Выбрать главу

– Zapewniam pana, iż takie sytuacje się zdarzają – powiedział cicho Reilly.

– W takim razie, ja nic o nich nie wiem.

– Wielkie cierpienie fizyczne, środki chemiczne, podstępne działania kobiet i mężczyzn dysponujących jeszcze większym doświadczeniem niż pan. Jest wiele sposobów, panie podsekretarzu.

– Powtarzam jeszcze raz: Gdybym kiedykolwiek znalazł się przed takim trybunałem, zastrzegam sobie prawo do tego, by stanąć twarzą w twarz z moimi sędziami.

– To nam w zupełności wystarczy – stwierdził Reilly i dodał nieco donośniejszym głosem: – Proszę zakończyć nagranie, odłączyć sprzęt i potwierdzić wykonanie polecenia.

– Potwierdzam – rozległ się głos z umieszczonego gdzieś pod sufitem głośnika.

– Może pan mówić dalej, panie ambasadorze – powiedział rudowłosy, otyły mężczyzna. – Będę przerywał tylko wtedy, jeśli uznam to za absolutnie konieczne.

– Jestem tego pewien, Jack. – Havilland zwrócił się do McAllis-tera. – Cofam swoją poprzednią uwagę. On naprawdę jest straszny. Po ponad czterdziestu latach służby jakiś gruby rudzielec, który od dawna powinien być na diecie, będzie mi dyktował, kiedy mam się zamknąć.

Na twarzach trzech mężczyzn pojawiły się uśmiechy; weteran dyplomacji wiedział doskonale, kiedy i w jaki sposób wprowadzić odrobinę odprężenia. Reilly potrząsnął głową i dobrodusznie rozłożył ręce.

– Nigdy nie ośmieliłbym się tego tak ująć, sir. W każdym razie, nie tak dosłownie.

– I co ja mam z nim zrobić, McAllister? Proponuję, byśmy przeszli na stronę Moskwy i powiedzieli im, że to on nas zwerbował. Ruscy prawdopodobnie każdemu z nas daliby po daczy, a on skończyłby w Leavenworth.

– P a n by dostał daczę, panie ambasadorze. Ja natomiast pewnie wylądowałbym w jednym mieszkaniu z dwunastoma Czukczami. Serdecznie dziękuję za taką perspektywę. On nie mnie ma przerywać, lecz panu.

– Bardzo słusznie. Dziwię się tylko, że żaden z kolejnych lokatorów Owalnego Gabinetu nie wziął pana do swojej ekipy, a przynajmniej nie wysłał do ONZ.

– Po prostu nie wiedzieli, że istnieję.

– To się teraz zmieni – powiedział poważnie Havilland. Milczał przez chwilę, przypatrując się uważnie podsekretarzowi, a potem zapytał: – Słyszał pan kiedyś nazwisko Jason Bourne?

– A czy mógł o nim nie słyszeć ktokolwiek, kto choćby przez krótki czas przebywał w Azji? – odparł ze zdumieniem McAllister. – To nieuchwytny morderca do wynajęcia, mający na sumieniu trzydzieści pięć do czterdziestu zamachów. Patologiczny zabójca, dla którego jedynym miernikiem moralności jest zapłata za zbrodnię. Podobno był, czy też jest Amerykaninem – nie wiem dokładnie, bo jakiś czas temu wszelki słuch o nim zaginął – należał kiedyś do zakonu, zarobił miliony na nieuczciwych operacjach handlowych, dezerterował z Legii Cudzoziemskiej i popełnił Bóg wie ile innych tego typu czynów. Jedyne, co j a wiem, to że nigdy nie udało się go schwytać i że stanowi to poważne niedociągnięcie naszej dalekowschodniej dyplomacji.

– Czy można dostrzec jakiś schemat, według którego dobierał swoje ofiary?

– Żadnego. Tutaj dwaj bankierzy, tam trzej attache – najwyraźniej powiązani z CIA – minister stanu z Delhi, przemysłowiec z Singapuru, a oprócz tego wielu, zbyt wielu, polityków, zwykle porządnych ludzi. Najczęściej ich samochody eksplodowały na ulicy albo ich mieszkania wylatywały w powietrze. Poza tym byli jeszcze niewierni mężowie, żony i kochankowie; Bourne proponował urażonej dumie którejś ze stron ostateczne rozwiązanie. Nie było nikogo, kogo nie mógłby zabić, nie istniała dla niego metoda zbyt brutalna lub poniżająca… Nie było żadnego schematu, jedynie pieniądze. On oferował za nie najwięcej. Był prawdziwym potworem. I jest nim nadal, jeśli jeszcze żyje.

