Выбрать главу

Moja myśl dokonała nagłego zwrotu. Lorraine, mimo że nie zdawała sobie z tego sprawy, była córką A.D. A A.D. był zamieszany w najróżniejsze historie i mógł mieć masę wrogów.

— Niewykluczone — odparłem. — Później ci powiem, co wiem na ten temat.

— Powiedz mi teraz — rzekł Dick, mimo że w dalszym ciągu staliśmy w korytarzu, przed salą operacyjną.

Powiedziałem mu.

— Sprawdzimy. Ale to mało prawdopodobne.

— Zamach na Lorraine też wydawał ci się mało prawdopodobny.

Skinął głową. Członków Zespołów trudno speszyć. Dick wcale się nie przejmował swoim błędem i bynajmniej sobie nie wyrzucał, że nie potrafił przewidzieć zamachu.

Wyszliśmy ze szpitala. Nic się nie mówiło na temat zachowania szczególnych środków ostrożności, ale zauważyłem, że Jona wcale nie słucha tego, co mówimy, tylko rozgląda się dokoła jak ryś. Przejęła od Brenta obowiązek czuwania nad naszym bezpieczeństwem.

— Ciekawe — rzekł Dick — czy rzeczywiście to plan: żeby ranić poważnie Lorraine nie zabijając jej? Mimo wszystko użyto starej broni palnej. Gdyby to była broń nowoczesna, nie byłoby co zbierać z Lorraine.

Zupełnie nieoczekiwanie wtrąciła się Helen, rozstrzygając właściwie problem.

— Jedna kula w ramię, dwie w nogi, dwie w płuca i jedna w żołądek. Najlepszy strzelec w całej galaktyce nie mógłby się chyba spodziewać, że po czymś takim ofiara będzie żyła.

Kiedy nie było Lorraine, Helen mówiła więcej.

— Czyżby to był podstęp Benoit City zmierzający do tego, by nas wrogo nastawić do Sedgeware? — wysunęła przypuszczenie.

Dick zastanowił się.

— Nie, to by nie mogło przynieść spodziewanych efektów.

Wróciliśmy do domu, przed którym stał już patrol policyjny. Tyburn, szef miejscowej policji, wolał więcej nie ryzykować.

Kiedy pozostała trójka zabrała się do pracy, przekonałem się od razu, jak słusznie było to, co mówił Dick — że do normalnego funkcjonowania Zespołu niezbędna jest obecność wszystkich pięciu członków. Nasz Zespół praktycznie przestał istnieć. Było po prostu czworo ludzi — licząc i mnie. Czworo ludzi, którzy mogli popełniać błędy tak samo jak wszyscy inni.

— Jutro odbędziemy naradę z udziałem Lorraine — oświadczył Dick.

— Wykluczone — odparłem.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Fakt, że przebywa w szpitalu, nie może nam w tym przeszkodzić. Usiądziemy dokoła jej łóżka i…

— Jak dotąd — odrzekłem ponuro — mam tylko twoje słowo na to, że Lorraine będzie żyła. Nie wolno nam ryzykować w najmniejszym nawet stopniu.

Dick niechętnie skinął głową.

— Swoją drogą, skoro nie bierze środków znieczulających, będzie przez najbliższy dzień czy dwa bardzo cierpiała. Może nie być w formie. Rzeczywiście lepiej zaczekać parę dni.

— Poczekamy dłużej. Oficjalnie ja kieruję Zespołem. Zdaje się, że o tym zapominasz.

Zdecydowaliśmy, że tymczasem członkowie Zespołu będą działali indywidualnie, zbierając materiał dowodowy. Na wszelki wypadek nosiliśmy przy sobie broń i mieliśmy oczy otwarte.

Między dochodzeniem, o jakim się czyta w powieściach kryminalnych, a naszym była jednak zasadnicza różnica. W książkach detektyw już w ciągu paru pierwszych godzin poznaje prowodyrów szpiegowskich czy przestępczych gangów, chociaż oczywiście nie w osobach ich przywódców. Detektyw musi tylko z kręgu znanych sobie osób wyeliminować niepotrzebnych, pamiętając o tym, że im kto niewinniej wygląda, tym bardziej jest podejrzany.

Nasza sytuacja była całkiem odmienna. Przyjmując, że nasi przeciwnicy chociaż z grubsza orientują się w możliwościach Zespołu i odznaczają się przynajmniej przeciętną inteligencją, wiedzieliśmy, że będą się trzymali od nas z daleka. A tym samym nikt z ludzi, z którymi stykaliśmy się w Benoit City czy w Sedgeware, nie mógł mieć z nimi powiązań.

