Выбрать главу

— A nie mówiłem? — powiedział Celtrics. Uśmiechnął się do kapitana. — Nie mówiłem, że uczeni to kupa idiotów?

— Ale ja wcale nie przeczyłem, o ile dobrze pamiętam.

— Nie, ale nie byłeś pewny.

— Teraz już jestem. A ty już lepiej idź. Czeka na ciebie masę roboty.

— Wiem. — Celtrics wyjął z pochwy rewolwer, sprawdził go i schował z powrotem. — Czy wszyscy chłopcy już wrócili, kapitanie?

— Wszyscy? — kapitan roześmiał się ponuro. — Musieliśmy powiększyć Wydział Zabójstw o pięćdziesiąt procent. Nigdy nie było tyle morderstw co teraz.

— Jasne — rzekł Celtrics. — Ptaki mają za dużo roboty z pilnowaniem samochodów i pająków. — Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się, by rzucić jeszcze na koniec: — Wierz mi, maszyny są głupie.

Kapitan skinął głową.

Tysiące ptaków-czujników usiłujących udaremnić miliony zbrodni — beznadziejna sprawa. Ale ptaki nie wiedziały, co to nadzieja. Nie mając świadomości nie doświadczały ani satysfakcji związanej z sukcesem, ani uczucia porażki. Cierpliwie wykonywały swoje zadania, reagując na każdy bodziec.

Nie mogły być jednocześnie wszędzie, ale to wcale nie było potrzebne. Ludzie szybko zrozumieli, na co ptaki reagują, i zaczęli tego unikać. W imię własnego bezpieczeństwa. Mając możność rozwijania ogromnej szybkości i niezwykłą sprawność zmysłów, ptaki błyskawicznie przenosiły się z miejsca na miejsce.

Nie było z nimi żartów. Jeżeli wszelkie inne środki zawiodą, należy zabić mordercę — tak zostały zaprogramowane.

Dlaczego miałyby go oszczędzać?

Ale każdy kij ma dwa końce. Ptaki odnotowały fakt, że w związku z ich działalnością zbrodnie i wszelkie akty gwałtu zaczęły wzrastać w postępie geometrycznym. I nic dziwnego: ich nowe definicje rozszerzały coraz bardziej pojęcie morderstwa. Ale dla ptaków oznaczało to jedynie, że ich pierwotne metody były niewłaściwe. Bardzo prosta logika: Jeżeli A się nie nadaje, należy spróbować B. Ptaki zaczęły zabijać.

Rzeźnie w Chicago stanęły, a bydło zdychało z głodu w swoich zagrodach, ponieważ farmerzy nie mogli ani kosić siana, ani zbierać zboża.

Nikt bowiem nie powiedział ptakom, że równowaga w życiu zależała zawsze od starannie wyważonej liczby zabójstw. Problem śmierci głodowej nie istniał dla ptaków, ich sprawą była śmierć zadana gwałtem.

Myśliwi siedzieli w domach, patrząc ze złością na srebrzyste punkty na niebie i marząc o tym, by móc je zestrzelić. Ale na ogół nie próbowali. Ptaki bardzo szybko wyczuwały takie intencje i odpowiednio reagowały.

Kutry rybackie stały bezczynnie na cumach w San Pedro i Gloucester. Ryby były żywymi organizmami. Farmerzy klęli i złorzeczyli, a w końcu ginęli bezskutecznie usiłując zebrać plony. Zboże żyło, a tym samym zasługiwało na ochronę. Kartofle były dla ptaków nie mniej ważne niż jakikolwiek inny żywy organizm. Śmierć źdźbła trawy równała się zamordowaniu prezydenta… dla ptaków.

No i oczywiście pewne urządzenia mechaniczne też były żywymi istotami. Wynikało to z faktu, że ptaki będąc maszynami — żyły.

Niech cię Bóg broni, żebyś maltretował na przykład radio. Wyłączenie odbiornika jest równoznaczne z zabójstwem. Nic dziwnego: głos cichnie, lampy gasną — radio stygnie.

Ale ptaki, jak mogły, wywiązywały się i z innych obowiązków. Wilk padał martwy atakując królika. Królik zdychał chrupiąc zieleninę. Pnącza ulegały spopieleniu, nim zdążyły opleść drzewo. Motyl ginął przysiadłszy na róży.

Oczywiście interwencja ptaków miała charakter wyrywkowy — było ich za mało. Nawet miliard ptaków nie był w stanie zrealizować tak ambitnego i kosztownego przedsięwzięcia. Efekt był taki, że dziesięć tysięcy bezsensownych, obdarzonych morderczą siłą piorunów szalało w całym kraju uderzając po tysiąc razy dziennie. Piorunów, które potrafiły uprzedzić każdy twój ruch i zniszczyć za same intencje.

