Dzięki tej nowej informacji ptak poprzez ekstrapolację doszedł do wniosku, że ten osobnik zamierza popełnić morderstwo, mimo że nie towarzyszą temu charakterystyczne fluidy natury chemicznej i elektrycznej.
Ptak wyostrzonymi zmysłami obserwował podejrzanego osobnika. Wreszcie podjął decyzję i runął w dół.
Roger Greco stał oparty o mur budynku z rękami w kieszeniach. W lewej dłoni zaciskał chłodną kolbę swojej czterdziestki piątki. Czekał cierpliwie.
Nie myślał o niczym szczególnym; po prostu spokojnie, całkowicie odprężony, oparty o mur czekał na człowieka. Greco nie wiedział nawet, dlaczego ów człowiek miał zginąć. Zresztą wszystko mu było jedno. Ten brak zainteresowania stanowił jedną z jego dwóch głównych zalet. Drugą była znajomość fachu.
Jedna kula ulokowana zręcznie w głowie mężczyzny, którego nawet nie znał. Ani go to nie podniecało, ani nie mierziło. Praca jak każda inna. Zabiłeś człowieka. No to co?
Kiedy jego ofiara wyszła z budynku, Greco wyjął spluwę z kieszeni. Odbezpieczył ją i wycelował… w dalszym ciągu o niczym nie myśląc…
Nagle został zwalony z nóg.
Był pewien, że to kula. Pozbierał się jakoś, rozejrzał dokoła i kiedy ponownie usiłował wziąć swoją ofiarę na cel… znów został zwalony z nóg.
Tym razem mierzył z pozycji leżącej. Jako wytrawnemu fachowcowi nie przyszło mu nawet do głowy, że mógłby dać za wygraną.
Po następnym ciosie zrobiło mu się czarno przed oczami. Szok nie ustępował, obowiązkiem ptaka bowiem było chronić ofiarę gwałtu za wszelką cenę, bez wzg1ędu na mordercę.
Mężczyzna podszedł do swojego samochodu, nie zauważywszy nic szczególnego. Wszystko odbyło się w kompletnej ciszy.
Gelsen był zadowolony. Ptaki spisywały się bez zarzutu. Liczba zbrodni zmniejszyła się najpierw do połowy, a potem do jednej czwartej. Ciemne zaułki przestały ziać grozą. Ludzie przestali unikać o zmierzchu parków i skwerów.
Zdarzały się jeszcze oczywiście napady rabunkowe. Szerzyły się kradzieże kieszonkowe, defraudacje, fałszerstwa i setki innych przestępstw. Ale to już nie miało takiego znaczenia. Stracone pieniądze można odzyskać; życia — nie.
Gelsen już był właściwie skłonny przyznać, że nie miał racji w sprawie ptaków. Mimo wszystko spełniały zadanie, z którym człowiek nie potrafił sobie poradzić.
Pierwszy sygnał, że coś jest nie w porządku, odebrał dziś rano, kiedy do jego gabinetu wszedł Macintyre. Stanął w milczeniu przed biurkiem Gelsena, wyraźnie zaniepokojony i jak gdyby trochę zmieszany.
— Co się stało, Mac?
— Jeden z ptaków zaatakował pracownika rzeźni. Przewrócił go.
Gelsen zastanowił się. Tak, oczywiście, że ptaki muszą to robić. Za pomocą swoich nowych układów uczenia sklasyfikowały zabijanie zwierząt jako morderstwo.
— Powiedz właścicielom rzeźni, żeby zmechanizowali ubój. Zawsze mnie to napawało wstrętem.
— Dobra — Macintyre złożył usta w ciup, wzruszył ramionami i wyszedł z gabinetu.
Gelsen stał zamyślony koło swego biurka. Czy ptaki nie mogą odróżnić morderstwa od legalnie wykonywanego zawodu? Najwyraźniej nie. Dla nich morderstwo to morderstwo. Bez żadnych wyjątków. Zasępił się. Trzeba będzie im trochę skalibrować obwody.
Ale niewiele, zdecydował pospiesznie. Tak żeby tylko trochę lepiej potrafiły różnicować zjawiska. Usiadł i znów pogrążył się w papierach, usiłując nie dopuścić do głosu dawnego strachu.
Przywiązali skazańca do krzesła elektrycznego i przypięli mu elektrodę do nogi.
— Och! Och! — jęczał, niezupełnie świadom tego, co się z nim dzieje.
Na ogoloną głowę włożono mu hełm i dopięto ostatnie paski. Jego cichy jęk nie ustawał.
