Выбрать главу

— To już jest skończone — powiedział. — I samotność. I konieczność życia wśród istot na o wiele niższym szczeblu rozwoju. Pod każdym względem. Gdybym cię nie znalazł, musiałbyś zginąć. Jestem tego pewien. A teraz musimy się śpieszyć. Statek czeka. Nie tak łatwo przylecieć na koniec galaktyki. I nie tak często pojawiają się tu nasze statki. Zamknij mieszkanie. Nie od razu zorientują się, że cię nie ma.

Kiedy wychodziliśmy, już na schodach usłyszałem, że dzwoni telefon. Zrobiłem krok do tyłu.

— To Krogius — powiedział gość. — Rozmawiał z Gurowem i ten rozbił w proch i pył waszą koncepcję. Teraz Krogius zapomni o wszystkim. Niedługo zapomni.

— Wiem — powiedziałem — to był Krogius. Do statku dolecieliśmy szybko. Wisiał nad krzakami, niewielki, półprzeźroczysty, na pierwszy rzut oka absolutnie nie przystosowany do dalekich podróży. Wisiał nad krzakami w Sokolnikach i nawet się obejrzałem w nadziei, że zobaczę pustą butelkę po piwie.

— Pożegnalne spojrzenie? — zapytał gość.

— Tak — potwierdziłem.

— Spróbuj przezwyciężyć smutek, który cię ogarnia — powiedział gość. — Ten smutek zrodziło nie rozstanie, lecz niepewność i to, że nie możesz zajrzeć w przyszłość. Jutro będziesz się uśmiechał na myśl o maleńkich radościach i maleńkich nieprzyjemnościach, które cię tutaj otaczały. Nieprzyjemności było więcej.

— Więcej — zgodziłem się i ciepłą miękkością otuliło mnie powietrze statku.

— Startujemy — powiedział gość. — Nie poczujesz przeciążenia. Przyjrzyj mi się uważniej. Twoja ziemska powłoka nie chce cię opuścić.

Gość przelewał się perłowymi falami dotykając przyrządów na pulpicie sterowniczym.

Poprzez na wpół przezroczystą podłogę statku zobaczyłem, jak coraz szybciej i szybciej ucieka w dół ciemna zieleń parku, jak zbiegają się ze sobą i robią coraz mniejsze sznureczki ulicznych świateł i gwiazdozbiory okien. I Moskwa przekształciła się w jasną plamę na czarnym ciele Ziemi.

— Nigdy nie pożałujesz — powiedział gość. — Włączę muzykę i zrozumiesz, jakich wyżyn może dosięgnąć rozum zwrócony ku doskonałości.

Muzyka pojawiła się od środka, wpłynęła do statku, uniosła nas i pomknęła ku gwiazdom, i była tak doskonała, jak doskonałe jest gwiaździste niebo. To była ta doskonałość, do której ciągnęło mnie nocami w chwilach zmęczenia i rozdrażnienia.

I usłyszałem, jak znowu dzwoni telefon w porzuconym nie sprzątniętym mieszkaniu, telefon, którego słuchawka była omotana taśmą izolacyjną, ponieważ kiedyś któryś z podpitych przyjaciół zrzucił aparat ze stołu, żeby zrobić miejsce dla szachownicy.

— Idę — powiedziałem do gościa.

— Nie — odparł tamten. — Za późno na powrót. Zresztą powroty w przeszłość są bezsensem. W daleką przeszłość.

— Do widzenia — powiedziałem.

Opuściłem statek, ponieważ tego wieczora nauczyłem się wielu rzeczy, których istnienia przedtem nawet nie podejrzewałem.

Ziemia zbliżała się i Moskwa znowu przemieniła się w bezgraniczne morze świateł. I z trudem odszukałem swój czteropiętrowy blok, tak bliźniaczo podobny i smutny w szeregu współbraci.

Dogonił mnie jego głos.

— Przez całe życie będziesz dążył do nas, do mnie. Ale będzie za późno. Opamiętaj się. Nie wolno ci wracać.

Drzwi balkonowe były otwarte. Telefon już zamilkł. Znalazłem go po omacku, nie zapalając światła. Zadzwoniłem do Katrin i zapytałem:

— Dzwoniłaś do mnie, Katiuszka?

— Zwariowałeś — powiedziała Katrin. — Jest pierwsza w nocy. Wszystkich sąsiadów obudzisz.

— To ty dzwoniłaś?

