Выбрать главу

II

PRZEZ PRERIĘ • PUSTELNIK • SERCE CZARNUCHA

• BURZA W NOCY • ZNOWU NA ZACHÓD

• POGANIACZE BYDŁA • ICH DOBROĆ

• Z POWROTEM NA SZLAKU • WÓZ Z TRUPAMI

• SAN ANTONIO DE BEXAR

• W MEKSYKAŃSKIEJ KANTYNIE

• KOLEJNA WALKA • OPUSZCZONY KOŚCIÓŁ

• LUDZKIE SZCZĄTKI W ZAKRYSTII

• BRÓD • KĄPIEL W RZECE

Nastały dni żebraniny, dni rabunku. Dni wędrówki tam, gdzie prócz niego nie wędrował nikt. Zostawił za sobą krainę lasów sosnowych, przed nim wieczorne słońce chyli się za niekończącą się zapadliną, zmrok nadciąga jak grom, a zimny wiatr skrzypi zielskiem. Nocne niebo jest tak usiane gwiazdami, że ledwo zostaje miejsce na czerń, i spadają aż do rana, kreśląc zawzięcie łuki, a jednak ich nie ubywa.

Trzyma się z dala od gościńca z obawy przed ludźmi. Małe wilki preriowe wyją przez całą noc, a świt zastaje go w trawiastej niecce, w której schronił się przed wiatrem. Kulawy muł stoi nad nim, wypatrując światła na wschodzie.

Wstające słońce ma barwę stali. Jego zwierzęco-ludzki cień ciągnie się z przodu przez całe mile. Ma kapelusz upleciony z liści, wyschniętych i popękanych od słońca, i wygląda w nim jak strach na wróble, który przywędrował z jakiegoś pola, gdzie płoszył ptaki.

Pod wieczór dostrzega smugę dymu wznoszącą się niewyraźnie znad niskich wzgórz i jeszcze przed zmrokiem staje u drzwi starego anachorety, który zagrzebał się w ziemi jak mapinguara. Samotny, na wpół obłąkany, o zaczerwienionych oczach – jakby uwięzione były w głowie za pomocą rozżarzonych drucików. Ale o dość krzepkim ciele. Patrzył w milczeniu, gdy dzieciak zsunął się sztywny z muła. Dmący wiatr rozwiewał jego łachmany.

Zobaczyłem dym, powiedział. Pomyślałem sobie, że może nie pożałujesz człowiekowi łyka wody.

Stary pustelnik podrapał się po brudnych włosach i popatrzył na ziemię. Odwrócił się i wszedł do chaty, a dzieciak ruszył za nim.

W środku mrok i zapach ziemi. Na klepisku płonął mały ogień, a jedynym wyposażeniem była sterta skór leżąca w kącie. Starzec podreptał w ciemności, ze spuszczoną głową, żeby nie zawadzić o niskie sklepienie ze splecionych gałęzi i błota. Wskazał ręką wiadro stojące na ziemi. Dzieciak pochylił się, wziął pływającą wydrążoną tykwę, zanurzył ją i się napił. Woda była słona, siarczana.

Myślisz, że mógłbym napoić muła?

Starzec zaczął uderzać pięścią w drugą dłoń, rzucając spojrzenia na boki.

Chętnie przyniosę świeżej. Tylko powiedz skąd.

A czym byś go chciał napoić?

Dzieciak zerknął na wiadro, a potem rozejrzał się po ciemnej lepiance.

Ja nie będę pił po mule, powiedział pustelnik.

Nie masz jakiegoś starego wiadra albo czegoś?

Nie, krzyknął starzec. Nie mam. Bił się zaciśniętymi pięściami w pierś.

Dzieciak wyprostował się i spojrzał na drzwi. Coś znajdę, powiedział. Gdzie studnia?

Na górze, jak ścieżka prowadzi.

Za ciemno, nic nie zobaczę.

Ścieżka dobrze wydeptana. Nogi same zaprowadzą. Muł zaprowadzi. Ja nie mogę pójść.

Wyszedł z chaty na wiatr i rozejrzał się za mułem, ale go nie było. Daleko na południu zalśniła bezgłośnie błyskawica. Ruszył ścieżką wśród kołyszącego się zielska i znalazł muła przy studni.

Dziura w piaszczystej ziemi otoczona kawałkami skały. Przykryta płachtą z suchej skóry obciążoną kamieniem. Wiadro z niewyprawionej skóry, taki sam czerpak i sznur z natłuszczonych rzemieni. Do czerpaka przywiązano kamień, żeby czerpak się przechylał i nabierał wody, dzieciak więc opuścił go do środka, aż sznur zwiotczał. Muł patrzył mu przez ramię.

Napełnił wiadro trzy razy i trzymał je, żeby pijący muł nie rozlał wody, a potem zakrył studnię i zaprowadził zwierzę z powrotem do lepianki.

