– Ja nic nie sądzę. Spałeś z nią?
– Nie! – Ned w końcu spojrzał na niego i nie odwrócił wzroku. – Ta przeklęta plotka o mało nie złamała mi kariery. Parszywe kłamstwo, które rozpowszechniał ten oślizgły drań, Menansi. To nieprawda, Myronie, przysięgam.
– Pavel Menansi rozpowiadał coś takiego?
Ned kiwnął głową.
– On jest chorym sukinsynem.
– Był.
– Co?
– Pavel Menansi nie żyje. Ktoś zabił go zeszłej nocy. Strzałem w pierś. W podobny sposób, jak zabito Valerie. – Myron odczekał chwilę, po czym wycelował palec w Neda. – Gdzie byłeś zeszłej nocy?
Oczy Neda zmieniły się w dwie piłki golfowe.
– Chyba nie myślisz…
Myron wzruszył ramionami.
– Jeśli nie masz nic do ukrycia…
– Nie mam!
– To powiedz mi, co się wtedy stało.
– Nic się nie stało.
– Czego mi nie mówisz, Ned?
– To nic takiego. Przysięgam…
Myron westchnął.
– Przyznałeś, że Valerie Simpson bardzo negatywnie wpłynęła na twoją karierę. Wyznałeś, że to dla ciebie wciąż „bolesny temat”. Wspomniałeś mi również, że Pavel Menansi rozpowszechniał plotki o tobie. A nawet nazwałeś go, zacytuję: „chorym sukinsynem”.
– Hej, daj spokój, Myronie, tak tylko powiedziałem. – Ned próbował obrócić to w żart, ale Myron nie uśmiechnął się. – Nie miałem niczego złego na myśli.
– Może tak, a może nie. Zastanawiam się jednak, jak twoi zwierzchnicy z Nike’a zareagują na taką nieoczekiwaną popularność.
Uśmiech pozostał na ustach Neda, ale teraz bardziej przypominał grymas.
– Słuchaj, chyba nie mówisz poważnie. Nie możesz rozpowszechniać takich plotek.
– A co, mnie też zabijesz?
– Nikogo nie zabiłem! – wrzasnął Ned.
Myron udał przestrach.
– Sam nie wiem…
– Posłuchaj, no dobrze, Valerie wyszła ze mną na zewnątrz tamtego wieczoru, nic poza tym. Pocałowaliśmy się, ale nic więcej, przysięgam.
– Oo, zaczekaj chwilkę – rzekł Myron. – Od początku. Byłeś na przyjęciu.
Ned przesunął się na samą krawędź krzesła i mówił coraz szybciej.
– W porządku, byłem na tym przyjęciu, i co z tego? Valerie też tam była. Przyszliśmy razem. Była bardzo podekscytowana, ponieważ Alexander zamierzał ogłosić ich zaręczyny. A kiedy stchórzył, ona strasznie się wściekła.
– Dlaczego stchórzył?
– Przez ojca. To on kazał Alexandrowi odwołać zaręczyny.
– Senator Cross?
– Uhm.
– Dlaczego? – zapytał Myron.
– Skąd mam to wiedzieć, do diabła? Valerie powiedziała mi, że ten facet to kutas. Nienawidziła go. A kiedy Alexander ugiął się przed nim, dostała szału. Chciała się zemścić. Odpłacić mu.
– A ty byłeś pod ręką?
Ned pstryknął palcami.
– No właśnie. Byłem pod ręką. To wszystko. To nie była moja wina, Myronie. Znalazłem się w niewłaściwym miejscu w nieodpowiednim czasie. Rozumiesz to, prawda?
– A więc wyszliście we dwoje na zewnątrz – zachęcił go Myron.
– Wyszliśmy na zewnątrz i znaleźliśmy ustronne miejsce za szopą. Tylko się całowaliśmy, przysięgam. Nic więcej. To był tylko pocałunek. Nagle usłyszeliśmy jakieś dźwięki i przestaliśmy.
Myron usiadł.
– Co za dźwięki?
– Z początku jakby ktoś odbijał piłkę do tenisa. Jednak potem usłyszeliśmy podniesione głosy. Jeden z nich należał do Alexandra. Później usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk.
– I co zrobiłeś? – zapytał Myron.
– Ja? Z początku nic. Valerie też krzyknęła. Potem pobiegła. Ja za nią. Na moment znikła mi z oczu. W następnej chwili wybiegłem za róg szopy i zobaczyłem ją. Stała jak skamieniała. Kiedy dobiegłem do niej, zobaczyłem, na co patrzyła. Alexander leżał na murawie i krwawił. Jego przyjaciele rzucili się do ucieczki. Ten wielki czarny chłopak stał nad rannym. W jednej ręce trzymał rakietę tenisową, a w drugiej długi nóż.
Myron pochylił się.
– Widziałeś mordercę?
Ned kiwnął głową.
– Z bliska i na własne oczy.
– Był wielki i czarnoskóry?
