Выбрать главу

— Na to wychodzi. „Błękitny Ptak” zatrzyma się tu dzionek, dwa. Żeby ogolić się, że tak powiem, i wypucować buty na glans przed lądowaniem na staruszce Ziemi. Rozumiecie? Wracają bohaterowie, którzy od dawna nie widzieli ojczystych stron…

— No tak — przerwał najdalszy. — A my przeszkadzamy.

— Zrozumże, stary. To bohaterowie! A wyście się tak rozkraczyli, że „Ptak” nawet nie będzie miał gdzie usiąść. Wyobrażacie sobie, co to za statek? Dlatego też, prawdę rzekłszy, spojrzą na wasze cudo i zdziwią się, czym też wita ich wdzięczna ludzkość: zardzewiałym kufrem z załogą nie w uniformach. A ja jestem tu specjalnie po to, aby poprowadzić bezpośrednią emisję na Ziemię. Reportaż. A wy, prawdę rzekłszy, jakoś się w reportażu nie mieścicie…

Dwóch uważnie go słuchało, a jeden wciąż spał przy stole chowając twarz w dłoniach. Potem najdalszy spytał:

— A więc duży statek?

— A co, nigdyście takiego nie widzieli?

— A wy?

— Kiedy startowali, chodziłem jeszcze do szkoły… Ale mam fotografię, naszą, archiwalną. Jąkała wziął podane zdjęcie, spojrzał, bąknął;

— Tak… — i podał najdalszemu, który też spojrzał i też powiedział:

— Tak…

— Poza tym — kontynuował Severe — ośmiu ludzi stanowi załogę statku. A ta stacja ma zaledwie dziesięć pokoi. Ich ośmiu, ja i mój pilot.

— Kto jest pilotem?

— Bragg. Starszy gość.

— Zna-asz?

— Nie — zaprzeczył najdalszy. — Może słyszałem. Nie pamiętam. A więc was jest dwóch. A co krewni, przyjaciele?

— Przecież tłumaczę, że prawdziwe powitanie nastąpi na Ziemi. Tam będą ich oczekiwać wszyscy. Ja mam nadać reportaż.

— No cóż — mówił najdalszy patrząc na jąkałę — dobrze, będziemy się śpieszyć.

— Tobie za-awsze się śpieszy… — zaczął jąkała.

— Coście postanowili? — spytał Severe.

— Fajno — odparł najdalszy. — Spróbujemy zmieścić się w waszych terminach. Skoro już sprawa wzięła taki obrót…

— Słusznie, stary — rzekł Severe. — Tam się wyśpicie. Chociaż wasz kolega, jak widać, i tu nie traci czasu. Jak on się nazywa?

Pytania tego nie zadał przypadkowo. Nie było w zwyczaju interesować się nazwiskami ludzi, którzy nie uważali za stosowne się przedstawić, śpiący jednak tego uczynić nie mógł, toteż pytanie wydawało się naturalne.

— On? Cry — z opóźnieniem odpowiedział najdalszy. Mówił cicho, aby się śpiący nie zbudził usłyszawszy swoje nazwisko.

— Cry — powtórzył Severe utrwalając nazwisko w pamięci i sprawdzając je zarazem. Nie, takiego człowieka nie było w chwili startu wśród jedenastki stanowiącej załogę „Błękitnego ptaka”. — Dogadaliśmy się więc?

— Nie chcemy przeszkadzać — odparł najdalszy. Uznawszy rozmowę za skończoną spojrzał na zegarek zapamiętując godzinę, od której należało liczyć czas.

— Przy okazji — dodał wygrzebując z kieszeni fiolkę z tabletkami, z których jedną podał jąkale, a drugą marszcząc się połknął sam.

— Sporamina? — spytał życzliwie Severe.

— Antyrad — niechętnie odpowiedział najdalszy. — Statek trochę promieniuje.

Severe skinął głową, myśląc o tym, że w ładowni „Ładogi” znajduje się kilka skrzynek z lekami, a wśród nich jedna z antyradem. Kilka sekund się wahał:

— Macie dużo?

— A potrzebujecie?

— Prawdę rzekłszy, promieniowanie tu rzeczywiście trochę zbyt wysokie… Najdalszy bez zdziwienia podał tabletkę Severe’owi. Ten połknął ją i z ulgą pomyślał, że załoga „Błękitnego ptaka” dostanie swoje lekarstwa w komplecie, nienaruszone.

