Kiedy się spotkaliśmy, A. D. od razu przystąpił do rzeczy.
— Wiem, że nie masz nic w tej chwili, Edgar — powiedział — sprawdzałem. Może chciałbyś pracować w NZZ?
— W NZZ? — powtórzyłem, jakbym po raz pierwszy słyszał o tej organizacji.
— Naczelny Zarząd Zespołów — podsunął usłużnie.
— Pod złym adresem się zgłosiłeś, stary — odparłem. Jestem z siebie zupełnie zadowolony.
— Ale nie jako członek Zespołu, jako Ojciec.
Spodobał mi się ten pomysł. Poprawiło to i tak dobry smak cygara, którym poczęstował mnie A. D. Ojciec Zespołu to poważne stanowisko. Dostanę swoje trzydzieści tysięcy. Na wszelki wypadek nie okazałem zainteresowania.
— Nie udawaj takiego powściągliwego — powiedział A. D. — Płacą tak samo, czy potrzebujesz posady, czy nie.
— Wcale mi ta posada nie jest potrzebna do szczęścia odparłem. — I ciekawe, na jakiej podstawie uważasz, że mi tak zależy na pieniądzach?
— Na podstawie obserwacji — rzekł sucho A. D.
Nie miałem co na to odpowiedzieć, więc nawet nie usiłowałem.
— Jakie zadanie dostałby mój Zespół? — zapytałem przezornie. — I czy byłoby to na Ziemi, czy w jakiejś zapadłej dziurze w drugim końcu galaktyki?
A. D. potrząsnął głową.
— Takich rzeczy się nie mówi. Twój Zespół równie dobrze może prowadzić tu na miejscu fabrykę, jak… zostać wysłany na Perryona.
— Perryon… z tego, co słyszałem, to musi być rzeczywiście straszna dziura.
— Dziwne, że w ogóle coś na ten temat słyszałeś.
— Mój Boże, ostatecznie wie się to i owo. — Ale w dalszym ciągu nie byłem zadowolony. Coś w tym wietrzyłem.
— A. D., ty jeszcze coś chowasz w zanadrzu — powiedziałem. — Ty zawsze lubisz upiec przynajmniej dwie pieczenie przy jednym ogniu. Chciałbym wiedzieć, na co się decyduję. No, mów.
— Cóż, tak czy siak musiałbyś się dowiedzieć — odparł nie speszony A. D. — Ja cię znam, Edgar. Po prawej stronie masz portfel, a po lewej serce. Nigdy nie pozwalasz, żeby jedno wzięło górę nad drugim. Rozumiem to doskonale. Będziesz znakomitym Ojcem Zespołu. Zmysł praktyczny i ludzkie uczucia masz wyważone we właściwych proporcjach.
— Rozczuliłeś mnie do łez — odparłem. — A teraz mi powiedz, do czego to wszystko zmierza.
— Moja córka — rzekł spokojnie — zgłosiła się do Zespołu. Dzisiaj.
Dlaczego? — zapytałem zdumiony.
— To nieważne. Ważne jest, że nie mogę jej tego wyperswadować i że jak wstąpi do Zespołu, nie będzie wiedziała, kim była poprzednio. Mogę jej już nigdy nie zobaczyć. I nie wolno mi powiedzieć jej, że jestem jej ojcem. Nie będę w stanie nic dla niej zrobić.
Przerwał. Nie odezwałem się ani słowem.
— Po wstąpieniu Lorraine do Zespołu — podjął — będziemy dla siebie obcymi ludźmi. Mogę, powiedzmy, uruchamiając pewne mechanizmy, dowiadywać się, co się z nią dzieje. Mogę od czasu do czasu pod jakimś pretekstem widywać ją w siedzibie NZZ. I na tym koniec. Rozumiesz teraz?
Skinąłem głową.
— Z tobą też nie będę się mógł często kontaktować — dodał A. D. — Ale niech przynajmniej wiem, że opiekujesz się Zespołem, w którym będzie Lorraine. To już coś jest.
— Zdołasz to załatwić? — spytałem zaciekawiony.
— Tak.
Zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie wyraziłem A. D. swojego współczucia. Nie należał do ludzi, którzy by tego chcieli czy potrzebowali.
Teraz już wiedziałem wszystko.
— Ach, więc to są te dwie pieczenie — rozpamiętywałem głośno. — Po pierwsze: twój stary przyjaciel jest bez pracy, którą możesz mu zaoferować. Po drugie: potrzebujecie Ojców Zespołów, a ty osobiście chcesz, żeby ktoś miał na oku Lorraine.
— Po trzecie: masz trzymać język za zębami — zakończył A. D. — Zdajesz sobie chyba sprawę, że gdyby się dowiedziano, że ci zdradziłem, dokąd ma być wysłany twój Zespól, czy że tak pokierowałem sprawami, że moja córka została wyznaczona do Zespołu,podlegającego mojemu przyjacielowi, miałbym grube nieprzyjemności. Ale zatrzymasz to przy sobie.
— Zgoda — odparłem. — Na wszystkie trzy warunki.
— Podejmiesz się tego?
— Podejmę. Mój portfel wziął górę mad sercem. Czy też może odwrotnie.
Poszliśmy więc do NZZ i zostałem Ojcem Zespołu.
Po południu patrzyłem, jak powstają moje dzieci. Tak, powstają, nie rodzą się. Czas już skończyć z tą metaforą.
Siedziałem z technikiem za jednostronną szybą i patrzyłem, jak psycholog bada tych ludzi. Ja też zostałem poddany badaniu. Przeszedłem swój test summa cum laude. Powiedzieli mi, że już od dawna powinienem być Ojcem Zespołu. Odparłem, że jak dotąd nie spotkałem odpowiedniej matki. Popatrzyli na mnie, jakby to już kiedyś słyszeli.
Nie widziałem tam nigdzie A. D. Prawdopodobnie był jednym z pych zakulisowych działaczy. Musiał poruszyć odpowiednie sprężyny, bo Lorraine była pierwszą z badanych osób.
Widziałem ją przedtem raz czy dwa — zawsze w momencie, kiedy właśnie miała się gdzieś ulotnić. Znaliśmy się właściwie jedynie ze słyszenia.
Muszę powiedzieć, że dopiero tutaj, w NZZ, kiedy miałem okazję dłużej i dokładniej jej się przyjrzeć, stwierdziłem, że Lorraine jest pięknością. Miała ten rodzaj twarzy i figury, że trzeba było na nią patrzeć przez jakiś czas, żeby nagle docenić jej urodę.
Miała za mały nos i za wysokie czoło. Robiła wrażenie zupełnie płaskiej, dopóki się czymś nie podnieciła czy nie rozzłościła. Dopiero wtedy widać było, że mimo wszystko ma zupełnie normalne wymiary.
— Proszę mi powiedzieć, panno Young — zapytał psycholog uprzejmie — dlaczego pani się do nas zgłosiła?
— Czy muszę się z tego tłumaczyć? — odparła Lorraine przygryzając wargę.
— Nie. Ale i tak się tego dowiemy, za pomocą testów.
Jeszcze raz zagryzła wargę, po czym nagle spojrzała wyzywająco.
— Jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to miałam do wyboru: to albo samobójstwo.
Chciała zaskoczyć psychologa, ale była to z jej strony naiwność. Przede wszystkim był dobrym specjalistą, a po drugie co tydzień przewijały się przez NZZ dziesiątki ludzi, traktujących swoje zgłoszenie do Zespołów jako alternatywę samobójstwa.
Skinął głową.
— Z jakiego powodu? — zapytał po prostu.
— Odszedł ode mnie mężczyzna, którego kocham — odparła.
Nie robił wrażenia zdziwionego ani nie zapytał, czy to aż tak poważna sprawa. Musiała być poważna, w przeciwnym razie dziewczyna nie przyszłaby tutaj. A poza tym nie wierzył tak całkowicie w to, co mówiła. Jak już powiedział, wszystko i tak wykazałyby testy.
— Chętnie widzimy ochotników, panno Young — powiedział psycholog — ale niepotrzebni nam są ludzie, którzy przychodzą tutaj pod wpływem chwili i potem tego żałują. Jeśli pani…
— Ja się nie wycofam.
— Nie o to chodzi. To i tak byłoby niemożliwe. Ale czy jest pani pewna… że w przeciągu trzech miesięcy, powiedzmy, w dalszym ciągu będzie pani chciała to zrobić?
— W przeciągu trzech miesięcy — odparła Lorraine z goryczą — już by mnie nie było i nie mogłabym zgłosić się do Zespołu.
— Kiedy to się stało, panno Young? To znaczy od jak dawna…
— Zerwaliśmy dwa tygodnie temu.
— No, to już o czymś świadczy — przyznał psycholog. Jeżeli jest pani zupełnie pewna, nie mogę odmówić pani przyjęcia.
— Jestem zupełnie pewna.
Potem było wstępne badanie za pomocą testów, przy którym też asystowałem. Trwało to dosyć długo i po chwili technik zostawił mnie samego. Patrzyłem z zainteresowaniem, bo badali Lorraine.