Выбрать главу

Obrazy te opowiadały o nich wszystkich, mieszkańcach różnych planet, reprezentujących najróżniejsze etyki, złączonych silnymi więzami galaktycznego współdziałania.

Popychacz oglądał to wszystko w milczeniu. Na koniec potrząsnął głową. Myśl towarzysząca temu gestowi była niepewna, słaba, ale — negatywna.

Gadacz polecił Ścianom, żeby się rozstąpiły. Ściany usłuchały i Popychacz patrzył na to w zdumieniu.

— Możesz sobie iść — powiedział Gadacz — wyciągnij tylko przewód z głowy i idź.

— A wy co zrobicie?

— Poszukamy innej planety Popychaczy.

— Gdzie? Mars? Wenus?

— Nie wiemy. Nie pozostaje nam nic innego, jak ufać, że gdzieś w tym rejonie jest jeszcze jakaś planeta Popychaczy.

Popychacz spojrzał na ziejący przed nim otwór, a potem z powrotem na Załogę. Zawahał się; jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezdecydowania.

— Czy wszystko to, co mi pokazałeś, to prawda? — Odpowiedź była zbędna.

— Dobra — oświadczył nagle Popychacz — zostaję z wami. Jestem skończonym idiotą, ale zostaję. Jeśli o to wam chodzi — a przecież musi wam o to chodzić.

Gadacz widział, że pod wpływem męki związanej z podjęciem tej decyzji Popychacz utracił kontakt z rzeczywistością. Wydawało mu się, że śni sen, w którym decyzje są łatwe i bez większego znaczenia.

— Jest tylko jeden szkopuł — rzekł Popychacz z lekkim odcieniem histerii w głosie. — Niech mnie diabli wezmą, chłopcy, jeśli mam chociaż blade pojęcie, jak się popycha. Mówiliście coś zdaje się o przekroczeniu prędkości światła. Ja bym nie zrobił nawet mili na godzinę.

— Ale ty musisz umieć popychać — zapewnił go Gadacz mając nadzieję, że się nie myli. Ogólnie rzecz biorąc, znał możliwości Popychaczy, ale czy akurat ten… — Po prostu spróbuj.

— Jasne — zgodził się Popychacz. — Prędzej czy później muszę się obudzić z tego snu.

Ściany zamknęły się przed startem, a Popychacz mówił do siebie:

— To śmieszne, myślałem, że najprzyjemniejszą formą spędzenia urlopu będzie camping, a tymczasem zamiast odpoczynku mam jakieś koszmarne przywidzenia!

Silnik poderwał Statek do góry, a Oko prowadziło ich w Kosmos coraz dalej od planety.

— Jesteśmy już teraz w otwartej przestrzeni kosmicznej — powiedział Gadacz. Przysłuchiwał się słowom Popychacza, pełen obaw, czy tamtemu nie pomieszało się w głowie. — Oko i Mózg będą mi podawały kierunek, ja ci go będę przekazywał, a ty będziesz zgodnie z nim popychał.

— Chyba jesteś nienormalny — burknął Popychacz. Musieliście trafić na niewłaściwą planetę. Chciałbym, żeby się wreszcie ten koszmar skończył.

— Zostałeś włączony do współdziałania — powiedział zrozpaczony Gadacz. Oto nasz kierunek. Popychaj!

Przez chwilę Popychacz nie robił nic. Powoli jednak otrząsnął się z oszołomienia, dochodząc do wniosku, że to mimo wszystko rzeczywistość. Poczuł współdziałanie Oka z Mózgiem, Mózgu z Gadaczem, Gadacza z Popychaczem, a równocześnie wszyscy połączeni byli ze Ścianami i między sobą.

— Co to? — Popychacz odczuł jedność Statku, ogarniające go ciepło i bliskość, jaką można osiągnąć jedynie we współdziałaniu.

Spróbował pchnąć. Nic.

— Spróbuj jeszcze raz — żebrał Gadacz.

Popychacz badał swój umysł. Spoglądał w otchłań wątpliwości i strachu. Na jej dnie zobaczył własną udręczoną twarz.

Mózg wyjaśnił mu ten obraz.

Popychacze żyły z tymi wątpliwościami i strachem od wieków. Walczyły ze strachu, zabijały z wątpliwości.

Oto, co się stało z ich prawdziwym powołaniem! Człowiek-Specjalista-Popychacz zespolił Załogę, stał się jednym z nich, przycisnął do serca Mózg i Gadacza.

