Zadrgało w młodym rycerzu serce, gdy usłyszał to nazwisko — i wraz postanowił pociągnąć Jędrka z Kropiwnicy za język.
— Wiem! — rzekł — słyszałem: to ów, którego córka Danuta dwórką księżny była, póki się nie wydała.
I to rzekłszy, począł pilnie patrzyć w oczy mazowieckiego rycerza, tamując prawie dech w piersiach, ów zaś odrzekł z wielkim zdziwieniem:
— A wam to kto powiadał? Dyć[1275] to młódka[1276]. Bywa po prawdzie, że i takie wychodzą za mąż, ale Jurandówna nie wyszła. Sześć dni temu, jak wyjechałem z Ciechanowa i widziałem ją przy księżnie. Jakoże jej w adwencie wychodzić?
Zbyszko, słysząc to, wytężył całą siłę woli, by nie pochwycić Mazura za szyję i nie zakrzyknąć mu: „Bóg ci zapłać za nowinę!” — pohamował się jednak i rzekł:
— Bo słyszałem, że ją Jurand komuś oddał.
— Księżna chciała ją oddać, nie Jurand, jeno przeciw woli Jurandowej nie mogła. Chciała ją oddać jednemu rycerzowi w Krakowie, który dziewce ślubował i którego ona miłuje.
— Miłuje ci go? — zakrzyknął Zbyszko.
Na to Jędrek spojrzał na niego bystro, uśmiechnął się i rzekł:
— Wiecie, jakoś strasznie się o tę dziewuchę przepytujecie.
— Przepytuję o znajomych, ku którym jadę.
Mało Zbyszkowi widać było twarzy spod hełmu, ledwie oczy, nos i trochę policzków, ale za to nos i policzki tak były czerwone, że skory do drwin, a przechera[1277], Mazur rzekł:
— Pewnikiem od mrozu tak wam gęba pokraśniała jako wielkanocne jaje!
A młodzian zmieszał się jeszcze bardziej i odpowiedział:
– Pewnikiem…
Ruszyli i jechali czas jakiś w milczeniu, tylko konie parskały, wyrzucając z nozdrzy słupy pary — i obcy rycerze poczęli między sobą szwargotać[1278].
Lecz po chwili Jędrek z Kropiwnicy zapytał:
— Jakoże was zowią, bom niedobrze dosłyszał?
— Zbyszko z Bogdańca.
— Moiście wy! A toć tamtemu, co to Jurandównie ślubował, podobnie było.
— Zali myślicie, że się zaprę[1279]? — odpowiedział prędko i z dumą Zbyszko.
— Bo i nie ma czego. Miły Boże, to wyście ów Zbyszko, któremu dziewucha nałęczką[1280] głowę nakryła! Po powrocie z Krakowa wszystkie dwórki o niczym innym nie gadały, jeno o was, a niejednemu to aż śluzy[1281], słuchajęcy[1282], po jagodach[1283] ciekły. Toście wy! Hej! radość też będzie na dworze… że to i księżna was nawidzi.
— Bóg jej błogosław i wam także za dobrą nowinę… Bo jak mi powiedzieli, że się wydała, to ażem ścierpł.
— Co się miała wydać!… Łakoma to jest rzecz taka dziewka, bo za nią cały Spychów stoi, ale choć siła jest gładkich[1284] chłopów na dworze, żaden ci jej w ślepia nie zaglądał, bo każden i jej uczynek, i wasze ślubowanie szanował. Nie byłaby też dopuściła do tego i księżna. Hej! będzie radość. Po prawdzie przekomarzali się czasem dziewusze! Powie jej kto: „Nie wróci twój rycerz” — to ona jeno piętami przytupuje: „Wróci! wróci!” — chociaż nieraz, gdy kto jej rzekł, żeście inną wzięli, to i do płakania przychodziło.
Rozczuliły te słowa Zbyszka, ale zarazem chwycił go gniew na ludzkie gadanie, więc rzekł:
— Kto o mnie takie rzeczy szczekał, to go pozwę!
A Jędrek z Kropiwnicy począł się śmiać:
— Baby na przekór gadały! Będziecie pozywać baby? Mieczem przeciw kądzieli [1285]nie poradzisz!
