Выбрать главу

Reszta obecnych zajęła podobne stanowisko. Fabryki już od miesięcy były gotowe do rozpoczęcia produkcji. Ostatecznie przyjęto znormalizowane urządzenia i tylko czekano na zezwolenie czynników oficjalnych.

— Świetnie — rzekł przedstawiciel rządu. — Jeśli to wszystko, to myślę, że możemy… czy są jakieś pytania?

— Tak — odparł Gelsen. — Chciałbym wiedzieć, czy do produkcji zatwierdzony jest obecny model.

— Oczywiście — odrzekł pełnomocnik rządu. — Jest najdoskonalszy.

— Mam pewne zastrzeżenia — oświadczył Gelsen wstając. Koledzy zmierzyli go lodowatym wzrokiem. Ten człowiek opóźnia nadejście złotej ery.

— Jakiej natury? — zapytał pełnomocnik.

— Przede wszystkim chciałbym się zastrzec, że w pełni popieram wprowadzenie urządzeń mechanicznych służących zapobieganiu zbrodni. Od wieków istnieje ogromna tego potrzeba. Kwestionuję jedynie układy uczenia. Ożywiają one niejako maszynę, wyposażając ją w rodzaj świadomości. Nie mogę tego aprobować.

— Ależ sam pan przecież dowodził, że ptaki nie będą w pełni doskonałe, jeżeli nie wmontuje im się takich obwodów. Bez tego zdołają udaremnić zaledwie jakieś siedemdziesiąt procent morderstw.

— Wiem o tym — odrzekł Gelsen trochę niepewnie. Wydaje mi się jednak, że umożliwienie maszynie podejmowania decyzji, do których ma prawo jedynie człowiek, kryje w sobie niebezpieczeństwo natury moralnej — uparcie obstawał przy swoim.

— Daj spokój, Gelsen! — wykrzyknął jeden z kolegów. To nie ma z tym nic wspólnego. Będzie to jedynie potwierdzenie decyzji wszystkich uczciwych ludzi od początku świata.

— Całkowicie się z tym zgadzam — oświadczył pełnomocnik rządu. — Ale rozumiem jednocześnie zastrzeżenia pana Gelsena. To rzeczywiście smutne, że rozwiązywanie naszych, ludzkich problemów musimy powierzać maszynom, a jeszcze smutniejsze, że maszyny muszą egzekwować nasze prawa. Ale pan będzie uprzejmy nie zapominać, panie Gelsen, że praktycznie nie istnieje inny sposób zapobieżenia zbrodni, zanim do niej dojdzie. Byłoby to nieuczciwe w stosunku do wszystkich tych, którzy ciągle giną niewinnie, gdybyśmy z pobudek czysto filozoficznych ograniczali możliwości ptaków-czujników. Czy nie zgadza się pan ze mną?

— No, owszem — odrzekł bez przekonania Gelsen. Tłumaczył to sobie tysiące razy, ale ciągłe jeszcze coś go niepokoiło. Będzie musiał pogadać z Macintyre’em.

Pod koniec konferencji uderzyła go pewna myśl. Gelsen uśmiechnął się. Wielu policjantów zostanie bez pracy.

— No i co ty na to? — zapytał funkcjonariusz policji Celtrics. — Piętnaście lat człowiek harował w Wydziale Zabójstw po to, żeby go w końcu wygryzła jakaś tam maszyna. — Przejechał dużą, czerwoną dłonią po czole i pochylił się nad biurkiem kapitana. — I proszę: czy nauka nie jest wspaniała?

Dwóch innych policjantów, też byłych pracowników Wydziału Zabójstw, ponuro pokiwało głowami.

— Nie martw się — rzekł kapitan. — Urządzimy cię w Kradzieżach. Zobaczysz, na pewno ci się spodoba.

— Nie mogę się z tym pogodzić — narzekał Celtrics — żeby jakiś cholerny kawałek blachy i szkła rozwiązywał za człowieka sprawy morderstw.

— Niezupełnie — odparł kapitan. — Zadaniem ptaków-czujników jest zapobieganie zbrodni, zanim do niej dojdzie.

— Wobec tego trudno tu mówić o zbrodni — odparł jeden z policjantów. — Chodzi mi o to, że przecież nie można powiesić człowieka za morderstwo, dopóki go nie popełni, prawda?

— A tym samym nie można go aresztować — dodał Celtrics.

— Nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzą — przyznał kapitan.

Zapadła cisza. Kapitan ziewnął i spojrzał na zegarek.

