Выбрать главу

Dźwig opuścił ich na pokład towarowy. Było tam ciasnawo, chociaż aparatura Severa oraz pojemniki z lekami i witaminami zabierały niewiele miejsca. „Ładoga” nie była statkiem towarowym. Severe dał jedną kamerę Braggowi, a sam wziął drugą.

Weszli do komory ciśnień, nałożyli skafandry i sprawdzili łączność. Właz otworzył się powoli.

Buty zastukały na czarnym kamieniu. Zabłysły reflektory kaskowe. Bragg z wolna pokiwał głową oświetlając sąsiedni statek, który zajął najlepsze miejsce pośrodku lądowiska. Maszyna była na oko o jedną trzecią niższa od „Ładogi”, lecz szersza. Osmalone poszycie statku zlewało się z mrokiem. Amortyzatory — nie teleskopowe jak u „Ładogi”, lecz przegubowe — sterczały na boki i nie budziły zaufania. Liczne zgrubienia świadczyły o tym, że nieraz je spawano.

— Tak, tak — powiedział Severe — rudowiec klasy „pożal się Boże”. Cóż oni tu robią? Pewnie wożą stąd transuranowce na pozostałe stacje grupy Jowisz — Saturn.

— Jedź dalej, erudyto — warknął Bragg.

— To wstyd, że energetyka stacji zależy od takich trumien… Ale skąd się tu wzięli? Kopalnia nie po tej stronie.

— Najprawdopodobniej obsługa techniczna. Rudowcom, jeśli nikomu nie przeszkadzają, wolno lądować w stacjach takich, jak ta.

— Nam właśnie przeszkadzają. „Błękitny ptak” nie będzie miał gdzie usiąść.

— Jeśli rzeczywiście przybędzie. Mogli przecież zmienić trasę.

— Pamiętaj, „Ptak” jest bodaj dwa razy większy od naszego statku. A ten tu sterczy pośrodku.

Znowu się odwrócili wodząc reflektorami po krępym kadłubie. U samego wierzchołka pełzał po jego chropawym pancerzu automat polerujący pozostawiając za sobą mętnie połyskujący pas. Rudowiec poddawał się zabiegom kosmetycznym. Dawno chyba powinien był już to zrobić.

— Statek zaniedbany, że bardziej się nie da — powiedział Severe — powinien być tutaj inspektor. Założę się, że nosa nie wytyka z Tytana… Dlatego też ci siedli na bezludnej stacji automatycznej, gdzie ich nikt nie zobaczy.

Zamilkł i w ślad za Braggiem ominął głaz, którego ostre krawędzie mogły przeciąć skafander.

— A w ogóle kosmodrom należało budować tam, gdzie mniej kamieni.

— Kamienie są tu od czasu budowy kosmodromu — odezwał się Bragg. — Wysadzano skały. I odtąd przybywa ich jeszcze przy każdym starcie i lądowaniu.

— Wszystko jedno, trzeba było budować po gładkiej stronie.

— Promieniowanie. Uran, wiesz… — Bragg spojrzał na swój dozomierz. — Nawet ten stateczek poruszył tło. Widzisz? — pokazywał Severe’owi przyrząd.

— Cóż dziwnego, jeśli załadowany jest transuranowcami po wrąbki.

Zatrzymali się przy niedużych, na głucho zamkniętych drzwiach, które prowadziły do wykutych w skale pomieszczeń stacji.

— Wejdę, ulokuję się — powiedział Severe — a ty mi przynieś resztę. Jeśli oczywiście nie będzie ci za ciężko.

4

W wielkiej sali, mesie stacji, światło było przyćmione. Automaty oszczędzały energii. Severe gospodarskim ruchem włączył wielkie światła i rozejrzał się.

Trzech z rudowca siedziało przy końcu długiego stołu. Przed nimi stały aluminiowe pucharki ze słomkami. Przy bufecie barman automat, bucząc i pobrzękując, ubijał jakąś mieszaninę. Severe przeniósł wzrok na siedzących przy stole i uśmiechnął się w duchu — trudno było sobie wyobrazić ludzi, którzy by bardziej pasowali do swojego statku. Ci trzej mieli byle jakie ubrania, o przepisowych uniformach nie było nawet co marzyć. Jeden z nich spał położywszy głowę na opartych na stole pięściach, dwaj rozmawiali półgłosem.

Bliższy z nich zmrużył oczy oślepione jaskrawym światłem, odwrócił się i uważnie przyjrzał Severe’owi. Ten mrugnął porozumiewawczo i wskazał na śpiącego:

— Gotów?