— Panowie — żebrał pełnomocnik rządu — błagam was, pospieszcie się.

Siedmiu producentów ptaków ucichło.

— Zanim formalnie rozpoczniemy tę naradę — powiedział prezes firmy Monroe — chciałbym coś powiedzieć: my nie czujemy się odpowiedzialni za ten przykry stan rzeczy. To rząd wystąpił z tym programem. I dlatego rząd musi ponieść za to odpowiedzialność zarówno moralną, jak i finansową.

Gelsen wzruszył ramionami. Trudno wprost było uwierzyć, że ci ludzie jeszcze parę tygodni temu oczekiwali laurów jako wybawiciele świata. Teraz, kiedy ponieśli fiasko, chcieli jak najprędzej zrzucić z siebie odpowiedzialność.

— Nie czas dzisiaj zajmować się tą sprawą — odparł stanowczo pełnomocnik rządu. — Musimy się przede wszystkim pospieszyć. Wy, inżynierowie, wykonaliście wspaniałą robotę. Jestem z was dumny; zdaliście egzamin w tej trudnej sytuacji. Możecie przystąpić do realizowania przyjętego planu.

— Chwileczkę — odezwał się Gelsen.

— Nie mamy ani chwili do stracenia.

— Ale ten plan jest niedobry.

— Pan się obawia, że może się okazać nieskuteczny?

— Nie. Obawiam się, że kuracja będzie znacznie szkodliwsza niż sama choroba.

Obecni popatrzyli na Gelsena, jakby go chcieli udusić. Ale Gelsem nie tracił czasu.

— Czy nie wystarczy wam ta nauczka, którą dostaliśmy? — zapytał. — Nie rozumiecie, że rozwiązanie ludzkich problemów leży nie w mechanizacji?

— Panie Gelsen — rzekł prezes firmy Monroe — pańskie filozofowanie jest może bardzo interesujące, ale niestety tymczasem giną ludzie. Plony niszczeją. W niektórych okolicach kraju panuje już głód. Ptaki należy zlikwidować natychmiast.

— Zbrodnię też. O ile dobrze pamiętam, wszyscy się co do tego zgodziliśmy. Ale nie w ten sposób

— Co pan proponuje wobec tego? — zapytał pełnomocnik rządu.

Gelsen zaczerpnął tchu. To, co miał zamiar powiedzieć, wymagało maksymalnej odwagi.

— Niech się ptaki same wyczerpią — zaproponował. Wrzawa, jaka wybuchła w tej chwili, przypominała rozruchy uliczne. Uspokoił ją dopiero przedstawiciel rządu.

— Wyciągnijmy z tej lekcji jakieś wnioski — nie ustępował Gelsen. — Przyznajmy, że myliliśmy się próbując rozwiązywać ludzkie problemy za pomocą środków mechanicznych. Zacznijmy od nowa. Używajmy maszyn, owszem, ale nie jako sędziów, nauczycieli, ojców.

— To śmieszne — rzekł przedstawiciel rządu. — Pan jest przemęczony. Niech pan uważa na słowa. — Odchrząknął. Panowie są proszeni o przystąpienie do realizacji planu, który przedłożyliście prezydentowi. — Spojrzał ostro na Gelsena. — Niezastosowanie się do tego polecenia będzie potraktowane jako zdrada stanu.

— Zrobię, co będzie w mojej mocy — odparł Gelsen.

— W porządku. W ciągu tygodnia postanowienia przyjęte na tej naradzie muszą zostać wykonane.

Gelsen sam wyszedł z sali. Znów był w rozterce. Ma rację czy tylko sobie coś ubzdurał? Trzeba przyznać, że nie wytłumaczył zbyt jasno, o co mu chodzi.

I czy w ogóle wie, o co mu chodzi?

Zaklął pod nosem. Zastanawiał się, dlaczego nigdy niczego nie może być pewien. Czyż nie istnieją wartości, przy których rzeczywiście warto byłoby obstawać?

Pospiesznie udał się na lotnisko i wrócił do swoich zakładów.

Ptak właściwie nie działał już dobrze. Wiele spośród jego delikatnych części uległo zniszczeniu od stałego użycia. Ale dzielnie zareagował na bodziec.

Pająk atakował właśnie muchę. Ptak śmignął w dół.

W tej samej chwili wyczuł coś nad sobą i pospieszył na spotkanie intruza.

Rozległ się głośny trzask i koło skrzydła ptaka nastąpiło wyładowanie. Ptak z wściekłością wysłał falę porażającą. Napastnik doznał poważnego wstrząsu. Ponownie strzelił w ptaka ładunkiem elektrycznym, tym razem uszkadzając mu skrzydło. Ptak odleciał, ale wróg, nie przestając strzelać ładunkami elektrycznymi, pomknął za nim z niesłychaną szybkością.