Выбрать главу

Prawdziwy mężczyzna obok nie wtrącał się, grał. Elunia również pograła przez chwilę, ale jej automat osłabł po zrywie i nie dawał nic, zdecydowała się zatem przejść wreszcie do tej zaplanowanej ruletki. Pięknego faceta rzeczywiście podrywać nie zamierzała.

Ogólnie biorąc, Elunia nigdy w życiu nie była podrywaczką. Na śmierć i życie zakochała się raz, w Pawełku, poślubiła go, Pawełek okazał się niewypałem do tego stopnia, że wielka miłość przeszła jej radykalnie, a kolejne potężne uczucie na razie jeszcze nie miało do niej dostępu. To coś do Kazia to była zwyczajna sympatia, przyjaźń, łagodne upodobanie, pozbawione dzikiego ognia. Powrót Kazia do domu sprawiał jej przyjemność, ale nie powodował rozszalałego bicia serca, w jego nieobecności nie trwała w napięciu i nie gryzła nocami poduszki, do głowy by jej nie przyszło, żeby przez Kazia niszczyć sobie pościel, a zbyt młoda była, żeby docenić ten błogi spokój przy jego boku. Ponadto seks traktowała dość poważnie, wykluczając związki sporadyczne i przypadkowe, i nigdy nie zdarzyło jej się iść do łóżka z kimś przed chwilą poznanym. Być może, po rozstaniu z Pawełkiem do takiego głupstwa okazałaby się zdolna, na szczęście jednak Kazio znalazł się pod ręką…

Zostawiła zatem teraz, acz z lekkim żalem, swój ideał męskiej urody przy automacie i ruszyła odkrywać nowy rodzaj rozpusty.

Ze szklanką w dłoni i z torebką przewieszoną przez ramię, obejrzawszy wszystkie stoły, zdecydowała się na jeden, najmniej oblężony, pojęcia zielonego nie mając, iż stawka na nim wynosi dwadzieścia pięć złotych. Przy odrobinie rozmachu miała wielkie szansę stracić na nim całą swoją wygraną. Dzięki licznym lekturom, teoretycznie z urządzeniem była obeznana, na ogół jednak czytywała o ruletce francuskiej, tej z Monte Carlo. Dość mgliście przypomniało jej się, że wszyscy nowicjusze, a także desperaci, z reguły stawiali na liczbę swoich lat i albo wygrywali szalone sumy, albo strzelali sobie w łeb. Nie posiadając pistoletu, tę drugą ewentualność wykluczyła z góry. Pouczona przez życzliwy personel, położyła na stole jakieś pieniądze, nie licząc ich, dostała czterdzieści cztery żetony i dwoma z nich obstawiła własny wiek, numer dwadzieścia pięć. I dwadzieścia pięć wyszło.

Nie było w tym nic dziwnego. Dwie przyczyny złożyły się na jej sukces. Jedna, można powiedzieć, nadprzyrodzona, druga w pełni ziemska i naturalna. Faktem jest, iż z niepojętych powodów osoby grające w coś po raz pierwszy przeważnie wygrywają bez względu na idiotyzmy, jakie mogą popełnić, Elunia zaś do pechowców nie należała. Z drugiej zaś strony, zakładając możliwości techniczne krupierów, często oni sami starają się o wygraną debiutanta, dla zachęty. Razem, siła nadprzyrodzona i krupier, dali Eluni te dwadzieścia pięć.

Elunia jednakże o tym nie wiedziała i acz mogła wyobrażać sobie zjawiska metafizyczne, to krupier nie przyszedł jej do głowy. Na widok swoich dwudziestu pięciu zamarła radykalnie, a owe małe, wbite już w nią pazurki gwałtownie urosły i przeistoczyły się w porządne, twarde, drapieżne pazury.

Innych graczy przy stole chwilowo nie było, wypłata została dokonana błyskawicznie, kulka ponownie poszła w ruch. Niezdolna nawet do spojrzenia na stosy, które jej podsunięto, tym bardziej niezdolna do najmniejszego ruchu, Elunia trwała w swojej skamieniałości aż do chwili, kiedy dwadzieścia pięć wyszło po raz drugi.

