Выбрать главу

Ostatecznie znaleźć głowę na chodniku nie jest niczym przyjemnym o żadnej porze, a godzina druga w nocy jeszcze sprawę pogarsza, ale co do reszty, no cóż, zdarza się czasem ujrzeć coś jakby pełne wyrzutu spojrzenie kawałka dorsza z kanapki, o ile masz w tym momencie czymś innym zaprzątnięty umysł. Ale posterunkowy Walsh na tym nie poprzestał. Stwierdził dalej w raporcie, że obiekt otworzył usta, „jak gdyby zamierzał coś powiedzieć”.

Jeżeli nawet tak było, nie powinien był tego mówić. To siłą rzeczy przywodziło na myśl białe myszki. Upierał się jednak przy tym, więc kiedy już go zbadano, wąchając z rozczarowaniem jego oddech, odesłano go z powrotem z drugim policjantem, aby pokazał, gdzie dokładnie obiekt ten zobaczył. Nie było tam, rzecz jasna, żadnej głowy ani krwi, ani śladów, że coś tu zostało sprzątnięte.

Byłoby to już wszystko, co ma związek z tym całym incydentem, o ile nie wspomnieć o krótkich wzmiankach w aktach personalnych posterunkowego.

W dwa wieczory później mieszkańcom bloku ściął krew w żyłach rozdzierający wrzask pani Rourke spod 35-ego i równocześnie panny Farrell, która nad nią mieszkała. Gdy zjawili się sąsiedzi, pani Rourke histerycznie plotła coś o parze nóg dyndających u jej sufitu, a panna Farrell w ten sam sposób o ramieniu i barku, które wychynęły spod jej łóżka. Nic wszakże nie było widać na suficie, jak również pod łóżkiem panny Farrell, o ile nie wspomnieć o zawstydzającej ilości nagromadzonego tam kurzu.

Zdarzały się też inne incydenty.

Jest taki Jimmy Lindlen, który o ile to nie jest przesada, pracuje w sąsiednim biurze i który zwrócił na nie moją uwagę.

Jimmy zbiera fakty. Jego zdaniem wszystko, co prasa drukuje, jest faktem. Nieszczęśnik. Nie interesuje go zupełnie, czego te fakty dotyczą, o ile tylko są wystarczająco dziwne. Podejrzewam, że gdzieś słyszał, że prawda nigdy nie jest prosta, i wyciągnął stąd wniosek, że wszystko, co nie jest prosie, musi być prawdziwe.

Przywykłem do tego, że często przychodził do mojego pokoju pełen najróżniejszych pomysłów i nigdy nie brałem ich zbyt serio, więc też gdy zjawił się u mnie z pierwszą kolekcją wycinków o posterunkowym Walshu i tej całej reszcie, nie zapłonąłem zbytnim entuzjazmem.

Ale za parę dni był u mnie znowu, tym razem z większą kolekcją. Byłem trochę zdziwiony, że drugi raz wałkuje ten sam temat, więc też poświęciłem mu więcej niż zazwyczaj uwagi.

— Widzi pan? Ramiona, głowy, nogi, tułowia, wszędzie tego pełno. To już epidemia. Coś się za tym kryje. Coś się dzieje — powiedział głosem oddającym kursywę na tyle, na ile to jest możliwe.

Gdy przeczytałem kilka odcinków, musiałem przyznać, że wybrał tym razem coś, gdzie element dziwności się powtarzał. Kierowca autobusu widział górną część ciała tkwiącą przed nim pionowo na drodze — ale trochę za późno. Gdy już zahamował i spocony wysiadł, aby ocenić rozmiar katastrofy, niczego już tam nie było. Jakaś kobieta, wychylona przez okno i obserwująca ulicę, zobaczyła tuż pod sobą głowę, też obserwującą ulicę, tylko że ta głowa tkwiła w solidnym murze.

Para rąk wyrosła z podłogi w sklepie masarskim wykonując ruchy chwytania czegoś; po minucie lub dwu ręce zniknęły bez śladu w podłodze betonowej — o ile za ślad nie będzie się uważać pewnego spadku obrotów handlowych masarza.

Jakiś człowiek na budowie zauważył koło siebie dziwnie ubraną postać — postać ta stała w powietrzu. Po tym stwierdzeniu trzeba go było sprowadzić na dół i odesłać do domu. Inną postać zauważono między szynami na szlaku ciężkiego pociągu towarowego. Postać zniknęła bez śladu, gdy pociąg przejechał.

Podczas gdy przeglądałem te i inne wzmianki, Jimmy stał koło mnie w postawie dobrze nabitego syfonu wody sodowej. Wystarczyło, jeśli od czasu do czasu powiedziałem: O!