— Nieee — powoli, jakby w zamyśleniu odpowiedział tamten. — Po prostu się zmęczył.

Śmiesznie rozciągał słowa.

— Z daleka jesteście? — spytał jeszcze.

— Tak, z Ziemi — niedbale odparł Severe. — Dopiero co wylądowaliśmy.

— Da-awno stamtąd?

— Trzy tygodnie.

— A co tam na Zie-emi?

— Wszystko normalnie — rzekł Severe. — Ziemia to Ziemia. Najświeższa nowość: wraca „Błękitny ptak”.

Jąkała skinął głową.

— Już ich pogrzebano — wyjaśniał Severe — a oni wracają! „Błękitny ptak”. Gwiazdolot, który odleciał do liganta. Pamiętacie, to albo gwiazda liliput, albo planeta gigant odkryta w pół drogi do układu Alfy Centaura! — Severe niezadowolony z obojętności, z jaką przyjęto tę nowinę, podniósł głos. — Pierwszy gwiazdolot, który ku niemu odleciał, zaginął. Myślano, że i „Ptak” podzielił losy „Latającej Ryby”…

— Za-a wcześnie — odezwał się jąkała. — Za wcześnie myślano. No i co, znaleźli tego liga-anta?

— Fajno — bąknął siedzący najdalej.

— No pewnie — irytował się Severe. — Krążyli zapewne wokół niego, dopóki wszystkiego nie zbadali. Dlaczegóż by się spóźnili o calutki rok?

— To ja-asne. Ale z oblotu niewiele się zobaczy, zwłaszcza prze-ez infrawizory. Powinni byli lądować.

— Fajno — powtórzył najdalszy.

— Pierwszy statek właśnie dlatego nie powrócił — perorował Severe. — Zawiadomili Ziemię za pomocą rakiety kurierskiej. Więcej o nich nie słyszano, „Ptak” nie mógł lądować.

— Czy „Ptak” nie poinformował Zie-emi o wynikach?

— Przede wszystkim doniesienia odczytano marnie, w trzydziestu procentach. Duże zakłócenia. Do lepszej emisji powinni by mieć statek, jak mój: latający wzmacniacz. Ledwie starczy miejsca dla dwóch ludzi, reszta to elektronika i energetyka. Takich urządzeń nie mieli. Na pewno ostatnimi czasy coś przekazywali…

— Na-a pe-ewno przekazywali — zgodził się jąkała.

— Zrozumieliśmy tylko, że wracają. I coś jeszcze o trzech ludziach. Należy przypuszczać — Severe ściszył głos — że ci trzej zginęli. A było ich wszystkich jedenastu.

Jąkała podniósł wzrok na Severe’a, ale najdalszy go uprzedził.

— Fajno — powiedział jeszcze raz.

— Ee ni-ic — zamamrotał jąkała. — Tak wła-aśnie myślałem. Nie tak znów źle. A jednak wię-ększość dotarła…

— Słusznie — potaknął Severe. — Trzech bohaterów zginęło, ale pozostałych ośmiu wraca. Sami rozumiecie, że Ziemia chce ich odpowiednio przyjąć. Prawdę rzekłszy, spotkanie zacznie się tutaj. W tym celu przyleciałem.

— To dobrze pomyślane — wtrącił najdalszy. — A dużo was przyleciało?

— Ja i pilot. Sądzę, że starczy… To, zdaje się, wasza maszyna? — skinął głową gdzieś w bok.

— Wy-ygląda na to.

— Generalny remont?

— Nawet nie. Ni-ic szczególnego.

— A więc odlecicie szybko — stwierdził kategorycznie Severe.

— Chcieliśmy z dobę odpocząć — wyznał najdalszy. W jego głosie brzmiało powątpiewanie.

Severe życzliwie się uśmiechnął. Zamaszyście odsunąwszy krzesło usiadł przy drugim końcu stołu.

— Dobę — rzekł wesoło. — A wcześniej?

— Wcze-eśniej? — spytał jąkała wypuszczając słomkę.

— Powiedzmy, za pół doby. Polerowanie skończycie, a po waszych komorach inspektor chodzić nie będzie — Severe mrugnął i roześmiał się dając do poznania, że nieobce mu są drobne fortele transportowców, przeciw którym on w zasadzie nic nie ma.

Po przerwie znowu odezwał się jąkała.

— Prze-eszkadzamy?

Severe uśmiechnął się jeszcze szerzej.