Zespół rozszyfrowałby ich w ten sam sposób, w jaki rozszyfrował Jacka Kelmana i Rhodę Walker, a fakt, że tego nie zrobił, świadczy jedynie o tym, że się dotychczas z nimi nie zetknął. I nic nie wskazywało na to, że mielibyśmy ich spotkać. Detektywów można nie doceniać, ale niewielu jest dzisiaj takich, którzy by nie doceniali Zespołów.

W ciągu najbliższych kilku dni dowiedzieliśmy się niemal wszystkiego o Perryonie; poznaliśmy inne miasta. Dziewiętnaście spośród nich, poza Benoit City i Sedgeware, miało powyżej dwudziestu tysięcy mieszkańców. W każdym z tych miast było przynajmniej jedno z nas.

Po którejś z takich wizyt Helen podsunęła nam pomysł mogący stanowić rozwiązanie problemu Północ-Południe. Benoit City i Sedgeware były stolicami dwóch części Perryona, a tym samym ich mieszkańcy wiedli prym w osławionym konflikcie. Ale Twendon, położone paręset mil na północ od Sedgeware, i Foresthill, położone paręset mil na południe od Benot City, pod względem ekonomicznym i politycznym niewiele im ustępowały. A żadne z nich jak dotąd nie angażowało się w ten spór. Ze względu na swoje usytuowanie geograficzne (jedno w południowej części półkulo północnej, a drugie w północnej części półkuli południowej) potrafiły zrozumieć oba punkty widzenia i uważając sprawę za nieistotną, zajęły stanowisko neutralne.

Byłoby więc rzeczą zupełnie prostą dla reaktywowanego Zespołu podniesienie tych miast do rangi stolic: Twendon Południa, Foresthill — Północy. Pozbawiłoby to znaczenia Benoit City i Sedgeware, przyczyniając się tym samym do wygaśnięcia sporu. Postanowiliśmy nie mówić o tym nikomu, nawet mieszkańcom zainteresowanych miast.

Tymczasem nic nie wskazywało na to, by Perryon był bazą przemytników, a nasze próby zidentyfikowania sprawcy zamachu na Lorraine też jak dotąd nie odniosły skutku.

Teraz już nie wątpiliśmy, że Lorraine się z tego wyliże, jakkolwiek o wyjściu ze szpitala jeszcze przez najbliższe parę tygodni nie mogło być mowy i nawet Dick w ciągu czterech czy pięciu dni nie nalegał na odbycie z nią narady.

W końcu jednak zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić indywidualnie, i ponieważ Lorraine zapewniła nas, że czuje się na siłach wziąć udział w krótkiej naradzie, poszliśmy do szpitala.

Tym razem narada odbyła się bez mojego udziału. Miałem dość roboty ze spławianiem lekarzy i pielęgniarek. Naturalnie byli temu przeciwni. W pewnym stopniu potrafiłem ich nawet zrozumieć. Stan Lorraine w dalszym ciągu trudno było nazwać dobrym i chociaż nie zagrażało jej już bezpośrednie niebezpieczeństwo, to jej organizm, nawet bez wyczerpujących sesji Zespołu, dostatecznie był osłabiony czynnym udziałem w procesie gojenia ran.

A sesje Zespołu były wyczerpujące. Pracownik umysłowy, nie narażony na żaden wysiłek fizyczny, może być pod koniec dnia pracy nie mniej zmęczony niż robotnik. Sprawni członkowie Zespołów mogą pracować razem przez cały dzień, ale sprawny członek Zespołu potrafi również wejść po schodach, a to miało być jeszcze przez jakiś czas nieosiągalne dla Lorraine.

Wymogłem na Dicku obietnicę, że będzie jej oszczędzał. I Dick tej obietnicy w pewnym sensie dotrzymał. Siedzieli u niej tylko pół godziny. Ale kiedy ją po tym zobaczyłem, była wykończona.

— Co najmniej na tydzień przerwa, Lorraine — zapewniłem ją.

Zdobyła się na słaby uśmiech.

— Więcej mnie to kosztowało, niż myślałam — przyznała. — I jeszcze jedno, Edgar: nie ufaj zbytnio naszym wnioskom. Dick jest zadowolony, ale ja się przecież orientuję, że nie jestem jeszcze w pełni sprawna.

Kiedy wróciliśmy do naszej rezydencji, Dick był w radosnym nastroju.

— Nawet pracując na półobrotach Zespół może zdziałać wiele — powiedział. — Edgar, będziesz musiał wysłać do NZZ nowy meldunek. Obszczekiwaliśmy nie to drzewo.