Główny chirurg odszedł.
Dick szalał ze złości zupełnie jakby nie zastał poddany praniu mózgu. Zachowywał się tak, jakby chciano mu amputować nogę, a on wiedział, że to nie jest konieczne.
— Uspokój się — powiedziałem — musimy się do nich dostosować.
— A tymczasem Lorraine umrze! — wykrzyknął.
Na Ziemi Zespoły są zjawiskiem częstszym i dlatego spotykają się z większym zrozumieniem. Ludzie wiedzą na przykład, że jeżeli kobieta będąca członkiem Zespołu rodzi, mąż, obojętne, kim jest, czeka na zewnątrz, a pozostała czwórka czuwa przy niej i jej pomaga, chociaż wcale nie jest to konieczne z punktu widzenia porodu.
Kiedy jednak sprawa jest naprawdę poważna, obecność reszty Zespołu jest niezbędna.
W pewnym sensie ludzie, którzy przeszli pranie mózgu, nie są tak wrażliwi jak my wszyscy. Kiedy znajdą się w niebezpieczeństwie czy doznają poważnych obrażeń, nigdy się nie poddają. Nie tracą na przykład przytomności, co oczywiście zdejmowałoby z nich wszelką odpowiedzialność za to, co się z nimi stanie. Walczą da ostatniej chwili — do chwili śmierci. Dzieje się tak, kiedy są zdani na własne siły lub na zwykłych ludzi, co na jedno wychodzi.
Ale gdy jest cały Zespół, ufają mu jak zwykle bez zastrzeżeń. Zespół mówi na przykład poszkodowanemu członkowi, że ma zasnąć albo skoncentrować się na czymś, albo wyłączyć pewne funkcje, albo nawet, jeśli to jest konieczne, na dłuższy czas zapaść w głęboki trans i on się stosuje do wszystkich tych zaleceń.
Członkowie Zespołów nie mają żadnego medycznego przeszkolenia, ale na temat własnego organizmu i pewnych metod leczenia wiedzą znacznie więcej niż lekarze.
Posłałem Jonę, żeby się dowiedziała, w jakich okolicznościach doszło do tragedii, Brent miał zbadać warunki w szpitalu i dopilnować, żeby sprawca nie miał pewności co do efektów swojego zamachu. Helen poleciłem, żeby porozmawiała z szefem policji, a Dickowi, żeby spytał któregoś z odpowiedzialnych lekarzy, jakie rany odniosła Lorraine. Dałem im na to wszystko cztery minuty.
Sam poszedłem zobaczyć się z ordynatorem oddziału. Ten przynajmniej powinien wiedzieć, że członkowie Zespołów uczestniczą we wszystkim — nawet w operacjach.
Ale były to tylko moje złudzenia. Zastałem starszego człowieka, który usiłował się ze mną spierać.
— Wiem, że takie rzeczy są praktykowane — zgodził się — ale to jest jedynie rodzaj przywileju, z jakiego korzystają Zespoły. W tym wypadku, ponieważ pacjentka ma zdaje się dwie kule w prawym płucu i jedną w żołądku, jest to sprawa czysto chirurgiczna…
— Doktorze Green — wrzasnąłem dziko — jeszcze dziesięć sekund i będę zmuszany pana stąd wyrzucić!
Doktor wyprostował się.
— Próby zastraszenia mnie na nic się nie zdadzą, młody człowieku — warknął. — Ja jestem za to wszystko odpowiedzialny i nie odmówiłem panu, tylko…
— Tylko tak pan z tym zwleka, że jak pan wreszcie wyrazi razi zgodę, może być już za późno. Doktorze Green, jeśli Lorraine umrze, zostanie pan oskarżany o morderstwo.
To wreszcie do niego dotarło; zląkł się. Nie była to zresztą z mojej strony czcza pogróżka i prawdopodobnie zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby Lorraine umarła, a śledztwo dowiodło, że Zespół mógł uratować jej życie, doktor Green byłby sądownie ścigany przez NZZ. Spuścił więc z tonu, usiłując załagodzić sprawę. Pod salą operacyjną znaleźliśmy się w momencie, kiedy Dick, Brent i Helen wrócili właśnie po wypełnieniu swoich misji. Na Jonę musieliśmy czekać jeszcze dziesięć sekund.
Weszliśmy. Na szczęście zdążyliśmy zapobiec podaniu Lorraine silnego środka uspokajającego. Niestety z medycyną jest ten kłopot, że lekarze każdy przypadek traktują jako typowy. Ponieważ Lorraine odniosła sześć ran, z czego trzy można by sklasyfikować jako śmiertelne, uznano oczywiście, że doznała szoku. Co było błędem, ponieważ Lorraine nie mogła doznać szoku.