— Widzi pan! Coś się rzeczywiście dzieje.

— Przypuśćmy nawet, że ostatnie — ustąpiłem ostrożnie — to co to właściwie jest?

— Obszar pojawień jest ograniczony — z naciskiem rzekł Jimmy wyciągając plan miasta. — Jeżeli pan spojrzy na zaznaczone przeze mnie miejsca incydentów, stwierdza gon, że grupują się gdzieś w tym okręgu. Tu znajduje się „epicentrum zakłóceń”. Tym razem oddał głosem cudzysłów i czekał, że objawię zdumienie.

— Ach, tak? — powiedziałem. — Zakłóceń… czego?

Nie dał się zagiąć.

— Mam całkiem niezłą koncepcję — powiedział odważając słowa.

Nie wątpiłem, że tak jest, aczkolwiek koncepcja mogła się całkowicie zmienić za godzinę.

— Przyjmuję ją — powiedziałem.

— Teleportacja — oświadczył. — To jest właśnie to. To musiało nastąpić wcześniej czy później. A teraz ktoś już to odkrył.

— Hm — powiedziałem.

— Tak, to na pewno to. — Pochylił się ku mnie z powagą. — Jak pan to może inaczej wyjaśnić?

— No cóż, jeśli to ma być teleportacja, czy teleportaż, czy jak to tam nazwać, to przecież wnusi być gdzieś jakiś przekaźnik i jakaś stacja montująca całość — zaznaczyłem. Nie można sobie wyobrazić rzeczy czy osoby w jakiś tam sposób transmitowanej, a następnie na powrót zmontowanej w tym samym miejscu.

— Ale przecież pan nic nie wie — powiedział. — Poza tym to jest częścią tego, co nazwałem „epicentrum”. Przekaźnik jest zupełnie gdzie indziej, a tylko emituje na nasz teren.

— Jeśli tak jest — odparłem — w takim razie coś z nim nie jest w porządku. Chodzi mi o poziomy i pozycje. Co się dzieje, na przykład, z facetem zmontowanym częściowo w ścianie, a częściowo poza nią?

Tego rodzaju szczegóły i uwagi doprowadzają Jimmy’ego do pasji.

— Jest to zapewne wczesny etap. Eksperymentalny powiedział.

Niezależnie od tego, czy etap był wczesny czy nie, temat z montowaniem facetów wydawał mi się nieprzyjemny.

* * *

Tego wieczoru po raz pierwszy powiedziałem Sally o wszystkim. I biorąc pod uwagę całość zagadnienia, był to fatalny błąd.

Kiedy mi już dała jasno do zrozumienia, że wcale w to nie wierzy, powiedziała, że o ile to wszystko jest prawdą, mamy zapewne do czynienia z jakimś nowym wynalazkiem.

— Co ty rozumiesz pod „jakimś nowym wynalazkiem”? Przecież to byłby wynalazek wręcz rewolucyjny — powiedziałem.

— Przy naszym sposobie użytkowania będzie to zła rewolucja.

— Dlaczego tak uważasz?

Sally była znów w kwaśnym nastroju. Powiedziała z rozczarowaniem:

— Znamy dwa sposoby korzystania z wynalazków. Jednym z nich jest łatwiejsze zabijanie większej ilości ludzi. Drugi umożliwia sprytnym spekulantom wyciąganie forsy z kieszeni naiwnych. Może są jakieś wyjątki, jak np. promienie Roentgena, ale jest ich niewiele. Wynalazki! Najpierw sprowadzamy cały dorobek ludzkiego geniuszu do najniższego wspólnego mianownika, a następnie mnożymy go przez możliwie najbardziej prymitywny ułamek. Co za wiek! Co za świat! Gdy pomyślę, co przyszłe wieki powiedzą o naszym wieku, robi mi się gorąco.

— Na twoim miejscu bym się o to nie martwił. Nie będziesz miała okazji tego słyszeć — powiedziałem.

Spoczęło na mnie miażdżące spojrzenie.

— Mogłam przewidzieć taką odpowiedź. Typowa dla osobnika z dwudziestego wieku.

— Jesteś śmieszna — powiedziałem. — Myślisz trochę po wariacku, ale ostatecznie to typowe dla mentalności kobiet. Dla nich przyszłość jest przeważnie mglistą mrzonką, o ile nie chodzi o modny kapelusz lub przyszłoroczne dziecko. Reszta ich nie dotyczy. One żyją w przeświadczeniu, że nic się nigdy nie zmieni, a jeżeli nawet się zmieni, to niewiele.

— Widzę, że wiesz bardzo dużo o dziewczętach i o tym, co myślą — powiedziała Sally.

— Chyba się mylisz. Skąd mogę coś o tym wiedzieć… odparłem.