I dlaczego w tej właśnie chwili widzę przez kuchenne okno, jak pada ulewny deszcz z żabami?
W 1912 roku Earl Moonfry, który zbierał zamówienia na prenumeratę Century Magazine i uczył się tańca na korespondencyjnym kursie, prowadzanym przez jedną z wielkich firm z Chicago, postanowił wyjechać do Meksyku i walczyć przeciwko Poncho Vlli. Earl Moanfry zniknął i nie odnalazł się do dzisiaj.
I w ten sposób wydarzenia łączą się w zadziwiające ciągi. Earl Moanfry, który obstalował specjalną parę butów do tańca, znikł. W 1925 raku w Detroit Earl Lumbard, bezrobotny brzuchomówca, przechodził koło konia i nikt go już odtąd nie widział. Dziwne. A gdybym wam powiedział, że ten koń też nazywa się Earl? I że w raku 1926, kiedy oglądała go grupa młodzieży z kółka rolniczego, zniknął również?
Wyjaśnienie? Ja twierdzę, że ktoś zbierał Earlów.
Z drugiej strony w 1936 roku Georgia Moonfry, która prowadziła własny zakład obrzucania dziurek i skracania spodów, znikła 23 października.
Czyżby ktoś zbierał Moonfrych?
Na początku maja 1932 roku w pobliżu miejscowości Saint Paul, jak doniosła miejscowa prasa, człowiek nazwiskiem Oskar Dunkel spadł z jasnego, bezchmurnego nieba i wylądował na grzbiecie kania. Ten Dunkel nie znał żadnego języka poza norweskim. Czy ponad naszymi głowami krążą niewidzialne statki pasażerskie z dziwnym ładunkiem? Czy tego dnia w 1932 roku na pokładzie tajemniczego okrętu ktoś krzyczał „Człowiek za burtą?!”
I dlaczego, kiedy Norman Conover, właściciel kania, stanął za nim, aby stwierdzić, czy nic mu się nie stało, zniknął nagle z głośnym cmoknięciem?
Śmiejcie się z teleportacji, panowie uczeni. Ja mam swoje wycinki.
Nikt już dzisiaj nie wierzy w czarownice. Wycinek z wychodzącej w San Rafael Register Star z dnia 14 sierpnia 1897 roku mówi o dwunastoletniej dziewczynce, która otrzymała świadectwo o rak wcześniej od swoich koleżanek, ponieważ cztery budynki szkolne, w których się uczyła, spłonęły do szczętu.
Dwaj chłopcy z Bristalu w stanie Rhode Island zastali aresztowani, ponieważ całe umeblowanie domu ich babci (ze stromy ojca), pozostawionego na ich opiece, zniknęło w czasie burzy z piorunami.
Wszystkie meble z wyjątkiem starego patefonu pojawiły się w sześć tygodni — później na uroczystym zakończeniu roku szkolnego w Bristolskiej Szkole Stenografii. Zastały ona sprzedane handlarzowi starzyzną, który wsiadając na swój wóz zapalił się nagle. W czasie akcji ratowniczej trzej inni ludzie zapalili się od niego.
Pewien młody człowiek nazwiskiem Ambrose Rheenes wynajął łódkę w górnym biegu Missisipi w marcu 1934 roku. W dwa miesiące później w Jackson, stan Tennessee, tańcząc na prywatnym przyjęciu nagle znikł w płomieniach. Kiedy odnaleziono jego łódkę, stwierdzono, że siedzi w niej trzech małych chłopców. Utrzymywali oni, że jadą na piknik klubu Kiwanis w stanie Vermont.
Wydaje mi się, że coś gdzieś jest nie w porządku.
Przeszło dwadzieścia lat temu w New Yorku pewien facet nazwiskiem Benchley napisał już coś bardzo podobnego. W kołach akademickich wyśmiewają się z teleportacji. Jak inaczej można to wytłumaczyć?
Przełożył Lech Jęczmyk
Władimir Michajłow
SPOTKANIE NA JAPECIE
Wstriecza na Japetie
1
Gwiazdy nakreśliły na ekranie białe łuki. Bragg wrastał w fotel. Czerwień napływającej krwi przesłaniała pole widzenia, nadal jednak ociężale przenosił wzrok z jednej grupy przyrządów na drugą obserwując automaty lądowania. Gdyby zawiodły, sam przejąłby sterowanie. Severe wpił się oczami w ekran pelengatora rufowego i z emocji poruszał wargami obliczając nie przebyte jeszcze setki metrów. Gwiazdy obracały się coraz wolniej, aż wreszcie się zatrzymały.