Jej żetony, rzecz jasna, nadal leżały na tym samym miejscu. Znów wygrała. W tym również nie było nic dziwnego, nastąpiła sytuacja doskonale znana fachowcom. Krupier, wspomagany przez siłę wyższą, dał wygrać nowicjuszowi ten pierwszy raz, nie zamierzał jednak ograbiać macierzystego kasyna i pozwalać mu wygrywać raz za razem. Tak bardzo starał się wyrzucić cokolwiek innego, omijając jedyny obstawiony numer, że, oczywiście, na te dwadzieścia pięć trafił ponownie.

Teraz wreszcie Elunię ruszyło. Podsunięty jej stos był znacznie mniejszy, ponieważ dostała grubsze żetony, z czego znów nie zdawała sobie sprawy. Zaświtało jej jakieś gadanie o napiwkach, podsunęła krupierowi kilka sztuk czegoś, pomyślała, że należy postawić coś innego, bo niemożliwe, żeby tu przychodziło bez przerwy wyłącznie dwadzieścia pięć. Myśl miała swój sens, zdołała ją nawet zrealizować. Do stołu podeszli dwaj inni gracze, zaczęli wymieniać pieniądze i stawiać, dzięki czemu zyskała trochę czasu i odrobinę ochłonęła. Nie wiedząc, co czyni, i nie patrząc na swoje żetony, macając je ręką, postawiła po dwie sztuki na zero, na osiemnaście i na dwadzieścia. Gdyby ktoś ją spytał, dlaczego akurat tak, nie potrafiłaby odpowiedzieć. To zero jakoś tak pchało jej się w oczy, okrągłe było i zielone, mrugało do niej, a te pozostałe same wpadły jej pod rękę. Pojęcia nie miała, że owo zero obstawiła dwoma grubszymi żetonami, po sto złotych, czyli po starym milionie sztuka.

Też oczywiście nie mogła wiedzieć, że z jednym z owych świeżo przybyłych graczy krupier miał na pieńku. Nie znosił grubego, skąpego, agresywnego gbura i z mściwą satysfakcją uniemożliwiał mu wygraną. Z wirtuozerią prawdziwego rutyniarza ominął jego stawki i osiągnął zero, obstawione wyłącznie przez Elunię.

I znów Elunia nie zorientowała się w wysokości swojej wygranej. Cztery whisky z wodą i lodem nie upoiły jej wprawdzie, ale obdarzyły leciutkim oszołomieniem i znakomitą beztroską. Zamianą dyskoteki na kasyno była już zachwycona, Jolę wprost kochała. Postanowiła kupić jej prezent, perfumy na przykład, najdroższe, jakie znajdzie, albo może złoty znak zodiaku. Przygarnęła ku sobie żetony coraz bardziej urozmaicone, zaczęła już bowiem dostawać takie po tysiąc złotych, wypłacane przez krupiera z litości, widział bowiem wyraźnie, że dziewczyna nie wie, co robi, i miał nadzieję nieco ją przyhamować, podobała mu się, nie chciał, żeby wszystko przegrała, po czym zastanowiła się, co by teraz obstawić. Cały dół tablicy, wszystkie większe numery, zajęte zostały przez gbura i tego drugiego, nie wiedziała, że może im towarzyszyć, stawiać na to samo co i oni, myślała, że powinna sobie wybrać coś innego, bez chwili wahania postawiła na wolne, nie tknięte grą pięć. Jakoś tak śmiesznie tkwiło w samym środku tej pustki na górze…

Trzydziestu starych milionów nie postawiła tylko dlatego, że te droższe żetony były niewygodne, płaskie, prostokątne i w ogóle za duże. Domacała się okrągłych, chwyciła trzy.

Krupier musiał pilnować gbura, razem z nim także tego drugiego, grali grubiej niż Elunia i do niej już nie miał głowy. Chciał wyrzucić dziesiątkę, bezpieczną, nie obstawioną, ale wskoczyła mu piątka, znajdująca się tuż obok. Elunia doszła do stanu, w którym uznała to za rzecz naturalną.

– Pani ma źle w głowie – powiedział surowo znajomy z wyścigów tuż za jej plecami. – Nie jest pani przecież pijana…?