Zbyszko rad, że mu Bóg zesłał tak wesołego i życzliwego towarzysza, począł go wypytywać o Danusię, potem o obyczaje mazowieckiego dworu, i znów o Danusię, potem o księcia Janusza, o księżnę, i znów o Danusię — na koniec jednak, wspomniawszy o swych ślubach, rozpowiedział Jędrkowi, co słyszał po drodze o wojnie — jako się ludzie do niej gotują, jako jej z dnia na dzień czekają — a wreszcie zapytał, czyli i w księstwach mazowieckich tak samo myślą.
Lecz dziedzic Kropiwnicy nie myślał, aby wojna była tak bliska. Gadają ludzie, że nie może inaczej być, ale on słyszał oto, jak raz sam książę mówił do Mikołaja z Długolasu, że pochowali rogi Krzyżacy i że byle król nastawał, to i z ziemi dobrzyńskiej[1286], którą porwali, odstąpią, bo się potęgi jego boją — albo przynajmniej będą sprawę przewłóczyć, póki się dobrze nie przygotują.
— Zresztą — rzekł — książę niedawno do Malborga jeździł, gdzie pod niebytność mistrza wielki marszałek go podejmował i gonitwy dla niego wyprawił, a teraz u księcia komtury bawią — i ot, nowi goście jeszcze jadą…
Tu jednak zastanowił się przez chwilę i dodał:
– Powiadają ludzie, że te Krzyżaki nie bez przyczyny u nas i u księcia Ziemowita w Płocku siedzą. Chcieliby oni pono[1287], żeby w razie wojny nasi książęta nie wspomagali króla polskiego, jeno[1288] ich, a jeśli się nie dadzą do tego pociągnąć, to żeby choć na boku spokojnie ostali — ale tego nie będzie…
— Bóg da, że nie będzie. Jakżebyście to w domu usiedzieli? Wasi książęta przecie Królestwu Polskiemu powinni. Nie usiedzicie, myślę.
— Nie usiedzimy — odrzekł Jędrek z Kropiwnicy.
Zbyszko spojrzał znów na obcych rycerzy i na ich pawie pióra:
— To i ci po to jadą?
— Bracia zakonni, może i po to. Kto ich wie?
— A ów trzeci?
— Trzeci jedzie, bo ciekawy.
— Znaczny jakiś musi być.
— Ba! wozów idzie za nim okutych trzy z godnym sprzętem, a ludzi pocztowych jest dziewięciu. Bogdajby się z takim zewrzeć! Aże ślina do gęby idzie.
— Ale nie możecie?
— Jakże! Toć mi książę kazał ich strzec. Włos im z głowy nie spadnie do Ciechanowa.
— A nużbym ich pozwał? Nużby się chcieli ze mną potykać?
— Tedy musielibyście się wpierw ze mną potykać, bo pókim żyw, nie będzie z tego nic.
Zbyszko, usłyszawszy, to spojrzał przyjaźnie na młodego szlachcica i rzekł:
— Rozumiecie, co rycerska cześć. Z wami nie będę się potykał, bom wam przyjacielem, ale w Ciechanowie, da Bóg, przyczynę przeciw Niemcom znajdę.
— W Ciechanowie róbcie sobie, co wam się podoba. Nie obejdzie się też tam bez jakowychś gonitw, to może pójść i na ostre, byle książę i komturowie dali pozwoleństwo.
— Mam ci ja taką deskę, na której stoi pozwanie dla każdego, kto by nie przyznał, że panna Danuta Jurandówna najcnotliwsza i najgładsza dziewka na świecie. Ale wiecie… wszędy ludzie jeno ramionami ruszali i śmiali się.
— Bo też to jest obcy obyczaj, a prawdę rzekłszy, głupi, którego u nas ludzie nie znają, chyba gdzieś na pograniczach. To i ten tu Lotaryńczyk zaczepiał po drodze szlachtę, każąc jakąś swoją panią nad inne wysławiać. Ale go nikt nie rozumiał, a jam do bitki nie dopuszczał.
— Jak to? kazał swoją panią wysławiać? Bójcie się Boga! Chyba że wstydu w oczach nie ma.
Tu spojrzał na zagranicznego rycerza, jakby się chcąc przekonać, jak też wygląda człowiek, który wstydu w oczach nie ma, ale w duszy musiał jednak przyznać, iż Fulko de Lorche nie wyglądał wcale na zwykłego zawalidrogę. Owszem, spod uchylonej przyłbicy patrzyły oczy łagodne i wychylała się twarz młoda, a pełna jakiegoś smutku.
właśc.