– Taak.
– Ilu ich tam było?
– Dwóch. Obaj czarni.
Diabli wzięli teorię o kozłach ofiarnych. Chyba że Ned kłamał, w co Myron wątpił.
– I co zdarzyło się potem?
Ned zawahał się.
– Widziałeś kiedyś Valerie w jej szczytowej formie? Na korcie?
– Tak.
– Widziałeś ten błysk w jej oczach?
– Jaki błysk?
– Mają go niektórzy sportowcy. Miał go Lany Bird. Joe Montana. Michael Jordan. Może ty też go miałeś. No cóż, Val miała go… również wtedy. Ten niższy facet zaczął krzyczeć na tego dużego, powtarzając: „patrz, co narobiłeś”, „jesteś stuknięty” i tym podobne rzeczy. A potem obaj rzucili się do ucieczki. Pobiegli prosto na nas. Ja chciałem się wycofać. Nie jestem głupi. Ale Val po prostu stała tam i czekała. Kiedy podbiegli blisko, wrzasnęła i skoczyła na tego mniejszego. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Złapała go jak na meczu rugby. Oboje runęli na ziemię. Ten mały rąbnął ją rakietą tenisową i zdołał się wyrwać.
– Dobrze się im przyjrzałeś?
– Myślę, że bardzo dobrze.
– Widziałeś kiedyś zdjęcia Errola Swade’a?
– Tak, pewnie, przez jakiś czas były we wszystkich gazetach.
– Czy to był ten sam facet, którego widziałeś?
– Z całą pewnością – odparł bez wahania Ned. – Nie ma co do tego cienia wątpliwości.
Myrron przetrawił tę informację. A zatem byli tam owej nocy. W klubie tenisowym „Old Oaks”. Myron mylił się. Lucinda Elright też się myliła. Swade i Yeller nie byli kozłami ofiarnymi.
– I co wy dwoje zrobiliście potem? – zapytał.
– No wiesz, ona i tak miała już dość problemów. Nie potrzebowała tego rodzaju rozgłosu. Zaprowadziłem ją z powrotem na przyjęcie. Nikomu nic nie powiedzieliśmy. Val i tak była półprzytomna, zaszokowana – i nic dziwnego. No, sam pomyśl. Wychodzi ze mną, żeby odegrać się na swoim chłopcu, a w tym czasie on zostaje zamordowany. Upiorne, no nie?
Myron skinął głową.
– Bardzo.
I właśnie coś takiego, pomyślał Myron, mogło być bezpośrednim powodem załamania tej i tak już wykończonej nerwowo dziewczyny.
43
Myron i Jessica dotrzymali obietnicy. Nie rozmawiali o morderstwach. Tulili się i oglądali w telewizji Nieznajomych w pociągu, jedząc dania na wynos z tajskiej restauracji. Kochali się. Znów się tulili, oglądali Okno na podwórze i pili HäagenDazs. Znowu się kochali.
Myron czuł przyjemne oszołomienie. Na chwilę zapomniał o świecie Valerie Simpson, Alexandra Crossa, Curtisa Yellera, Errola Swade’a i Franka Ache’a. To było dobre. Zbyt dobre. Zaczął rozmyślać o przedmieściach, domku z podjazdem, ale zaraz odepchnął te myśli od siebie.
Kilka godzin później blask wschodzącego słońca przywrócił go do rzeczywistości. Przez chwilę korciło go, żeby znów od niej uciec. Leżąc obok Jessiki, miał ochotę objąć ją i nie ruszać się z łóżka. Bo i po co? Czy było tam coś, co mogłoby się równać z tym rajem?
Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Jessica mocniej przytuliła się do niego, jakby czytała w jego myślach, ale nie trwało to długo. W milczeniu ubrali się i pojechali na stadion. Czekały ich wielkie emocje. Ostatni wtorek turnieju US Open. Finałowe pojedynki kobiet i półfinałowe mężczyzn. W pierwszym meczu dnia druga rakieta turnieju, Thomas Craig, grał z największą niespodzianką tych zawodów, Duane’em Richwoodem.
Kiedy przeszli przez bramę stadionu, Myron oddał Jessice przedarty bilet.
– Spotkamy się na trybunie. Muszę porozmawiać z Duane’em.
– Teraz? – spytała. – Przed najważniejszym meczem w jego karierze?
– Tylko chwilkę.
Wzruszyła ramionami, obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem i wzięła bilet.
Pośpieszył do kwater graczy, pokazał strażnikowi przy wejściu swój identyfikator i wszedł do środka. Pomieszczenie było dość skromne jak na kwaterę zawodników biorących udział w turnieju Wielkiego Szlema. Pachniało pudrem dla niemowlaków. Duane siedział samotnie w kącie. Miał na uszach słuchawki walkmana, odchylił głowę. Myron nie wiedział, czy oczy ma zamknięte, czy otwarte, ponieważ Duane jak zwykle nosił przeciwsłoneczne okulary.