– A ta nowość jak? Zapowiada się? Mów jak człowiek, niech ja nie muszę doić z ciebie!
W tym momencie Elunia uprzytomniła sobie, że sytuacja pozostała bez zmian. Nadal nie wie, gdzie on mieszka, numery telefonów nie zostały wymienione, nie jest konkretnie umówiona i gdyby nie pojawił się w kasynie…
– Różnie – powiedziała ostrożnie. – No owszem, poleciał na mnie. Mam wrażenie, że energicznie…
– A dalej?
– Co dalej?
– No, zdeklarował się jakoś? Kocha cię czy jak? Kto to w ogóle jest?
– Biznesmen. I hazardzista. Wygląda, jakby mnie kochał, ale nie powiedział tego.
– Oni takich rzeczy mówić nie lubią…
– Ale Kazio mnie gryzie. Błogosławieństwo, że go nie ma, może się zdążę zastanowić. A Stefan…
– Stefan mu?
– Stefan. No dobrze, ogniem pała, tak mi wyszło. Ja też pałam. Ale konkretów jeszcze nie było i teraz akurat, jak z tobą rozmawiam, tak myślę, że coś tu wygląda nietypowo. Chyba że z miłości do mnie całkiem zgłupiał, ale jakoś mi się nie wydaje. Czegoś brakuje.
– Ejże? – zmartwiła się Jola. – Wiesz już, czego?
– Nie. Muszę pomyśleć.
– Długo?
– Nie wiem, ale chyba parę dni. I muszę się zastanowić, co zrobić z Kaziem.
– Nic. Z serca ci radzę. Nic na razie. Zostaw go na chwilę odłogiem, chyba żeby wyskoczyła jaka ostra zadyma. Wtedy zrobisz, jak ci wyjdzie.
– Znaczy, myślisz, na żywioł…?
– Na żywioł. Żywioły są od nas mądrzejsze i wiedzą, co robią.
Elunia nie była pewna, czy zburzenie całego miasta przez trąbę powietrzną, która niewątpliwie zaliczała się do żywiołów, można nazwać szalenie rozumnym czynem, ale nie sprzeczała się z Jolą. Miała co innego do roboty.
Zleceniodawcy zostali wreszcie porządnie wysłuchani i zanotowani. Jednym z nich okazał się facet Agaty, która była winna Eluni pięćset złotych i najwidoczniej zdecydowała się wybrać bogatszego. Elunia od razu zadzwoniła do niej i złapała ją w miejscu pracy.
– No więc mnie samej to się nie bardzo podoba – powiedziała Agata z westchnieniem. – Ale chyba się przestawiam, Romeczek się zrobił jakiś niedobry, a Tomasz wręcz przeciwnie…
– Czekaj – przerwała Elunia, żywo zainteresowana problemem. – Który jest który? Mówiłaś, ale zapomniałam, bardzo cię przepraszam.
– Nie szkodzi. Romeczka więcej kocham, a Tomasz siedzi na forsie. No i możliwe, że z tej przyczyny zaczyna stroić jakieś grymasy, Romeczek znaczy, frustracje sobie na mnie odbija, wywinął mi taki numer, że nie wiem, co o tym myśleć. Jak mam z miłości dostawać w tyłek, to nie chcę. A Tomasz, może i nie piękny, pół kwintala nadwagi, za to dla mnie dobry. Taki zwyczajnie dobry.
– Może się odchudzić.
– No może. Fakt, byłby estetyczniejszy. Chciałabym się ciebie poradzić, ty czasem całkiem rozumnie myślisz, on tam się nagrał do ciebie, chce plakacik i prospekty, sama mu ciebie naraiłam, umów się z nim w domu, to ja też tam będę. Wieczorem, po pracy. I dzieci.
– Co dzieci?
– Dzieci będą. On też ma, po rozwodzie chłopak został przy nim, a żona zabrała córkę, tak sobie wykombinowali. Trochę starszy od mojego i nawet się lubią. Przywiozę bachora, załatwisz interesy i pogadamy. Powiem ci prawdę, zależy mi, mam na gardle może nie taki całkiem nóż, ale średni scyzoryk.
Elunia spełniła życzenie przyjaciółki, chociaż umawianie się wieczorem było jej bardzo nie na rękę. Wieczorem chciała być w kasynie, coś z tym Stefanem wreszcie ustalić, bodaj te telefony…
Dobre serce jednakże zmusiło ją do umówienia wizyty na dzisiejszy wieczór, na szóstą. Przyszły zleceniodawca podał jej adres willi w Konstancinie i obiecał, że zawiadomi Agatę. Może sam ją przywiezie. Elunia zaś łatwo trafi, bo tuż obok jest rozbebeszona budowa, rzucająca się w oczy.