Kiedy po raz pierwszy otworzyła oczy, wszyscy byliśmy przy niej. Odzyskała przytomność jedynie na kilka sekund, ale i to zdumiało lekarzy. Lorraine w ogóle nie powinna była odzyskać przytomności.
Zaczęli do niej mówić wszyscy naraz, szybko, ale spokojnie. Dick powiedział jej krótko, z bezwzględnością, która przeraziła lekarzy, jakie odniosła rany i jak ciężki jest jej stan. Poinstruował ją także, co ma robić. Helen, która jako kobieta mogła powiedzieć jej znacznie więcej, uzupełniła jego zalecenia. Jona dodała parę słów od siebie. Brent jedynie wymówił jej imię, ale jak zrozumiałam, równało się to zapewnieniu, że Lorraine nie musi troszczyć się o swoje życie — tę troskę Brent bierze na siebie.
Trwało to nie więcej niż pół minuty. Zespół potrafił w krótkim czasie zdziałać bardzo wiele.
Kiedy Lorraine znów straciła przytomność, Dick odetchnął z ulgą.
— W porządku — powiedział — będzie teraz spała około sześciu godzin. Jak się obudzi, musimy być przy niej. Rozejrzał się dokoła po lekarzach. — I zanim cokolwiek zrobicie, proszę się z nami porozumieć, dobrze?
Główny chirurg nie mógł jeszcze przyjść do siebie po szoku, jakim był dla niego fakt, iż Lorraine odzyskała przytomność.
— Ale ja nie rozumiem… — zaczął.
— Właśnie to panu mówiłem — przerwał mu Dick — że pan nic nie rozumie. Niech pan na razie przyjmie do wiadomości jedno: Lorraine została poddana praniu mózgu, a to znaczy, że w dużo większym stopniu panuje nad ośrodkami swojego układu wegetatywnego niż pan może sobie wyobrazić. Jej mózg nie szuka ucieczki w wyłączeniu się. Przeciwnie: chce wiedzieć, czy nie da się czegoś zrobić, i nie wyłączy się, dopóki się nie dowie. Dlatego nasza obecność tam była konieczna. Powiedzieliśmy jej, że wszystko będzie w porządku i że może spokojnie spać przez sześć godzin, bo my czuwamy.
— Ale przecież pan nie wie…
Dick westchnął.
— Wiem dokładnie, jakie odniosła rany i jak mogę pomóc w ich kurowaniu. Doktorze, gdyby Lorraine uznała za stosowne, mogłaby wzmóc lub wyłączyć działanie swojej tarczycy, pobudzić albo osłabić czynność serca. Ona potrafi oddziaływać na wszystkie gruczoły wewnętrznego wydzielania, a nawet jest zdolna wywrzeć pewien wpływ na poszczególne grupy komórek. Gdyby pan teraz obejrzał jej rany, zdumiałby się pan, jak są już czyste.
Chirurg popatrzył na mnie. Skinąłem głową. Byłem na paru tego rodzaju pokazach w siedzibie NZZ.
— Wierzę panu — rzekł z wyraźnym wysiłkiem.
Odbyliśmy z lekarzami rozmowę na temat kuracji Lorraine, po czym wyszliśmy wszyscy poza Brentem. Brent bowiem wziął na siebie obowiązek czuwania przy Lorraine. Zapewnił ją, że może bezpiecznie spać, i postanowił osobiście tego bezpieczeństwa dopilnować.
Lekarze w dalszym ciągu byli przekonani, że Lorraine umrze, ale myśmy się już tym nie przejmowali.
Porównaliśmy zdobyte informacje. Musiało być mniej więcej tak, że po wyjściu Lorraine od szefa policji jakiś mężczyzna w szarym garniturze strzelił do niej na ulicy z odległości dwudziestu jardów sześć razy, a następnie wskoczył do samochodu, i odjechał. Samochód, skradziony zresztą, znaleziono później porzucony.
Nie było mowy o żadnej pogoni, bo Sedgeware mogło się poszczycić zaledwie paroma samochodami, a jedyny, jaki w tym czasie znajdował się na ulicy, jechał w przeciwną stronę. O mężczyźnie zdołaliśmy się dowiedzieć tylko tyle, że był wysoki i miał szary garnitur. W samochodzie siedział podobno jeszcze ktoś, ale nikt nie umiał nam nic więcej na ten temat powiedzieć.
Nie mogłem się powstrzymać od uwagi:
— A właśnie dowodziłeś, Dick, że nic takiego nie może się stać.
— Wiem — odparł. — To jest zupełnie niesamowite. I za każdym razem właśnie Lorraine. Czyżby ktoś usiłował ją zabić niezależnie od jej przynależności do Zespołu?