Dziękuję za wodę, krzyknął.

W drzwiach zamajaczyła ciemna sylwetka pustelnika. Zostań u mnie, powiedział.

Dam sobie radę.

Lepiej zostań. Idzie na burzę.

Tak ci się widzi?

Tak mi się widzi i widzi mi się dobrze.

No tak.

Przynieś swoje spanie. Rzeczy przynieś.

Odpiął i zrzucił siodło, przywiązał mułowi przednią nogę do tylnej i wniósł posłanie do lepianki. Nie było żadnego światła oprócz ognia, przy którym pustelnik siedział po turecku.

Gdzie sobie chcesz, powiedział. A siodło?

Dzieciak wskazał podbródkiem.

Nie zostawiaj na dworze, bo coś ci je zje. To głodna kraina.

Wyszedł i w ciemności wpadł na muła. Zwierzę stało przy drzwiach, patrząc na ogień.

Odsuń się, głupi, powiedział. Wziął siodło i wrócił do środka.

Zawrzyj, bo nas wywieje, powiedział starzec.

Drzwi sklecone były z desek na skórzanych zawiasach. Przeciągnął je po klepisku i zamknął skórzanym skoblem.

Więc się zgubiłeś?, spytał pustelnik.

Nie, od razu znalazłem studnię.

Starzec zamachał szybko ręką. Nie, nie, chodzi mi o to, że się zgubiłeś, skoro trafiłeś do mnie. Była burza piaskowa? Zboczyłeś nocą z drogi? Zbóje cię napadli?

Dzieciak się zastanawiał. Tak, odparł. Jakoś zjechaliśmy z drogi.

Od razu wiedziałem.

Dawno tu jesteś?

Gdzie tu?

Siedział na swoim posłaniu po drugiej stronie ognia. Tu, powtórzył. W tym miejscu.

Starzec nie odpowiedział. Nagle odwrócił głowę, chwycił się kciukiem i palcem wskazującym za nos, wydmuchał dwie nitki smarków na klepisko i wytarł palce o szew spodni. Pochodzę z Missisipi. Sprzedawałem niewolników, ale po co o tym mówić. Zbiłem majątek. Nigdy mnie nie złapali. Tyle że mi obrzydło. Czarnuchy mi obrzydły. Zaczekaj, coś ci pokażę.

Odwrócił się i zaczął szperać w stercie skór. Podał dzieciakowi nad płomieniami mały ciemny przedmiot. Ten obrócił go w palcach. Serce człowieka, suche i sczerniałe. Oddał serce z powrotem, a starzec trzymał je w stulonej dłoni, jakby chciał zważyć.

Cztery są rzeczy, co mogą zniszczyć świat, powiedział. Kobiety, whiskey, pieniądze i czarnuchy.

Siedzieli w milczeniu. Wiatr pojękiwał w rurze, która przez dach odprowadzała dym na zewnątrz. Po chwili starzec odłożył serce.

Kosztowało mnie dwieście dolarów, powiedział.

Dałeś za to dwieście dolarów?

Dałem, bo taka była cena za tego czarnego skurwysyna, w którym siedziało.

Poszedł do kąta i wrócił ze starym, ciemnym mosiężnym kociołkiem, podniósł pokrywkę i wsadził palec do środka. Resztki chudego zająca preriowego, zatopione w zimnym tłuszczu porośniętym meszkiem niebieskiej pleśni. Zatrzasnął pokrywkę i postawił kociołek na ogniu. Mało, ale starczy dla dwóch, powiedział.

Dziękuję.

Zgubiłeś drogę w ciemności, ciągnął starzec. Poruszył popiół w ognisku, układając w nim cienkie kawałki kości.

Dzieciak milczał.

Pustelnik pokręcił głową. Ciężka jest dola grzesznika. Bóg stworzył ten świat, ale nie tak, coby pasował każdemu, prawda?

Mną się chyba nie przejmował.

Ano właśnie, odparł starzec. Ale skąd człowiek bierze swoje sądy? Czy widział inny świat, który by mu się bardziej podobał?

Potrafię sobie wyobrazić lepsze miejsce i lepsze życie.

A umiesz sprawić, że się staną?

Nie.

Nie. To zagadka. Człowiek mozoli się, żeby poznać własny umysł, bo do tego nie ma nic, tylko własny umysł. Może poznać swoje serce, ale nie chce tego zrobić. I słusznie. Lepiej tam nie zaglądać. Bo nie jest to serce stworzenia, które by przestrzegało wszystkiego, co Bóg dla niego zamyślił. W najpodlejszym stworzeniu znajdziesz nikczemność, ale gdy Bóg lepił człowieka, diabeł stał obok. Bo człowiek może wszystko. Może zrobić maszynę. I maszynę taką, co sama zrobi drugą maszynę. I czynić może zło, które przetrwa tysiąc lat, nie trzeba go podsycać. Wierzysz mi?