Dzień się ułożył pracowicie, ale jakoś ze wszystkim zdążyła i o wpół do szóstej ruszyła do Konstancina. Była bardzo głodna, miała nadzieję, że Agata da jej coś do zjedzenia. Jeśli ten jej fatygant jest gruby, z pewnością dobrze jada i ma w domu zapasy.
Podjechała, jak się okazało, od niewłaściwej strony, od tej rozbebeszonej budowy i dalszą drogę zatarasowały jej ogromne kupy piasku i ściętych gałęzi drzew. Do sąsiedniej posiadłości było blisko, dała zatem spokój przedzieraniu się przez te przeszkody, zawróciła, ustawiła samochód z boku, wysiadła i udała się dalej piechotą.
Podeszła do bramy i przycisnęła dzwonek furtki. Była za pięć szósta.
Na dzwonek nikt nie odpowiedział, chociaż jego terkot dobiegał aż do niej. Elunia zdziwiła się nieco, dom za ogrodzeniem żył, światło świeciło się w oknach, w osiatkowanym dużym boksie szczekały dwa psy, niemożliwe, żeby ludzie tego nie usłyszeli. Była przecież umówiona, powinni na nią czekać. Może źle trafiła…?
Obejrzała bramę i furtkę, numer się zgadzał, na skrzynce listowej widniało właściwe nazwisko. Przycisnęła dzwonek ponownie. Zaterkotało i szczęknęło.
– Kto tam? – spytał jakiś głos.
– Burska. Czy pan Parkowicz? Byłam umówiona.
– Pana Parkowicza jeszcze nie ma. Proszę przyjść później.
– Jak to, później… Zaraz, czy jest Agata? Widzę samochód, musi być…
– Agata się urżnęła w opiłki metalowe i śpi. Do jutra nikt się z nią nie dogada. Parkowicz wróci za trzy kwadranse, proszę przyjść później.
Ze zdumienia i oburzenia Elunia znieruchomiała i odjęło jej mowę, przy czym przyczyna zaskoczenia była podwójna. Agata nie piła w ogóle, nie lubiła alkoholu i szkodził jej, komunikat, że leży pijana, wprawił Elunię w osłupienie. Równocześnie, zanim zdążyła pojąć, że wcale w to nie wierzy, rąbnęła ją ciężka uraza za sprowadzenie jej tu niepotrzebnie. Zamiast iść do kasyna i upajać się własnym, niepewnym szczęściem, poświęciła się, marnuje wieczór, a tam Stefan czeka…
– Halo, mówię! Przyjść później! Słyszy pani? – niecierpliwił się głos w domofonie. – Parkowicz będzie czekał. Ogłuchła pani czy co? Tu zaraz blisko jest knajpa, może pani tam posiedzieć, słyszy pani?
Elunia, rzecz jasna, do udzielenia odpowiedzi nie była zdolna. Tak długo stała w bezruchu z dłonią opartą o mur obok dzwonka, milcząc kamiennie, aż wszystko ucichło. Nawet psy przestały szczekać.
Po pięciu minutach nareszcie ją odblokowało. Odetchnęła głęboko, uruchomiła także i umysł i poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Ten Parkowicz chyba zwariował, jak Agata może uważać go za dobrego człowieka?! To jakiś gbur bez wychowania, nieprawda, że go nie ma, w domofonie słyszała jego głos, poznała go, pamiętała po rozmowie telefonicznej! Co za kretyństwo ją tu spotyka, co to za jakaś idiotyczna informacja o pijanej Agacie, co za głupawa propozycja, żeby siedziała w knajpie, czy ona nie ma co robić?! Żywiła cichą nadzieję, że po rozmowie tutaj zdąży jeszcze skoczyć na chwilę do kasyna, w tej sytuacji może swoją nadzieję pod tramwaj podłożyć, wypchać się nią! Co oni sobie właściwie wyobrażają, do wszystkich diabłów…?!
Elunia dość rzadko wpadała we wściekłość i była to wściekłość na ogół nieszkodliwa, tym razem jednak wybuchła z wyjątkową siłą. Niewątpliwie miał na to wpływ jej stan uczuciowy. Wizja Stefana, czekającego na nią bezskutecznie, pozbawiła ją całkowicie zdrowego rozsądku.
Panująca wokół ciemność nabrała w jej oczach zdecydowanie czerwonego zabarwienia, kiedy ruszyła przez kupy piasku do swojego samochodu. Rozbabrana budowa była nieźle oświetlona. W blasku lamp Elunia ujrzała nie domkniętą bramę i duże ubytki siatki między dwiema posiadłościami, bez sekundy namysłu przelazła przez jedno i drugie i znalazła się na terenie tego głupiego chama, Parkowicza. Nie miała żadnych konkretnych zamiarów, czuła tylko nieprzepartą potrzebę powiedzenia mu natychmiast, co o nim myśli. Także gwałtowne pragnienie obsobaczenia Agaty.