Выбрать главу

Nie tracąc więc czasu, ruszyli i oni krzyżackim krajem ku wschodowi i Szczytnu. Droga szła im sporo, gdyż gęste miasta i miasteczka połączone były gościńcami, które Krzyżacy, a raczej kupcy w miastach osiedli, w dobrym utrzymywali stanie, prawie nie gorszym niż polskie, które powstały pod opieką gospodarnej i sprężystej króla Kazimierzowej[2310] ręki. Przy tym pogoda nastała cudna. Noce były gwiaździste, dni jasne, a w porze południowego udoju powiewał ciepły, suchy wiaterek, który napełniał czerstwością[2311] i zdrowiem piersi ludzkie. Zazieleniły się zboża na polach, łaki pokryły się hojnie kwieciem, a lasy sosnowe poczęły ronić woń żywiczną. Przez całą drogę do Lidzbarku, a stamtąd do Działdowa i dalej do Niedzborza podróżni nie widzieli ani chmurki na niebie. W Niedzborzu dopiero w nocy przyszła ulewa z grzmotami, które pierwszy raz tej wiosny słyszano, ale trwała krótko i nazajutrz rozbłysnął znów poranek przejasny, różowy, złoty i tak świetlisty, że jak okiem sięgnąć wszystko lśniło jednym bisiorem[2312] brylantów i pereł, cała zaś kraina zdawała się uśmiechać niebu i radować się z bujnego życia.

W taki to ranek wykręcili z Niedzborza ku Szczytnu. Granica mazowiecka nie była daleko i łatwo by im przyszło nawrócić do Spychowa. Była chwila nawet, że Maćko chciał to uczynić, ale rozważywszy wszystko, wolał dotrzeć wprzód do strasznego krzyżackiego gniazda, w którym tak ponuro rozstrzygnęła się część Zbyszkowych losów. Wziąwszy więc chłopa przewodnika, kazał mu prowadzić poczet ku Szczytnu, choć i przewodnik nie był konieczny, albowiem z Niedzborza szedł prosty gościniec, na którym niemieckie mile były białymi kamieniami znaczone.

Przewodnik jechał kilkadziesiąt kroków naprzód, za nim konno Maćko z Jagienką, następnie dość daleko za nimi Czech ze śliczną Sieciechówną, a dalej szły wozy otoczone przez zbrojnych pachołków. Ranek był wczesny. Różana barwa nie zeszła jeszcze ze wschodniej strony nieba, choć słońce świeciło już, zmieniając na opale krople rosy na drzewach i trawach.

– Nie boisz się jechać do Szczytna? – zapytał Maćko.

– Nie boję się – odrzekła Jagienka. – Pan Bóg nade mną, bom sierota.

– Bo tam nijakiej wiary nie dotrzymują. Najgorszy pies był ci wprawdzie ów Danveld, którego Jurand razem z Gotfrydem zgładził... Tak powiadał Czech. Drugi po Danveldzie był Rotgier, który legł od Zbyszkowego topora, ale i ten stary jest okrutnik, diabłu zaprzedan... Ludzie nic dobrze nie wiedzą, wszelako ja tak myślę, że jeśli Danuśka zginęła, to z jego ręki. Gadają, że spotkała go też jakowaś przygoda – ale księżna powiedziała mi w Płocku, że się wykręcił. Z nim to będziemy mieli w Szczytnie sprawę. Dobrze, że mamy pismo od Lichtensteina, bo jego się podobno gorzej psubraty boją niż samego mistrza... Że to, prawią, powagę ma okrutną i zachowanie[2313] wielkie, a przy tym mściwy jest. Najmniejszej krzywdy nie daruje... Bez tego pisma nie jechałby ja tak spokojnie do Szczytna.

– A ówże stary jako się zowie?

– Zygfryd de Löwe.

– Bóg da, że damy sobie i z nim rady.

– Bóg da!

Tu Maćko roześmiał się i po chwili począł mówić:

– Powiada do mnie księżna w Płocku: „Krzywdujecie[2314] się, krzywdujecie jako baranki na wilków, a tu, powiada, z tych wilków trzech już nie żywie,[2315] bo ich niewinne baranki zdusiły”. I prawdę rzekłszy, tak to i jest...

– A Danuśka? a jej rodzic?

– To samo powiedziałem księżnie. Ale w duszy rad jestem, iże się pokazuje, jako i nas krzywdzić jest nieprzezpieczna[2316] rzecz. Juści wiemy, jak toporzysko[2317]chycić[2318] w garść i godnie nim machnąć! A co do Danuśki i Juranda, to prawda. Ja myślę tak samo jak i Czech, że ich już na świecie nie ma, ale w rzeczy[2319] to nikt dobrze nie wie... Tego Juranda też mi żal, bo i za życia się boleści o dziewczynę najadł, i jeżeli zginął, to ciężką śmiercią.

– Co go kto przy mnie wspomni, to zaraz o tatusiu myślę, którego też na świecie nie ma – odpowiedziała Jagienka.

