– Zechciałby pan tymczasem wypełnić kwestionariusz?
Myron udał lekko zirytowanego.
– To zwykła formalność – rzekł recepcjonista. – Z pewnością pan to rozumie.
Myron westchnął.
– No cóż, trudno.
Potem recepcjonista poprosił o wypełniony przez. Myrona kwestionariusz.
– Wolałbym oddać go osobiście doktor Abramson – rzekł Myron.
– Zapewniam pana, że…
– Chyba nie wyraziłem się dostatecznie jasno.
Rzekł pan Nadęty. Jak prawdziwa gwiazda filmowa.
– Osobiście oddam go doktor Abramson.
Recepcjonista zapadł w ponure milczenie. Kilka minut później zadzwonił interkom. Recepcjonista podniósł słuchawkę i odłożył ją po wysłuchaniu polecenia.
– Tędy, proszę.
Doktor Abramson była niska i drobna – miała najwyżej metr pięćdziesiąt i ważyła ze czterdzieści kilo w ubraniu. Wszystko w niej wydawało się miniaturowe. Oprócz oczu. Te lśniły w maleńkiej twarzyczce jak dwa wielkie, jasne reflektory, którym nie umknie żaden szczegół.
Umieściła swoją dziecinną rączkę w jego dłoni. Jej uścisk był zaskakująco mocny.
– Proszę usiąść – powiedziała.
Myron zrobił to. Doktor Abramson zajęła miejsce naprzeciwko. Stopami ledwie sięgała podłogi.
– Mogę zobaczyć pańską kartę? – poprosiła.
– Oczywiście.
Myron wręczył jej formularz. Zerknęła na rubrykę z nazwiskiem.
– Pan Bruce Willis?
Myron posłał jej krzywy uśmiech. Jak ze Szklanej pułapki.
– Nie poznała mnie pani w tych okularach, co?
– Wcale nie jest pan podobny do Bruce’a Willisa.
– Wpisałbym „Harrison Ford”, ale on jest za stary.
– Jednak byłby to lepszy wybór. – Przyjrzawszy mu się dokładniej, dodała: – A jeszcze lepszy byłby Liam Neeson.
Doktor Abramson nie wyglądała na rozzłoszczoną żartem Myrona. W końcu była psychiatrą i przywykła do kontaktów z chorymi umysłami.
– Może wyjawi mi pan swoje prawdziwe nazwisko?
– Myron Bolitar.
Drobna twarzyczka rozjaśniła się w uśmiechu równie promiennym jak jej oczy.
– To dlatego wydawało mi się, że skądś pana znam. Jest pan gwiazdą koszykówki.
– Nie nazwałbym się „gwiazdą”. Teraz powinien się zarumienić.
– Proszę, panie Bolitar, niech pan nie będzie taki skromny. Pańska drużyna jako pierwsza zdobywała mistrzostwo USA przez kolejne trzy lata. Dwa puchary NCAA. Raz został pan wybrany akademickim sportowcem roku. Ósme miejsce na liście najlepszych koszykarzy.
– Jest pani miłośniczką koszykówki?
– I bystrą obserwatorką. – Odchyliła się jak dziecko na bujanym fotelu. – Jeśli dobrze pamiętam, pana zdjęcie dwukrotnie zamieszczono na okładce Sports Illustrated. Niezwykłe osiągnięcie jak na akademickiego zawodnika. Ponadto był pan zdolnym studentem, dobrym sportowcem, cieszył się pan popularnością mediów i był uważany za dość przystojnego, rację?
– Owszem – rzekł Myron. – Może tylko należałoby pominąć określenie „uważany za”.
Roześmiała się. Robiła to uroczo. Śmiała się całym ciałem.
– Zechce mi pan powiedzieć, o co właściwie chodzi, panie Bolitar.
– Proszę mówić mi Myron.
– Świetnie. A pan niech mówi mi „doktor Abramson”. No cóż, na czym polega pański problem?
– Nic mi nie dolega.
– Rozumiem – powiedziała ze sceptyczną miną, ale Myron wyczuł, że zacna pani doktor bawi się jego kosztem. – A zatem problem ma pana „przyjaciel”. Proszę mi o tym opowiedzieć.
– To przyjaciółka – powiedział Myron. – Valerie Simpson.
Spojrzała na niego uważnie.
– Co takiego?
– Chcę porozmawiać z panią o Valerie Simpson.
Jej szczera twarz zmieniła się w nieruchomą maskę.
– Nie jest pan reporterem, prawda?
