— O czym? — zapytałem krótko.

— Badania prowadzi się dalej… — odparł Barnes bez zastanowienia, a o to tylko chodziło. Sensacja, na którą czekałem. Barnes był wściekły, że się wygadał z najsłodszego sekretu, ale nic mu na to nie mogłem poradzić.

Zresztą nic radzić nie chciałem.

— Psiakrew!.. Coś tam usiłuje sklecić asystent profesora, doktor Taylor. To nic ważnego, ale proszę, zachowaj to w tajemnicy. Obiecaj mi.

Barnes usiłował zbagatelizować sprawę. Nie robił tego najlepiej. Popatrzyłem na niego z sympatią; lepsi już próbowali mnie zaczarować i im się nie udawało, co wynika choćby z tego, że o tym wiem. Czy zachowam to w tajemnicy?… Mój Boże, postaw się w moje położenie!

Na twarzy Barnesa wykwitł uśmiech satysfakcji.

— ONI się o tym nigdy nie dowiedzą…

Uśmiech na mojej twarzy przypominał uśmiech Barnesa, ale był inny. Musiałem go rozczarować i w tej kwestii.

— ONI JUŻ WIEDZĄ! Już wiedzą, Barnes!!! Widzisz ja nie jestem dziennikarzem i nie nazywam się Jones. Ja, czyli LBY 027, jestem członkiem drugiej ekspedycji z „Alfa Centauri” …Podróżujemy metodą błyskawicznych styków międzygwiezdnych, dlatego przybyliśmy tak szybko. Ten strój, to ciało?!.. Och, Barnes: my potrafimy wiele, no i uczymy się na błędach. A pierwsza ekspedycja popełniła ich kilka. Co najmniej o kilka za dużo.

— Ty… ty przyszedłeś… — wykrztusił Barnes.

— Tak. Przyszedłem cię zlikwidować. Ale dobrze się stało, że porozmawialiśmy o aktualnych badaniach nie wiedziałem i cieszę się, że wiem.

Jeszcze raz mogłem się przekonać, że Barnes nic a nic nie przesadził reklamując swoją strzelecką zręczność; chwycił broń tak szybko, że zorientowałem się dopiero, gdy czarna lufa czterdziestki piątki wysyłała śmiercionośny pocisk dokładnie w miejsce, w którym człowiek ma serce.

Na szczęście nie jestem człowiekiem…

I to już właściwie wszystko, co wam chciałem opowiedzieć. Do załatwienia pozostała tylko jedna sprawa — doktor Taylor, ten asystent profesora. Nieprzyjemna, ale nikt nie wybiera własnych obowiązków. Taki już porządek tego świata. Bo właściciel ciała, mój sobowtór, ów prawdziwy Mike Jones pędzi tu pociągiem, ale nigdy do Powder Valley nie dojedzie.

Słowo skauta! Tym zajął się ktoś inny. A musicie wiedzieć, że pożyczyłem sobie ciało Jonesa, razem z wiedzą, myślami i kłopotami.. To inteligentny facet… Myślę, że Ziemia zyskuje w mojej osobie niezłego dziennikarza…

Oto raport, jaki wysłałem na „Alfa Centauri”.

„Zadanie wykonane. Pozostawiamy na planecie kilku naszych, którzy będą czuwali nad realizacją planu SIGMA…”

I to cała historia. A najśmieszniejsze w niej jest to, że wydarzyła się naprawdę. Mogę ją spokojnie opowiedzieć — i tak nikt w nią nie uwierzy. Przeczytacie moje opowiadanie, zastanowicie się chwilkę, albo i nie, odłożycie książkę na półkę i wrócicie do własnych spraw. Dlatego mogę wam udzielić bez obaw jednej rady: wrogiem numer jeden ludzi — są ludzie, a nie przybysze z obcych światów. Czy wiecie, jaka jest moc zmagazynowanych na Ziemi ładunków nuklearnych? Obyście się nie dowiedzieli za późno! Ale w uporządkowaniu waszych ziemskich spraw nikt wam nie pomoże. Musicie to zrobić sami…

Ron Goulart

NOWE „LO!”

A New Lo!

Jestem posiadaczem niemałej kolekcji wycinków prasowych na temat różnych dziwnych wydarzeń. Zamierzam wydać z czasem ten zbiór w postaci książki.

Większość z nich trafiła do moich rąk w dość niezwykły sposób. Jakiś mały chłopiec zadzwonił do drzwi i powiedział, że zarabia na studia zbierając zamówienia na prenumeratę gazet. Zgodziłem się i odtąd codziennie ramo znajdowałem pod drzwiami paczuszkę wycinków. Gdybym chciał zająć się tą sprawą poważnie, to sądzę, że powinienem wstać któregoś dnia wcześniej i zobaczyć, kto je przynosi.

W każdym razie na początek (podzielę się chyba z wami niektórymi spostrzeżeniami w tym małym artykuliku. Jeśli wywoła on należyte zainteresowanie, pomyślę być może o całej książce. Mam tych wycinków bardzo dużo.

W roku 1874 w Budapeszcie chłopiec stajenny nazwiskiem Oskar Dunkel wpadł pod konia i od tego czasu nikt go już nie oglądał na oczy. Mimo to w książce telefonicznej miasta New York figuruje dzisiaj czternaście osób o nazwisku Oskar Dunkel. Teleportacja? Czy może multiplikacja?

A może Oskar Dunkel ma czternaście telefonów? Z kim on rozmawia? Ma przecież 143 lata.

W Scarsdale, stan New York, sprzedawca krawatów wybucha z hukiem w czasie seansu filmowego. Małe kalifornijskie miasteczko jest poruszone, kiedy znany dentysta zostaje porwany przez wichurę.

A w cztery lata później na pikniku klubu Kiwanis w stanie Vermont trzej mali chłopcy zmienili się w jednego wysokiego mężczyznę.

Wasi uczeni nie są w stanie tego wyjaśnić. Kręcą tylko głowami i mamroczą coś o masowej halucynacji.

Powiedzcie w takim razie, dlaczego wszyscy wyżej wymienieni, kiedy padali ofiarą tych tak zwanych masowych halucynacji, mieli przy sobie stare numery czasopisma Home and Garden?

Dodam jeszcze tylko, że w 1947 roku niejaki Warner Binns, mężczyzna słusznego wzrostu, zniknął wkrótce po tym, gdy został potrącony przez konia w miejscowości Little Rock.