— Zaczynamy namiar — powiedział Bragg.
Japet znajdował się teraz wprost pod rufą, a srebrzysty gwóźdź „Ładogi” zamierzał wbić weń rozpalone ostrze kończąc swój upadek z wysokości milionów kilometrów. Nagle ciążenie znikło.
— Mmmmmch!.. Nie w porę! — mruknął Bragg kładąc ręce na pulpicie. Ciążenie znów zwaliło się na nich.
— Tysiąc! — rzekł głośno Bragg zaczynając odliczanie.
Na ekranie rosły czarne skały, wśród których jaśniała plamka kosmodromu.
— Kto to? — zapytał Bragg nie odrywając wzroku od sterów.
— Wygląda na jakiś transportowiec. Chyba rudowiec…
— Usiadł na samym środku — złościł się Bragg. — Dokonuję odchylenia.
— W porządku.
— Sześćset! — liczył Bragg. — Trzysta. Zmniejszam…
— Okopcisz go.
— Nie — zaprzeczył Bragg. — Sto siedemdziesiąt pięć, schowam pochodnię, sto dwadzieścia pięć, równo sto, dziewięćdziesiąt.
— Czemu on tak usiadł? — odezwał się Severe. Skały podniosły się nad głową.
— Bezczelny satelita — burczał Bragg — właśnie musiał się znaleźć na ich trasie. Czterdzieści. Trzydzieści pięć. Amortyzatory! Zielone lampki zamigotały, potem zapłonęły równym światłem.
— Jedenaście! Siedem, pięć!.. — darł się Bragg przekrzykując ryk silnika.
— Zero! — powiedział zmordowany Bragg. — Stop!
2
Łoskot ustał, tylko z rzadka delikatnie podzwaniało poszycie rufy. Spojrzeli na siebie.
— No to cześć! — przerwał ciszę Severe. — Automat zdechł na ostatnich metrach.
— Pilnowałem… Czułem, że lada chwila… Przeciążyliśmy go w tym pośpiechu jak wielbłąda. Teraz trzeba go będzie zmieniać.
— Sądziłem, że mi pomożesz.
— Oczywiście, a potem się zajmę automatem. Mam nadzieję, że starczy czasu.
— Jak myślisz, kiedy oni będą? — spytał Severe.
— Za dobę, dwie, a może i mniej.
— Tylko? Chciałem się tu rozejrzeć…
— Starczy na to dnia. Skały i skały, nudne miejsce. Gdyby wracali o miesiąc później, na ich trasę wyszedłby Tytan. Lądowanie tam to istna rozkosz.
— Ale byśmy się wtedy werżnęli — przerwał Severe. — Podziękuj losowi, że to Japet. Zaledwie pięć kwintylionów ton masy. Tytan trzynaście razy cięższy…
— Brawo, ale naprawdę nie musisz mi imponować swymi wiadomościami. Im też byś pewnie nie zaimponował.
— Im… to by mi do głowy nie przyszło. Z bohaterami trzeba oględnie…
— Słusznie — potaknął Bragg. — Skoro już się dorobiłem siwizny na statku kurierskim, to jasne, że bohaterem nie jestem.
— Pleciesz!
Zamilkli odpoczywając. Potem sprawdzili, czy najbliższe skały ostygły już na tyle, by można było wyjść ze statku. Po chwili Severe powiedział.
— Żeby latać w Układzie Słonecznym, nie trzeba być bohaterem. Ale poza granice Układu, to już inna sprawa. Ci wylecieli pierwsi.
— No, nie pierwsi — Bragg zamierzał się uśmiechnąć, lecz się rozmyślił.
— Ale tamci nie wrócili. Pierwsi są więc ci. A my już ich przywitamy, przekonasz się.
— No to możemy wychodzić — stwierdził Bragg.
3
Umocowali fotele, doprowadzili do ładu sterownię rozkoszując się lekkością, niemal nieważkością swoich ciał, naturalną na planecie tysiąckroć mniej masywnej niż Ziemia, do której przywykli. Severe wziął torbę podróżną.