I tak mówiąc, podniosła zwilżone, śliczne oczy ku górze. Maćko zaś pokiwał głową i rzekł:

– W Bożym on wiecu i w światłości wiekuistej na pewno, bo lepszego od niego człowieka chyba w całym naszym królestwie nie było...

– Oj, nie było ci, nie było! – westchnęła Jagienka.

Lecz dalszą rozmowę przerwał im chłop przewodnik, który powstrzymał nagle źrebca, a następnie zawrócił go, przyleciał pędem do Maćka i zawołał jakimś dziwnym, wylęknionym głosem:

– O dla Boga! Patrzcie no, panie rycerzu, kto to ku nam z pagórka idzie.

– Kto, gdzie? – zawołał Maćko.

– A owdzie! Chyba wielgolud[2320] czy co...

Maćko z Jagienką wstrzymali stępaki[2321], spojrzeli we wskazanym przez przewodnika kierunku i istotnie oczy ich ujrzały na wyniosłości pagórka, na pół albo i więcej stajania[2322] jakowąś postać, której wymiary zdawały się znacznie przenosić zwykłe ludzkie kształty.

– Sprawiedliwie mówi, że chłop jest duży – mruknął Maćko.

Potem zmarszczył się, splunął nagle w bok i rzekł:

– Na psa urok!

– Czemu zaś zaklinacie? – spytała Jagienka.

– Bom wspomniał, jako w taki sam ranek obaczyliśmy ze Zbyszkiem na drodze z Tyńca do Krakowa takiego samego niby wielkoluda. Powiadali wówczas, że to Walgierz Wdały[2323]. Ba! pokazało się, że to był pan z Taczewa,[2324] ale też nic dobrego z tego nie wypadło. Na psa urok.

– To nie rycerz, bo piechtą[2325] idzie – rzekła, wytężając wzrok, Jagienka. – I widzę nawet, że nijakiej broni nie ma, jeno kostur w lewej ręce dzierży...

– I maca nim przed sobą, jakby była noc – dodał Maćko.

– I ledwie się rusza. Pewnie! Ślepy chyba czy co?

– Ślepy jest, ślepy! jako żywo!

Ruszyli końmi i po niejakim czasie zatrzymali się naprzeciw dziada, który schodząc z pagórka niezmiernie powoli, szukał przed sobą kosturem drogi.

Był to starzec rzeczywiście ogromny, chociaż widziany z bliska przestał im się wydawać wielkoludem. Sprawdzili też, że był zupełnie ślepy. Zamiast oczu miał dwie czerwone jamy. Brakło mu również prawej dłoni, na miejscu której nosił węzeł uczyniony z brudnej szmaty. Białe włosy spadały mu aż na ramiona, a broda sięgała pasa.

– Nie ma chudzina[2326] ni pacholęcia, ni psa i sam omackiem drogi szuka – ozwała się Jagienka. – Dla Boga, nie możem go przecie bez pomocy ostawić. Nie wiem, czy mnie będzie rozumiał, ale przemówię do niego po naszemu.

To rzekłszy, zeskoczyła żywo[2327] ze stępaka i zatrzymawszy się tuż przed dziadem, poczęła szukać pieniędzy w skórzanej kalecie[2328] wiszącej u jej pasa.

вернуться

2310

Kazimierz Wielki – (1310–1370), ostatni król Polski z dynastii Piastów (od 1333), znacząco poprawił sytuację gospodarczą kraju i standardy cywilizacyjne.

вернуться

2311

czerstwość (daw.) – zdrowie, siła.

вернуться

2312

bisior – cienka i kosztowna tkanina, jedwab morski.

вернуться

2313

zachowanie (daw.) – poważanie, cześć, szacunek.

вернуться

2314

krzywdować się – czuć się krzywdzonym.

вернуться

2315

nie żywie – dziś popr.: nie żyje.

вернуться

2316

nieprzezpieczny (daw.) – niebezpieczny.

вернуться

2317

toporzysko – rękojeść od topora a. siekiery.

вернуться

2318

chycić – dziś popr.: chwycić.

вернуться

2319

w rzeczy (daw.) – w rzeczywistości, naprawdę.

вернуться

2320

wielgolud – dziś popr.: wielkolud.

вернуться

2321

stępak – silny i powolny koń, także: koń idący stępa.

вернуться

2322

staje, stajanie – dawna miara długości (odległość, po przebiegnięciu której koń musiał się zatrzymać).

вернуться

2323

legenda o Walgierzu Wdałym – (tj. pięknym) wzięta przez Sienkiewicza z Kroniki Wielkopolskiej (XIV/XV w.), oparta na zachodnioeuropejskim eposie o Walterze i Helgundzie, opowiedziana przez Sienkiewicza w rozdz. 3 tomu I.

вернуться

2324

Mikołaj Powała z Taczewa – (ok. 1380–ok. 1415), rycerz i dyplomata, powołany do rady wojennej przed bitwą pod Grunwaldem.

вернуться

2325

piechtą – dziś popr.: piechotą.

вернуться

2326

chudzina – biedak.

вернуться

2327

żywo (daw.) – szybko.

вернуться

2328

kaleta – skórzany woreczek na pieniądze bądź drobiazgi.