Nagle Statek wystrzelił z szybkością ośmiokrotnie przekraczającą prędkość światła, stale przyspieszając.

Przekład: Zofia Uhrynowska-Hanasz

Kir Bułyczow WYBÓR

Выбор (Wybor)

Było duszno, chciałem zrobić przeciąg, ale ciągle ktoś zamykał drzwi. Byłem zmęczony. Do tego stopnia, że prawie przez około pięć minut, zanim podniosłem słuchawkę, starałem się wymyślić prawdopodobną wymówkę, która pozwoli mi nie umówić się na dzisiaj z Katrin. A potem, kiedy wykręciłem numer, wyobraziłem sobie, jak Katrin zaraz powie, że nie może się ze mną spotkać, ponieważ ma zebranie. Katrin podniosła słuchawkę i powiedziała, że mogłem zadzwonić trochę wcześniej. Obok stolika z telefonem zatrzymał się Krogius, położył na blacie torbę z konserwami i cukrem — wybierał się na letnisko. Stał przy telefonie i czekał, żebym skończył rozmowę. Patrzył na mnie błagalnie. Katrin mówiła cicho.

— Co? — zapytałem. — Mów głośniej.

— Za czterdzieści minut — powiedziała Katrin. — Tam, gdzie zawsze.

— No widzisz — powiedziałem do Krogiusa, odkładając słuchawką. — Teraz możesz dzwonić.

— Dziękuję — powiedział Krogius. — Żona za moment wychodzi z pracy.

Przy wejściu do laboratorium czekała na mnie panienka z biblioteki. Powiedziała, że od dwóch lat zalegam ze składkami na Czerwony Krzyż i że mam zablokowany abonament w bibliotece, ponieważ nie oddałem ośmiu książek. Zupełnie zapomniałem o tych książkach. Co najmniej dwie z nich pożyczył ode mnie Suren. A Suren wyjechał do Armenii.

— Czy weźmie pan udział w „żywej gazecie”? — zapytała panienka z biblioteki.

— Nie — powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej uśmiechem Łanowego albo Jeana Paula Belmondo.

Panienka oświadczyła, że jestem wielkim aktorem, tylko szkoda, że się nie chcę uczyć, a ja odpowiedziałem, że nie mam się po co uczyć, bo i tak wszystko umiem.

— Pan jest taki miły — powiedziała panienka. — Taki dobry.

— To nieprawda — powiedziałem. — Ja tylko udaję.

Panienka nie uwierzyła i odeszła prawie szczęśliwa, chociaż powiedziałem jej prawdę. Ja tylko udawałem. Było duszno. Poszedłem piechotą na plać Puszkina, żeby zabić czas. Przy filharmonii Czajkowskiego sprzedawali w kiosku goździki, ale goździki były marne, a poza tym pomyślałem, że jeżeli pójdziemy gdzieś z Katrin, będę wyglądał jak amant. Ogarnęło mnie głupie uczucie, że wszystko już kiedyś było. I ten osowiały dzień. I Katrin, która czeka na mnie na długiej półokrągłej ławce, a u stóp Puszkina stoją doniczki z przywiędłymi kwiatami i leży wypłowiały bukiecik chabrów.

Tak, wszystko już było. Nawet chabry. Ale Katrin spóźniała się, więc usiadłem na wolnym brzegu ławki; z tej strony nie było cienia i dlatego nikt tu nie siadał. W cieniu tłoczyli się niemieccy turyści z zakupami, a dalej na przemian emeryci i tacy jak ja, którzy czekali. Jeden staruszek głośno mówił do sąsiada.

— To zbrodnia siedzieć w Moskwie w taką pogodę. To zbrodnia.

Złościł się, jakby tej zbrodni był ktoś winien. Katrin przyszła nie sama. Za nią, a raczej obok niej, szedł potężny, szeroki w barach mężczyzna z bródką nieumiejętnie przylepioną do podbródka i policzków. Bródka nadawała mu wygląd oszusta. Mężczyzna był w białej furażerce i gdyby było nieco chłodniej, na pewno włożyłby zamszową marynarkę. Patrzyłem na mężczyznę, ponieważ na Katrin patrzeć nie miałem powodu. Katrin i tak znałem. Jest podobna do młodego doga.

Katrin odnalazła mnie, podeszła i usiadła. Mężczyzna również usiadł. Katrin udała, że «mnie nie zna, więc nie patrzyłem w jej stronę. Mężczyzna powiedział: