Выбрать главу

Spojrzałem na niego czujnie, dopatrując się w tym ironii, ale jedynym światłem, jakie tu przenikało, było światło sączące się z sąsiedniego pomieszczenia, tak że nie mogłem stwierdzić, czy mówi serio, czy nie.

Po Brencie nastąpiła dłuższa przerwa. Badania wprawdzie trwały nadal, ale najwyraźniej nie dotyczyły kandydatów do mojego Zespołu, bo psycholog nie dawał mi żadnych znaków.

— To może trochę potrwać — szepnął technik. — Zawsze pod koniec kompletowania Zespołu są największe trudności. Na początku każdy jest dobry. To tak, jakby się wkładało do pudełka pięć ciastek. Pierwsze cztery mogą być praktycznie każdej wielkości, ale to ostatnie musi mieć zarówno odpowiedni kształt, jak i rozmiary.

— A co ze mną? — zapytałem. — Czym ja jestem?

— Pan jest pudełkiem — odparł technik.

Powinienem może zapytać, dlaczego przywiązują stosunkowo niewielką wagę do Ojców Zespołów. Zwykłych członków poddają najpierw starannemu „praniu”, a następnie szkolą ich przez wiele tygodni robiąc z nich coś w rodzaju nadludzi, gdy tymczasem Ojciec Zespołu, przynajmniej teoretycznie szef całej tej historii, jest po prostu zwykłym człowiekiem, którego dosyć krótko bada się za pomocą testów, bez żadnych korektur psychicznych. Nie musiałem jednak o to pytać; domyślałem się.

Ludzie są jeszcze ciągle podejrzliwi w stosunku do Zespołów. Posługują się nimi, ale im nie ufają całkowicie. Cały ten system ma posmak czegoś nieludzkiego. Publiczność nie lubi być zdana na łaskę tych, z których umysłami coś robiono.

Stąd Ojcowie Zespołów to ludzie z gruntu zwyczajni, nie poddawani żadnym zabiegom — ani „praniu”, ani innym psychicznym przeróbkom. Hamulec dla supernormalnych członków Zespołu. Rodzaj klapy bezpieczeństwa. Żeby pokazać światu, że zwykli ludzie stanowią element nadrzędny, któremu Zespoły są podporządkowane.

Ostatni kandydat do mojego Zespołu zjawił się tui przed zamknięciem biur NZZ. Zobaczyłem, że psycholog daje mi znaki, i zacząłem się uważnie przyglądać. Jona była zadartonosym, sentymentalnym i postrzelonym stworzeniem, które spodobało mi się od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałem się, z jakich pobudek tego rodzaju dziewczyna może się zgłaszać do Zespołu — w wieku lat dziewiętnastu.

— Ale ja nie będę zupełnie inna, prawda? — spytała smętnie. — Niektóre rzeczy we mnie podobają mi się.

— Im zdrowsi są ludzie zgłaszający się do nas — odpowiedział psycholog — tym mniej się ich zmienia.

— Ale ja nie muszę mieć zgody rodziców, prawda?

— Teraz już nie. Te sprawy zostały uregulowane parę lat temu. A czy pani rodzice byliby temu przeciwni?

— Moi rodzice są wszystkiemu przeciwni — odparła Jona z odrobiną goryczy w głosie.

A więc to tak.

Jona była dzieckiem niechcianym. I w dziewiętnaście lat po przyjściu na świat jako dziecko niechciane zgłosiła się do NZZ. To się nawet trzymało kupy.

Lorraine i Jona stanowiły całkowite przeciwieństwa; oba takie typy często trafiały do Zespołów. Dzieci zepsute, wychowane w warunkach cieplarnianych, dla których pierwsze niepowodzenie w życiu równa się całkowitej klęsce. I dzieci niepotrzebne, dzieci rodziców obojętnych, które wcześnie dochodzą do wniosku, że miłość, przyjmowana przez innych jako coś należnego, nie jest dla nich przeznaczona. Pierwsza grupa — zbyt pewna siebie, oczekująca od życia zbyt wiele; druga oczekująca i otrzymująca od życia zbyt mało.

Teraz kiedy mój Zespół był już skompletowany, zrobiłem w myśli jego przegląd.

Larraine, dziewczyna, która zawsze miała wszystko, czego chciała, i która załamała się całkowicie, kiedy życie po raz pierwszy powiedziało: nie.

Dick, człowiek znudzony życiem, w którym wszystko przychodziło za łatwo i za wcześnie.

Helen, bez żadnego kośćca moralnego, pozbawiona kobiecego ciepła, twarda jak diament.

Brent, po macoszemu traktowany przez świat, w którym każdy był szybszy i mądrzejszy od niego.

I Jona, dziewczyna, która zamiast być kochana i podziwiana — zawsze spotykała się z niechęcią i obojętnością.

W sumie piątka ludzi bezużytecznych, którzy przegrali w zmaganiu z życiem i światem.

Pięć przegranych miało się stopić w coś nowego, wspaniałego, doskonałego.

Wiele jeszcze razy byłem świadkiem „prania mózgu” i szkolenia, ale nie spotkałem już więcej A. D. Był bardzo ostrożny, nie widywał Lorraine. Przygotowany na to zawczasu, wiedział, że i tak już po pierwszym dniu by go nie poznała.

Umysł zwykłego człowieka jest jak wybujały ugór. Rosną na nim piękne kwiaty i drzewa, ale żaden kwiat trwałością nie dorównuje chwastom. Opanowują one ogromne obszary, czając się w cieniu najwspanialszych roślin i krzewów. Wysysają z gleby większość saków, zagłuszając często delikatniejsze okazy. Czasem, gdy spojrzysz w taką dżunglę, nie widzisz nic poza chwastami. Psychiatria od wieków prowadzi z nimi beznadziejną wojnę, ale jest to równie skuteczne; jak na przykład próba wyczerpania morza za pomocą tekturowego pudełka.

Jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to oczyścić ugór i zacząć od nowa.

Tak jak prąd zmienny przeciwdziała gromadzeniu się magnetyzmu stałego w danym przedmiocie, tak samo sztucznie wywołany prąd nerwowy może skasować wszystko — przez zneutralizowanie, unieważnienie, całkowite wymazanie tego, co istniało dotąd w mózgu. Można to porównać z nowym zapisem na taśmie magnetofonowej.

I taki „wyprany” umysł jest zdolny do rzeczy wspaniałych. Uczy się szybko i poprawnie, wolny od formuł w rodzaju: „blondyni biją”. Instynkt samozachowawczy nie podlega zahamowaniom typu: „w razie niebezpieczeństwa uskakuj zawsze w lewo”. Mężczyźni nie muszą tracić głowy dla każdej kobiety, która przypomina im matkę, a kobiety nie omdlewają z byle powodu.

Oczywiście nie byłoby z tego wszystkiego wielkiego pożytku, gdyby chwasty mogły nagle odżyć.

Ale nie mogą. Chwasty umysłowe bowiem zyskują na sile z wiekiem i gdyby nawet wyrosły na glebie takiego wypranego mózgu, minęłoby ze trzydzieści lat, zanimby się dobrze zakorzeniły. A przy tym ludzie dorośli, bardziej świadomi niż dzieci, potrafią wyrwać je na długo przedtem, zanim staną się niebezpieczne.

W miarę jak ludzkość opanowywała coraz większe przestrzenie, w miarę rozwoju techniki, nauczania, nauk społecznych, ekonomicznych, polityki, w miarę jak ludzie żyli coraz dłużej i z planet przenosili się do galaktyki, problem zarządzania stawał się coraz bardziej skomplikowany.

Z każdym tygodniem zatrudniano więcej mózgów elektronowych, ale zawsze otrzymywanie właściwych odpowiedzi zależało od naciskania odpowiednich guzików. Cybernetyka pomagała w wykonywaniu pewnych czynności, ale ich nie wykonywała.

Dlatego właśnie powstały Zespoły. Pięć „wypranych” ludzkich istot, specjalnie wyszkolonych, wdrożonych do współpracy tak, by każda wykonując swoją część zadania związana była z pozostałymi czterema, potrafiło dokonać rzeczy, do których nie byłby zdolny żaden mózg elektronowy czy grupa choćby i tysiąca zwykłych śmiertelników.

Otóż Zespoły nigdy się nie mylą. Wydawać się to może przesadą, ale tak jest naprawdę. U podstaw bowiem nawet błędnych posunięć leżą z reguły właściwe decyzje. Zdarza się to, gdy brakuje na przykład informacji o zasadniczym znaczeniu albo gdy zostanie podjęta natychmiastowa akcja w oparciu o domysły. Zespół może wreszcie wybrać jedno spośród kilku niewłaściwych wyjść czy podjąć działanie za późno. Owszem, tego rodzaju pomyłki — wynikłe często z błędnej synchronizacji — zdarzają się czasem. Ale Zespół właściwie skonstruowany, w stu procentach zdrowy, kompletny, wyszkolony — taki Zespół nie może się mylić, nawet gdyby chciał.