Havilland ponownie oparł się łokciami na biurku i nachylił do przodu, nie spuszczając wzroku z twarzy podsekretarza stanu.

– Powiedział pan, że wszelki słuch o nim zaginął. Tak po prostu? Nigdy nie dotarły do was jakieś plotki lub pogłoski z naszych ambasad i konsulatów na Dalekim Wschodzie?

– Oczywiście, że docierały, ale żadne nie zostały potwierdzone. Najczęściej powtarzająca się historia pochodziła od policji z Makau, gdzie Bourne'a widziano po raz ostatni. Według niej wcale nie zginął ani nie wycofał się z interesu, lecz przeniósł się do Europy w poszukiwaniu zamożniejszych klientów. Ale nawet jeśli tak było w istocie, to jest to zaledwie połowa prawdy, jednocześnie bowiem policja przyznała, iż według jej informatorów kilku byłych zleceniodawców postanowiło rozprawić się z Bourne'em, gdyż w jednym wypadku zdarzyło mu się zlikwidować nie tę osobę, o którą chodziło, a w innym zgwałcić żonę swego klienta. Może czuł pętlę zaciskającą mu się na szyi, a może nie.

– Co pan przez to rozumie?

– Większość z nas uwierzyła w pierwszą część tej historyjki, ale nie w drugą. Boume nie mógł zabić niewłaściwego człowieka, ponieważ nie popełnia takich błędów, a nawet jeśli faktycznie zgwałcił żonę klienta, w co raczej należy poważnie wątpić, to mógł to uczynić wyłącznie z zemsty lub nienawiści. Obezwładniłby wówczas męża i kazał mu na wszystko patrzeć, a potem zabiłby obydwoje. Nie, bardziej prawdopodobna była pierwsza część historii. Przeniósł się do Europy, gdzie żyją znacznie grubsze ryby.

– Właśnie w to mieliście uwierzyć – powiedział Havilland, opierając się wygodnie w fotelu.

– Proszę?

– Jedynym człowiekiem, którego Jason Bourne zabił w Azji po zakończeniu wojny wietnamskiej, był pewien łącznik, usiłujący go zdradzić.

McAllister wpatrywał się z osłupieniem w ambasadora.

– Nie rozumiem…

– Jason Bourne, którego pan nam opisał, nigdy nie istniał. Był mitem.

– Chyba nie mówi pan poważnie?

– Najpoważniej, jak tylko można sobie wyobrazić. Były to bardzo burzliwe czasy na Dalekim Wschodzie. Gangi handlarzy narkotyków działające w rejonie Złotego Trójkąta prowadziły bezlitosną, chaotyczną wojnę, w którą w mniejszym lub większym stopniu zamieszani byli dosłownie wszyscy: konsulowie, wicekonsulowie, policja, politycy, przestępcy, patrole graniczne. Niewyobrażalne sumy pieniędzy stawały się przyczyną równie niewyobrażalnej korupcji. Gdziekolwiek i kiedykolwiek zdarzało się jakieś poważne zabójstwo, Jason Bourne natychmiast zjawiał się na scenie i zbierał oklaski.

– On b y ł mordercą – upierał się oszołomiony McAllister. – Pozostawiał ślady, swoje ślady! Wszyscy je znali!

– Wszyscy wierzyli,- że to są jego ślady, panie podsekretarzu. Tajemniczy telefon na policję, jakaś część ubrania przesłana pocztą, czarna chustka znaleziona kilka dni później w krzakach. To wszystko stanowiło część przemyślanej strategii.

– Jakiej strategii? O czym pan mówi?

– Prawdziwy Jason Bourne był skazanym za przestępstwa mordercą, uciekinierem, który skończył z kulą w głowie w miejscu zwanym Tam Ouan, kilka miesięcy przed zakończeniem wojny w Wietnamie. Został rozstrzelany w środku dżungli, ponieważ okazał się zdrajcą. Jego ciało pozostawiono na miejscu, by zgniło. Po prostu zniknął i już. Kilka lat później człowiek, który dokonał egzekucji, przyjął jego nazwisko, żeby wziąć udział w naszej operacji. Niewiele brakowało, żeby zakończyła się ona powodzeniem, a w każdym razie powinna się zakończyć powodzeniem, gdyby nie to, że w pewnej chwili straciliśmy na nią namiar.

– Proszę?

– Wymknęła się spod kontroli. Ów człowiek, bardzo dzielny człowiek, zszedł dla nas do podziemia, gdzie przez trzy lata posługiwał się nazwiskiem Bourne'a. Potem został ciężko ranny, w wyniku czego wystąpiła u niego niemal całkowita amnezja. Stracił pamięć i nie wiedział już ani kim jest, ani, co gorsza, kim miał być.