— To na pewno twój zwariowany Krogius. Szukał cię po całym mieście. Ma jakieś nieprzyjemności.

— Szkoda — powiedziałem.

— Krogiusa?

— Nie, szkoda, że to nie ty dzwoniłaś.

— A dlaczego powinnam dzwonić?

— Żeby powiedzieć, że zgadzasz się wyjść za mnie za mąż.

— Zwariowałeś. Przecież ci powiedziałam, że nigdy nie wyjdę za przybysza z kosmosu i moralnego potwora, który może we mnie wmówić, że jest Jeanem Paulem Belmondo.

— Nigdy?

— Idź spać — powiedziała Katrin. — Inaczej cię znienawidzę.

— O której kończysz pracę?

— To nie twoja sprawa. Mam randkę.

— Masz randkę ze mną — powiedziałem surowo.

— No dobrze, z tobą — powiedziała Katrin. — Tylko nie wyobrażaj sobie zbyt wiele.

— W tej chwili prawie nie jestem w stanie wyobrazić sobie czegokolwiek.

— Całuję cię — powiedziała Katrin. — Zadzwoń do Krogiusa. Uspokój go, bo on oszaleje.

Zadzwoniłem do Krogiusa i uspokoiłem go.

Potem zdjąłem buty i już zasypiając, przypomniałem sobie, że skończyła mi się kawa i jutro muszę koniecznie wpaść do sklepu na Kirowską i odstać tam gigantyczną kolejkę.

Przełożyła Irena Lewandowska

John Wyndham BIURO TURYSTYCZNE PAWLEYA

Peepholes

Pokazałem Sally wzmiankę w Westwich Evening News.

— Co o tym sądzisz? — spytałem.

Czytała, stojąc, z wyrazem niecierpliwości na ładnej buzi.

— Nie wierzę w to — powiedziała wreszcie.

Zasady wiary i niewiary Sally są czymś, w czym trudno md się połapać. Sally potrafi odrzucić najbardziej oczywiste dowody, tak jakby były tyle warte co para z imbryka, a równocześnie dać się nabrać na jakieś ogłoszenie, które od początku do końca pachnie czystym łgarstwem, tak oczywistym jak matka ziemia. Po prostu nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Wzmianka w gazecie brzmiała:

KONCERT Z DRESZCZYKIEM

Stali bywalcy koncertów w Adams Hall byli zdumieni ubiegłego wieczoru, kiedy w czasie wykonywania jednej z pozycji programu ujrzeli parę nóg huśtających się u sufitu. Widziała je cała widownia i wszyscy świadkowie są co do tego zgodni, że były to gołe nogi, a na nich coś, co przypominało sandały. Widoczne były mniej więcej trzy — cztery minuty i w tym czasie przesuwały się wielokrotnie tam i z powrotem po suficie. Uczyniwszy wreszcie ruch kopnięcia zniknęły w suficie i już ich więcej nie widziano. Przeprowadzono badania dachu, ale nie znaleziono żadnych śladów i właściciele sali koncertowej gubią się w domysłach co do genezy zjawiska.

— W tym coś jest — powiedziałem.

— Ale co? — spytała Sally zapominając wyraźnie, że wcale w to nie wierzy.

— Tego jeszcze nie wiem — przyznałem.

— No i proszę!

Czasami odnoszę wrażenie, że Sally nie ma strzępa szacunku dla logiki.

Jednakże większość ludzi myślała podobnie jak Sally, ponieważ większość ludzi lubi, by rzeczy były i pozostał proste i oczywiste. Tymczasem ja odnosiłem wrażenie, że zaczyna się dziać coś, co należałoby jakoś ze sobą powiązać i coś z tego wydedukować.

Pierwszym człowiekiem, który się na to nadział — to znaczy na tyle pierwszym, na ile mogłem to stwierdzić był posterunkowy Walsh. Może już i przed nim ludzie widywali podobne rzeczy i zaszeregowali je do kategorii białych myszek, ale posterunkowy Walsh ze oswoją koncepcją obchodu służbowego pierwszej klasy, przypominającą szklankę mocnej herbaty z furą cukru, gdy natknął się na głowę tkwiącą w chodniku na fragmencie szyi, zatrzymał się, aby jej się dobrze przyjrzeć i zająć stanowisko.

Tym, co go najbardziej zaniepokoiło, jak to wynika z raportu, jaki złożył, gdy przebiegł już pół mili do posterunku i przestał bełkotać, było to, że głowa mu się również przyjrzała.