Najdalszy podniósł się w dziwnie zwolnionym tempie. Wysunął się zza stołu i podszedł do ściany, na której namalowano typowy krajobraz ziemski. W plastykowej podłodze był niegłęboki rowek stanowiący przedłużenie strumyka narysowanego na ścianie. Człowiek z rudowca dźgnął palcem w krajobraz.

— Niezłe, co? — rzekł patrząc na Severe’a, jakby oczekiwał potwierdzenia. Pejzaż był ckliwy, ale Severe potaknął — był zadowolony, że rozmowa z „wozakami” minęła bez komplikacji. Najdalszy się zaśmiał, przy czym się okazało, że ma usta od ucha do ucha, spojrzenie zaś wesołe i badawcze. Severe zauważył to ze zdumieniem, do ostatniej bowiem chwili ludzie ci wydawali mu się podobni do siebie, dlatego chyba, że uwaga skupiała się przede wszystkim nie na ich twarzach, lecz na niezwykle postrzępionej odzieży. Zrozumiawszy to poczuł się trochę nieswojo, lecz w tej właśnie chwili odezwał się dzwonek oznajmiający, że ktoś wchodzi do pomieszczeń stacji. Ponieważ mógł to być tylko Bragg z kamerami, wstał i wyszedł na korytarz, by się spotkać z pilotem.

5

Bragg zdążył już wnieść kamery i stał z odchyloną przyłbicą hełmu uspokajając oddech. Severe skinął na pilota:

— Rozbierz się, zjemy kolację.

— Nie, najpierw naprawię automat.

— Masz rację. Jak naprawisz, przyjdź.

— Oczywiście. Co to za chłopcy?

Severe wzruszył ramionami.

— Nic ciekawego. Nieznajomi.

— Nie bohaterowie? — uśmiechnął się Bragg.

— Stanowczo nie. Nic w tym śmiesznego. Nawet pomyślałem… Nie. Po prostu pracownicy kosmosu.

Odprowadził Bragga i wrócił do mesy. Dwóch znowu siedziało przy stole, śpiący głośno oddychał. Severe zamówił kolację, wziął talerze i usiadł;

— Gdzieżeście tak zajeździli swój statek? — zapytał.

— A co? Widać? — ponuro zainteresował się jąkała, nawet nie rozciągając słów.

— To fajno — odezwał się wielkousty.

Jąkała wstał z nieoczekiwaną gwałtownością, tak że krzesło odjechało, a pucharki na stole zabrzęczały. Wbrew pozorom okazało się, że jest wysoki i długonogi. Podszedłszy do automatycznego barmana nalał mieszaniny do szklanek, postawił je na stole i lekko trącił śpiącego w ramię.

— Prze-eśpisz wszystko.

— Niech śpi — rzekł wielkousty. — Jemu już starczy. Zdążymy.

— Niech śpi — zgodził się jąkała i nie siadając łyknął ze szklanki. Severe się nachmurzył. Dryblas miał na dobitek zbyt krótkie spodnie, a na wpół oderwany zamek kołysał się u jednej z kieszeni kusej bluzy. Severe nie lubił niechlujów. Jąkała, jakby czując jego spojrzenie, obejrzał się i z lekkim uśmieszkiem powiedział:

— Nie w uniformie, co? Ale zdążymy się przebrać.

Severe wzruszył ramionami. Jąkała postawił na poły opróżnioną szklankę, podszedł do ściany z krajobrazem i poszukał przycisków. Znalazłszy, niezdecydowanie nacisnął jeden z nich. Cichutko szemrząc popłynęła rowkiem złociście podświetlona woda. Jąkała usiadł na podłodze, zdjął buty i wsadził bose stopy do wody.

— Ach jej! — wykrzyknął rozkoszując się wrażeniem.

— Woda — wymamrotał wielkousty pociągając ze szklanki.

Severe odsunął talerz.

— Chyba pora — mruknął w zamyśleniu.

Włożywszy talerz do szczeliny zmywaka przeszedł wzdłuż ścian mesy szukając gniazdka sieciowego. Znalazł je, wyjął z torby woltomierz i zmierzył napięcie.

— Masz diable kaftan! Tu jest dwadzieścia woltów, a mnie potrzeba dwustu.

— Na stacjach automatycznych wszystkie sieci mają niskie napięcie — rzekł wielkousty.

— To widzę — burknął Severe. Stał pod ścianą rozmyślając. — Nie ma rady, trzeba będzie ciągnąć kabel siłowy od statku. Dobrze, że jest rezerwa czasu.

— Ta-ak są-ądzicie? — spytał jąkała nie odwracając się.