Выбрать главу

Em i Lou leżeli spokojnie na pryczach w sąsiadujących z sobą celach cztery na osiem.

— Em — odezwał się zza przepierzenia Lou — czy ty też masz swoją własną umywalnię?

— Oczywiście. Umywalnię, łóżko, światło — całe wyposażenie. Ha! A nam pokój. Dziadunia wydawał się Bóg wie czym. Jak to długo potrwa? — wyciągnęła rękę. — Po raz pierwszy od czterdziestu lat, kochanie, nie mam trzęsionki.

— Odpukaj — powiedział Lou — adwokat spróbuje załatwić nam rok.

— O Boże — westchnęła marząco Em — ciekawa jestem, za jakie sznurki trzeba pociągnąć, żeby dostać osobną celę?

— Dobra, zamknijcie się — odezwał się klucznik więzienny — albo w trymigi wyrzucę całą waszą pakę. A kto puści farbę na zewnątrz, jak dobrze jest w więzieniu, nigdy już się tu nie dostanie.

Więźniowie natychmiast zamilkli.

W salonie Schwartzów ściemniło się na chwilę, gdy z ekranu telewizyjnego zniknęły sceny bójki, po czym ukazała się na nim twarz spikera niczym słońce, przedzierające się zza chmur.

— „A teraz, przyjaciele, mam dla was specjalną wiadomość od producentów antygerasonu, wiadomość dla wszystkich, którzy przekroczyli sto pięćdziesiąt lat. Czy jesteś skrępowany towarzysko z powodu zmarszczek, sztywności stawów, utraty włosów lub ich siwienia oraz innych zmian zaszłych przed wynalezieniem antygerasonu? Jeżeli tak jest, nie musisz dłużej cierpieć ani czuć się wyobcowany i poza nawiasem.

Po latach badań wiedza medyczna wynalazła obecnie superantygerason! Po upływie kilku tygodni, tak — tygodni, możesz wyglądać równie młodo, czuć się i działać jak twoi praprawnukowie! Czy nie zapłacisz 5000 dolarów, aby nie różnić się od innych? Wcale nie musisz! Bezpieczny, sprawdzony superantygerason będzie cię kosztował tylko około dolara dziennie. Przeciętny koszt odzyskania sił i wigoru młodości wynosi niespełna 50 dolarów.

A teraz napisz do nas z prośbą o bezpłatny próbny karton. Umieść swoje nazwisko i adres na kartce pocztowej za dolara i wyślij ją pod adresem: «Super», Box 500 000, Schenectady. N.J. Zapisałeś? Powtarzam: «Super», Box…”

Słowom spikera towarzyszyło skrzypienie pióra Dziadunia, tegoż pióra, które ofiarował mu Willy poprzedniego wieczoru. Właśnie kilka minut temu Dziadunio wrócił z tawerny „Idle Hour”, z której przez asfaltowy plac zwany Alden Village Green mógł widzieć Blok nr 257. Wezwał sprzątaczkę, kazał jej doprowadzić do porządku mieszkanie, po czym zwrócił się do najlepszego prawnika w mieście powierzając mu udowodnienie winy swemu potomstwu. Wreszcie przesunął tapczan i ustawił go naprzeciw telewizora, aby oglądać program telewizyjny w pozycji leżącej. To było coś, o czym marzył od lat.

— Schen-ec-ta-dy — zamruczał. — Zanotowałem.

Twarz jego zmieniła się w sposób zauważalny. Mięśnie twarzy rozluźniły się odsłaniając życzliwość i spokój, ukryte przedtem pod złymi krechami. Mogłoby się wydawać, że otrzymał już próbny karton superantygerasonu. Kiedy coś go śmieszyło w programie telewizyjnym, uśmiechał się beztrosko, rozciągając o milimetr cienką kreskę swych warg. Życie było piękne. Nie mógł się doczekać, co mu przyniesie.

Przekład: Elżbieta Zychowicz

Robert Sheckley PTAKI–CZUJNIKI

Watchbird

Gelsen wszedłszy do sali stwierdził, że wszyscy producenci ptaków-czujników już są. Było ich sześciu oprócz niego i w pokoju zrobiło się niebiesko od dymu drogich cygar.

— Siemasz, Charlie — zawołał jeden z nich na widok Gelsena.

Pozostali przerwali na chwilę rozmowę, by machnąć mu niedbale ręką na powitanie. Uświadomił sobie kwaśno, że jako producent ptaków-czujników należał do grupy pracującej nad zbawieniem ludzkości. Bardzo ekskluzywnej. Ale jeśli chcesz ratować rodzaj ludzki, musisz mieć zamówienie rządowe.