— Jednego nie rozumiem — powiedział Celtrics — jak oni to robią? Od czego się to wszystko zaczęło, kapitanie?

Kapitan pilnie studiował twarz Celtricsa, usiłując doszukać się w niej śladów ironii — ostatecznie od miesięcy ptaki-czujniki nie schodziły z łamów gazet. Uświadomił sobie jednak, że Celtrics, podobnie jak jego kumple, rzadko kiedy czyta cokolwiek poza wiadomościami ze sportu.

— No więc — zaczął usiłując przypomnieć sobie, czego się dowiedział z niedzielnych dodatków — ci uczeni zajmowali się kryminologią. Przeprowadzali badania nad mordercami, żeby się przekonać, na jakiej zasadzie oni działają. Stwierdzili, że ich mózg wysyła zupełnie inny rodzaj fal niż mózg zwykłego człowieka. I ich gruczoły też funkcjonują inaczej. A to wszystko można zaobserwować w chwili, kiedy właśnie mają popełnić zbrodnię. No i ci uczeni wynaleźli takie urządzenie — coś w rodzaju czerwonego sygnału, który się zapala, w momencie kiedy powstają te fale.

— Uczeni — powtórzył z goryczą Celtrics.

— Ale właściwie to nie wiedzieli, co z tym urządzeniem zrobić. Było za duże i niewygodne w eksploatacji. Zbudowali więc na podobnej zasadzie mniejsze jednostki i rozesłali je do kilku komisariatów. Zdaje się, że nawet jeden taki aparat był w naszym stanie. Ale nie zdało to egzaminu. Nie można było zdążyć na czas, żeby zapobiec zbrodni. Dlatego skonstruowali ptaki-czujniki.

— Nie wierzę, żeby one skutecznie działały — upierał się jeden z policjantów.

— Owszem, działają. Czytałem o wynikach próbnych akcji. Te ptaki potrafią wyniuchać zbrodniarza, zanim zamorduje. A wtedy wywołują u niego coś w rodzaju potężnego szoku i to wystarcza, żeby faceta zniechęcić.

— Kapitanie, likwiduje pan Wydział Zabójstw? — zapytał Celtrics.

— Nie — odparł kapitan. — Zostawię załogę kadrową, zobaczymy, jak się te ptaki będą spisywać.

— Też! — parsknął Celtrics. — Załogę kadrową. To śmieszne!

— Możliwe. Ale mimo to zostawię kilku ludzi. Wydaje mi się, że ptaki nie dadzą sobie z tym wszystkim rady.

— Dlaczego?

— Niektórzy mordercy nie wysyłają tych fal — odrzekł kapitan usiłując sobie przypomnieć dalsze szczegóły przeczytanego artykułu. — A może ich gruczoły nie działają czy coś w tym rodzaju?

— A którzy to są? — zapytał Celtrics z zawodową ciekawością.

— Dokładnie nie wiem. Ale słyszałem, że powymyślali jakieś cholerne urządzenia, więc pewnie niedługo ze wszystkimi sobie te ptaki poradzą.

— W jaki sposób?

— Uczą się. To znaczy ptaki. Tak jak ludzie.

— Bujasz.

— Nic podobnego.

— Już ja tam lepiej na wszelki wypadek naoliwię moją spluwę. Człowiek nie może ufać tym uczonym.

— Masz rację.

— Jakieś ptaki sobie wymyślili! — parsknął pogardliwie Celtrics.

Ponad miastem szybował leniwie ptak-czujnik. Jego aluminiowa pokrywa lśniła w porannym słońcu, a na rozpostartych skrzydłach tańczyły plamy światła. Ptak leciał bezszelestnie, ale wyczulony był na każdy bodziec. Układ orientacji przestrzennej informował go, gdzie się znajduje, i utrzymywał krzywą lotu. Oczy i uszy, stanowiące jeden zespół, nie przestawały szukać, wypatrywać.

I nagle — błyskawiczny elektroniczny refleks: ptak zaczął reagować na jakiś bodziec. Ośrodek koordynacji sprawdził wrażenie, porównując je z elektrycznymi i chemicznymi danymi zawartymi w pamięci. Przekaźnik włączył się samoczynnie.

Pod wpływem coraz silniejszych bodźców ptak spiralnym lotem opadał w dół. Czuł wydzielinę pewnych gruczołów; smakował osobliwą falę wysłaną przez czyjś mózg.

Gotowy do ataku spikował w porannym jasnym słońcu.

Dinelli był w takim napięciu, że nie zauważył zbliżającego się ptaka. Z wycelowanym pistoletem wpatrywał się w potężną postać właściciela sklepu.