I wtedy wleciał ptak. Którędy się dostał — nikt nie wiedział. Więzienia są wielkie, masywne, z wieloma zaryglowanymi drzwiami, a jednak ptak dostał się jakoś do środka… żeby zapobiec zbrodni.
— Wyrzućcie go stąd! — krzyknął dozorca i sięgnął do wyłącznika. Ptak zwalił go z nóg.
— Co to ma znaczyć?! — wrzasnął strażnik i sam wyciągnął rękę. Ale w tej chwili runął na podłogę obok dozorcy.
— To nie morderstwo, idioto! — krzyknął drugi strażnik. Wyjął broń, żeby zestrzelić szybującego pod sufitem metalowego ptaka.
Wyczuwając to ptak cisnął nim o ścianę.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Po chwili skazaniec, w hełmie na głowie, zaczął chichotać. Ale zaraz przestał. Ptak polatując nad nim pilnował, żeby nie popełniono żadnej zbrodni.
Łączącą ptaki siatką popłynęły nowe informacje. Tysiące nie kierowanych przez nikogo, niezależnych ptaków zarejestrowały je i zaczęły zgodnie z nimi działać.
Bicie, duszenie czy w jakikolwiek inny sposób przerwanie funkcji życiowych jednego żywego organizmu przez drugi żywy organizm. Nowe akty gwałtu wymagające interwencji.
— No, bujaj się! — wykrzyknął farmer Ollister i ponownie uniósł bat. Koń wierzgnął i wóz turkocząc i podskakując na wybojach żwawiej ruszył do przodu. — No, ruszaj się, ty chabeto cholerna! — wrzasnął farmer i znów uniósł bat.
Ale bat nie spadł. Czujny ptak, węsząc w tym akt gwałtu, zwalił chłopa z kozła.
Żywy organizm? Co to jest żywy organizm? W miarę poznawania nowych faktów ptaki rozszerzały swoje definicje, mając tym samym coraz więcej pracy.
Sylwetka jelenia rysowała się wyraźnie na tle lasu. Myśliwy uniósł strzelbę i starannie wycelował. Nie zdążył jednak pociągnąć za spust.
Wolną ręką Gelsen otarł spoconą twarz.
— W porządku — powiedział do telefonu. Wysłuchał spokojnie obelg płynących z drugiej strony przewodu, po czym lekko odłożył słuchawkę na widełki.
— Co tym razem? — zapytał Macintyre. Był nie ogolony, miał rozluźniony krawat i rozpiętą koszulę.
— Następny rybak — odparł Gelsen. — Ptaki nie dają mu łowić, mimo że jego rodzina przymiera głodem. Pyta, co zamierzamy w tej sprawie zrobić.
— Ile już jest zażaleń?
— Nie mam pojęcia. Nie otwierałem jeszcze poczty.
— Wydaje mi się, że wiem, na czym kłopot polega — rzekł ponuro Macintyre, z miną człowieka, który poniewczasie wie, jak doszło do tego, że wysadził ziemię w powietrze.
— Ciekaw jestem.
— Wszyscy założyli z góry, że my chcemy zapobiec wszelkim morderstwom. A myśmy sobie wyobrażali, że ptaki będą myślały tak samo jak my. Powinniśmy jaśniej sprecyzować warunki.
— Ale wiesz co — powiedział Gelsen — zanim je sprecyzujemy, musimy wiedzieć dokładnie, co to są morderstwa i dlaczego się zdarzają. A z kolei gdybyśmy to wiedzieli, ptaki nie byłyby nam potrzebne.
— Nie jestem tego pewny. Po prostu trzeba im powiedzieć, że niektóre sytuacje noszące pozory morderstwa nie są morderstwami.
— Ale dlaczego one przeszkadzają rybakom? — zapytał Gelsen.
— A dlaczego miałyby nie przeszkadzać? Ryby i zwierzęta są żywymi organizmami. To po prostu tylko my uważamy, że zabijanie ich nie jest mordowaniem.
Zadzwonił telefon. Gelsen spojrzał na niego z wściekłością i nacisnął guzik radiotelefonu.
— Prosiłem przecież, żeby nie łączyć telefon6w. Żadnych.
— To Waszyngton — odparła sekretarka. — Myślałam, że…
— Przepraszam. — Gelsen podniósł słuchawkę. — Tak, oczywiście, że kłopot. Tak? W porządku, zastosuję się odłożył słuchawkę.
— Krótko węzłowato — oznajmił Macintyre’owi. — Mamy chwilowo wycofać ptaki.
— To nie będzie takie proste — odparł Macintyre. Wiesz przecież, że one właściwie nie podlegają żadnej kontroli. Raz na tydzień zgłaszają się tylko na przegląd techniczny. Będziemy je musieli jeden po drugim po prostu wyłączać.