— Brakuje jeszcze pełnomocnika rządu — poinformował Gelsena jeden z obecnych. — Spodziewamy się go lada chwila.

— Mamy zielone światło — dodał drugi.

— Wspaniale. — Gelsen znalazł sobie krzesło w pobliżu drzwi i powiódł wzrokiem po sali. Zebranie robiło wrażenie zbiórki harcerskiej. Sześciu uczestników hałaśliwością nadrabiało nikłą liczebność. Prezes Zjednoczenia Południowego wydzierał się na całe gardło mówiąc o niezwykłej wytrzymałości ptaków. Zwracał się do dwóch innych prezesów, którzy uśmiechając się i kiwając głowami usiłowali mu przerwać — jeden wywodem na temat tego, jak to świeżo przeprowadził test na pomysłowość ptaków, drugi charakterystyką nowego aparatu zasilającego.

Trzej pozostali, tworzący małą, zwartą grupkę, połączyli swe głosy w czymś, co można by nazwać jedynie peanem pochwalnym na cześć ptaków.

Gelsen zauważył, że wszyscy stoją prosto, sztywno, jakby byli zbawcami ludzkości. Czuli się nimi rzeczywiście. Nie wydało mu się to zabawne. Jeszcze parę dni temu sam się za takiego uważał. Za brzuchatego, z lekka łysiejącego świętego.

Westchnął i zapalił papierosa. Na początku był pełen entuzjazmu, tak jak i oni. Pamięta doskonale, jak powiedział do Macintyre’a, swojego głównego inżyniera: „Mac, nadchodzą nowe czasy. Ptaki to nasza odpowiedź”. A Macintyre, również wyznawca idei ptaków, poważnie skinął głową.

Jakież cudowne wszystko się wtedy wydawało! Prosta, pewna odpowiedź na jeden z poważniejszych problemów ludzkości, zawarta w odrobinie nierdzewnego metalu, kryształu i plastyku.

I pewnie właśnie dlatego ogarnęły go teraz wątpliwości. Gelsen podejrzewał, że rozwiązanie jednego z najpoważniejszych problemów ludzkości nie może być aż tak łatwe. To musi mieć jakiś słaby punkt.

Ostatecznie zbrodnia jest zbyt starym problemem, żeby tak świeży wynalazek jak ptaki mógł stanowić jego rozwiązanie.

— Panowie — wszyscy rozmawiali w takim podnieceniu, że nikt nie zauważył wejścia pełnomocnika rządu. Nagłe zrobiło się cicho jak makiem zasiał. — Panowie — powtórzył tłusty przedstawiciel rządu — prezydent w porozumieniu z kongresem postanowił powołać we wszystkich mniejszych i większych ośrodkach miejskich specjalne placówki do spraw ptaków-czujników.

Na sali zapanowało ożywienie. Mimo wszystko jednak będą mieli szansę ocalić ludzkość, pomyślał Gelsen, i z niepokojem zadał sobie pytanie, co w tym może być niewłaściwego.

Uważnie słuchał, jak przedstawiciel rządu referował plany dystrybucji. Otóż kraj miał zostać podzielony na siedem okręgów, z których każdy miał być zaopatrywany przez jednego producenta. Oznaczało to oczywiście monopol, ale nie było innego wyjścia. Podobnie jak w przypadku łączności telefonicznej, jest to sprawa ogólnego dobra, a tym samym nie może być mowy o żadnej konkurencji. Ptaki-czujniki miały służyć wszystkim jednakowo.

— Prezydent ma nadzieję — ciągnął przedstawiciel rządu — że organizacja służby ptasiej zostanie zakończona w możliwie najkrótszym terminie. Będziecie mieli pierwszeństwo w uzyskiwaniu takich surowców, jak metale strategiczne, nie mówiąc o sile roboczej i tym podobnych.

— Jeśli o mnie chodzi — powiedział prezes Zjednoczenia Południowego — pierwszą partię ptaków mogę dostarczyć w ciągu tygodnia. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

Reszta obecnych zajęła podobne stanowisko. Fabryki już od miesięcy były gotowe do rozpoczęcia produkcji. Ostatecznie przyjęto znormalizowane urządzenia i tylko czekano na zezwolenie czynników oficjalnych.

— Świetnie — rzekł przedstawiciel rządu. — Jeśli to wszystko, to myślę, że możemy… czy są jakieś pytania?