– Nie.
– Zdaje się, że gdzieś wyczytałam, że został pan agentem sportowym.
– Zgadza się. Valerie Simpson miała być moją klientką.
– Rozumiem.
– Kiedy ostatni raz widziała pani Valerie? – zapytał Myron.
Doktor Abramson pokręciła głową.
– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką.
– Wcale nie musi pani potwierdzać lub zaprzeczać. Ja wiem, że była.
– Powtarzam: nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką. – Przyglądała mu się przez chwilę. – Może mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego to pana interesuje.
– Jak już powiedziałem, miałem ją reprezentować.
– To nie wyjaśnia, dlaczego przybył pan do mnie incognito.
– Prowadzę śledztwo w sprawie jej morderstwa.
– Śledztwo?
Myron kiwnął głową.
– Kto pana wynajął?
– Nikt.
– A więc dlaczego się pan tym zajmuje?
– Mam własne powody.
Skinęła głową.
– Jakie powody, Myronie? Chciałabym je poznać.
Psychiatrzy.
– Mam pani powiedzieć o tym, jak się czułem, kiedy nakryłem tatusia i mamusię w łóżku?
– Jeśli pan chce.
– Nie chcę. Natomiast chcę się dowiedzieć, co było powodem załamania nerwowego Valerie.
– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką – powtórzyła jak katarynka.
– Tajemnica lekarska?
– Właśnie.
– Przecież Valerie Simpson nie żyje.
– To w najmniejszym stopniu nie zwalnia mnie z obowiązku dochowania tajemnicy.
– Została zamordowana. Zastrzelona z zimną krwią.
– Tak słyszałam. Ta tragedia również nie zwalnia mnie z obowiązku.
– Pani może znać jakieś istotne fakty.
– Istotne dla kogo?
– Dla zdemaskowania mordercy.
Złożyła małe rączki na podołku. Jak dziewczynka w kościele.
– Właśnie to próbuje pan zrobić? Zdemaskować mordercę tej kobiety?
– Tak.
– A co z policją? Słyszałam w wiadomościach, że już mają podejrzanego.
– Nie ufam autorytetom – powiedział Myron.
– Ach tak?
– To jeden z powodów, dla których chcę rozwiązać sprawę.
Doktor Abramson zmierzyła go tymi swoimi wieli oczami.
– Nie sądzę, Myronie.
– Nie?
– Mam wrażenie, że powodem jest twój kompleks zbawcy. Jesteś człowiekiem, który wciąż musi grać rolę bohatera i postrzega siebie jako rycerza w lśniącej zbroi. Co o tym myślisz?
– Myślę, że analizę mojej psychiki powinniśmy odłożyć na inną okazję.
Wzruszyła ramionami.
– Ja tylko wyrażam moje zdanie. Bez dodatkowej opłaty.
– Świetnie.
Dodatkowej opłaty?
– Nie jestem pewien, czy policja ściga właściwego człowieka.
– Dlaczego?
– Miałem nadzieję, że pani pomoże mi rozwiązać tę zagadkę. Valerie z pewnością mówiła o tym, że Roger Quincy ją prześladuje. Czy uważała, że może być niebezpieczny?
– Po raz ostatni powtarzam, że nie mogę potwierdzić ani zap…
– I wcale o to nie proszę. Pytam tylko o Rogera Quincy’ego. Wobec niego nie ma pani żadnych zobowiązań, prawda?
– I wcale go nie znam.
– Może więc zechce pani wyrazić swoją zwięzłą opinię. Tak jak na mój temat.
Potrząsnęła głową.
– Przykro mi.
– W żaden sposób nie zdołam pani przekonać, żeby porozmawiała pani ze mną?
– O pacjencie lub pacjentce? Nie.
– Załóżmy, że uzyskałbym zgodę jej rodziców.
– Nie uzyska pan.
Myron czekał, obserwując ją. Była w tym lepsza od niego. Jej twarz niczego nie zdradzała, lecz nie mogła cofnąć raz wypowiedzianych słów.
– Skąd pani wie? – zapytał.
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w podłogę. Myron zastanawiał się, czy nie wygadała się celowo.
– Już do pani dzwonili, prawda? – spytał.
– Nie wolno mi omawiać spraw moich…
– Jej rodzina dzwoniła do pani. Zamknęli pani usta.
– Nie mogę potwierdzić…
– Jej ciało jeszcze nie ostygło, a oni już chcą wyciszyć sprawę – ciągnął Myron. – Nie widzi pani w tym niczego złego?