– Nie – odparła Elunia radośnie. – Jeszcze wypiję piątą whisky. A co…?

– Niech pani to schowa, do torebki, albo co. Bywa, że kradną.

– Co mam schować?

– Te keszowe. Rany boskie, bez uroku, no, no…

Zdezorientowana nieco Elunia gapiła się na kupę żetonów przed sobą.

– To znaczy, które?

Znajomy bez słowa odgarnął na bok wszystkie setki i tysiące.

– To. Schować, nie kusić losu i złodzieja. I niech się pani opamięta, przy pierwszej przegranej brać tyłek w troki i w krzaki. Widzę, że ja tu muszę pani pilnować.

Elunia była w ugodowym nastroju. Kulka poszła już w ruch. W pośpiechu obstawiła dwoma zwykłymi żetonami to, co miała najbliżej, trzynastkę, zdążyła się nawet zdziwić, że na tę trzynastkę dotychczas nie zwróciła uwagi, zgarnęła do torebki oddzielony stos i odwróciła się do kelnerki, opróżniającej popielniczki. Poprosiła o następną whisky.

– Może pan też? Chętnie panu postawię.

– Nie. dziękuję, ja jestem samochodem.

– Ja też. To znaczy byłam. Już postanowiłam wracać taksówką. Ja nie wiem, może te wszystkie urządzenia tutaj lubią whisky…

Trzynastka wyszła, znajomy z tyłu zamilkł i przestał krakać. Świadoma jego obecności za plecami, Elunia posłusznie chowała do torebki wszystkie grubsze żetony, które zaczęła już rozróżniać. Mętnie majaczyło się jej, że chyba wygrała tego dość dużo, tym bardziej zatem stosami, jakie zostały jej na stole, mogła swobodnie operować. Pijana rzeczywiście nie była, jej pamięć nie doznała żadnego szwanku, przypomniała sobie bez trudu, iż rozmaici tacy, niedowarzone głupki przeważnie, po wielkiej wygranej rozbestwiali się i tracili wszystko, i postanowiła przegrać tylko to, co ma przed sobą. Potem odejdzie i pomyśli, co dalej.

Towarzystwo przy stole zmieniło się, ktoś odszedł, ktoś dobił. Gbur trwał uparcie na swoim miejscu, przegrywając. Od czasu do czasu miał skromne zyski, które w najmniejszym stopniu nie rekompensowały strat, ale budziły nadzieję. Widać w nim było wściekłą zaciętość i grał coraz drożej.

Elunia nie miała już gdzie chować żetonów, nie starczało jej torebki. Nie przegrała jeszcze ani razu, rozzuchwaliła się bezgranicznie, pamięć i teoretyczne doświadczenie z lektur podpowiadały jej, że to już ostatnie podrygi, musi wreszcie zacząć przegrywać, ale dotychczasowy zysk i piąta whisky pchały do brawury. Stawiała już po kilka żetonów, cztery, pięć, posuwała się nawet do sześciu i wciąż coś trafiała. Zważywszy jednak, iż uparty gbur grał maksymalnymi stawkami, obok niego zaś szalał jakiś fartowny Chińczyk, nie zwracano na nią przesadnej uwagi i nie na nią krupier się czaił.

Kiedy wreszcie zdołała przegrać wszystkie stawki, coś w niej sklęsło. Pamiętna ostrzeżenia znajomego: „Przy pierwszej przegranej tyłek w troki i w krzaki”, zdecydowała się zakończyć zabawę i odejść od stołu. O wysokości swoich zysków nie miała najmniejszego pojęcia.

I dopiero przy kasie wyszło na jaw jej prywatne zwycięstwo. Wygrała przy tej ruletce dwieście osiemdziesiąt milionów starych złotych, razem z automatem zbliżyła się do pół miliarda i z trudem zmieściła to wszystko w torebce.

Przy okienku, kiedy odbierała pieniądze, pojawił się nagle ów piękny facet od automatu.

– Bez względu na to, kiedy pani będzie wychodziła, ja panią odwiozę – powiedział stanowczo. – Wszyscy mnie tu znają, pani pozwoli, że się przedstawię, Stefan Barnicz. Nie pojedzie pani sama z tą forsą, strzeżonego i tak dalej.