Выбрать главу

– Wiedział zaś ksiądz, dokąd ją powieźli?

– Dobrze nie wiedział, ale słyszał, że coś tam gadali o Ragnecie, który zamek niedaleko od litewskiej, czyli też żmujdzkiej granicy leży.

– A cóż na to Maćko?

– Rycerz Maćko, wysłuchawszy tego, powiedział mi nazajutrz dzień: „Jeśli tak, to ją może i znajdziem, a mnie co ducha[2415] trzeba do Zbyszka, aby go przez Jurandównę na hak nie przywiedli[2416], tak jak Juranda przywiedli. Niech rzekną mu, że ją oddadzą, byle sam po nią przyjechał, to i przyjedzie, a wówczas dopiero stary Zygfryd pomstę za Rotgiera na nim wywrze, jakiej oko ludzkie nie widziało”.

– Prawda jest! prawda! – zawołała z niepokojem Jagienka. – Skoro dlatego tak się śpieszył, to i dobrze.

Po chwili zaś zwracając się do Hlawy:

– W tym jeno pobłądził, że was tu odesłał. Po co nas tu w Spychowie strzec? Ustrzeże i stary Tolima, a tam Zbyszkowi byście się przydali, boście i mocni, i roztropni.

– A kto was, panienko, w razie czego do Zgorzelic odwiezie?

– W razie czego przyjedziecie tu przed nimi. Mają przez kogo innego nowinę przysłać, to prześlą przez was – i odwieziecie nas do Zgorzelic.

Czech pocałował ją w rękę i zapytał wzruszonym głosem:

– Zaś przez ten czas tu ostaniecie?

– Bóg nad sierotą! Tu ostaniem.

– I nie będzie się wam cniło[2417]? Cóż tu będziecie czynić?

– Pana Jezusa prosić, by wrócił Zbyszkowi szczęście, a wszystkich was w zdrowiu uchował.

I to rzekłszy, rozpłakała się serdecznie.

A giermek pochylił się znów do jej kolan:

– Tacyście właśnie – rzekł—jako anieli w niebiesiech[2418].

Rozdział czternasty

Ale ona obtarła łzy i zabrawszy giermka, poszła z nim do Juranda, aby mu nowiny oznajmić. Zastała go w wielkiej świetlicy z oswojoną wilczycą u nóg, siedzącego z księdzem Kalebem, z Sieciechówną i ze starym Tolimą. Miejscowy klecha, który był zarazem rybałtem[2419], śpiewał im przy lutni[2420] pieśń o jakimś dawnym boju Jurandowym ze „sprośnymi Krzyżaki”, a oni, podparłszy rękoma głowy, słuchali w zadumie i smutku. W świetlicy widno było od księżyca. Po dniu prawie już znojnym[2421] nastał wieczór cichy, ogromnie ciepły. Okna były otwarte i w blasku miesięcznym[2422] widać było krążące po izbie chrabąszcze, które roiły się w rosnących na dziedzińcu lipach. Na kominie tliło się jednakże kilka głowni[2423], przy których pacholik przygrzewał miód, pomieszany z winem krzepiącym i pachnącymi ziołami.

Rybałt, a raczej klecha i sługus księdza Kaleba, zaczynał właśnie nową pieśń „O szczęśliwym potkaniu”:

Jadzie[2424] Jurand, jadzie, koń pod nim cisawy...

gdy weszła Jagienka i rzekła:

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

– Na wieki wieków – odpowiedział ksiądz Kaleb.

Jurand siedział na poręczastej ławie z łokciami opartymi na poręczach, usłyszawszy jednak jej głos, zwrócił się zaraz ku niej i jął[2425] ją witać swą białą jak mleko głową.

– Przyjechał Zbyszkowy giermek ze Szczytna – ozwała się dziewczyna – i nowiny przywiózł od księdza. Maćko już tu nie wróci, bo do kniazia[2426] Witolda[2427] pociągnął.

– Jak to nie wróci? – zapytał ojciec Kaleb.

Więc ona poczęła opowiadać wszystko, co od Czecha wiedziała, o Zygfrydzie, jak mścił się za śmierć Rotgiera, o Danuśce, jak ją stary komtur[2428] chciał Rotgierowi zanieść, aby jej niewinną krew wypił, i o tym, jak ją niespodzianie kat obronił. Nie zataiła i tego, że Maćko miał teraz nadzieję, iż we dwóch ze Zbyszkiem Danusię znajdą, odbiją ją i przywiozą do Spychowa, z której to właśnie przyczyny sam prosto do Zbyszka pojechał, a im tu zostać rozkazał.

I głos zadrżał jej w końcu jakby smutkiem albo żalem, a gdy skończyła, w świetlicy nastała chwila ciszy. Tylko w lipach rosnących na dziedzińcu rozlegały się kląskania słowików, które zdawały się zalewać przez otwarte okna całą izbę. Oczy wszystkich zwróciły się na Juranda, który z zamkniętymi oczyma i przechyloną w tył głową nie dawał najmniejszego znaku życia.

– Słyszycie? – spytał go wreszcie ksiądz Kaleb.

A on przechylił jeszcze bardziej głowę, podniósł lewe ramię i palcem wskazał na niebo.

Blask księżyca padał mu wprost na twarz, na białe włosy, na wykapane oczy, i było w tej twarzy takie męczeństwo, a zarazem takie jakieś niezmierne zdanie się na wolę Bożą, że wszystkim zdało się, iż widzą tylko duszę z cielesnych pęt wyzwoloną, która rozbratana raz na zawsze z ziemskim życiem niczego już w nim nie czeka i nie wygląda.

Więc znów nastało milczenie i znów słychać było tylko fale głosów słowiczych zalewających dziedziniec i izbę.

Ale Jagienkę ogarnęła nagle litość ogromna i jakby dziecięca miłość do tego nieszczęsnego starca, za czym, idąc za pierwszym popędem, skoczyła ku niemu i chwyciwszy jego dłoń, poczęła ją całować, a zarazem polewać łzami.

– I ja sierota! – zawołała z głębi wezbranego serca – ja nie pachołek żaden, jeno[2429] Jagienka ze Zgorzelic. Maćko mnie wziął, by mnie od złych ludzi uchronić, ale teraz ostanę z wami, póki wam Bóg Danusi nie wróci.

Jurand nie okazał nawet zdziwienia, jakby już wiedział poprzednio, że była dziewczyną, tylko przygarnął i przytulił jądo piersi, a ona, całując wciąż jego dłoń, mówiła dalej głosem przerywanym i łkającym:

– Ostanę z wami, a Danuśka wróci... To potem do Zgorzelic pojadę... Bóg nad sierotami! Niemcy i mnie tatusia zabiły, ale wasze kochanie żywie i wróci. Dajże to, Boże miłościwy, dajże, Matko Najświętsza, litościwa...

A ksiądz Kaleb ukląkł nagle i ozwał się uroczystym głosem:

– Kyrie elejson[2430]!

– Chryste elejson! – odpowiedział zaraz Czech i Tolima.

Wszyscy poklękali, bo zrozumieli, że to jest litania, jaką odmawiano nie tylko w chwili śmierci, lecz i dla wybawienia ze śmiertelnego niebezpieczeństwa osób bliskich i drogich. Klękła Jagienka, Jurand obsunął się z ławy na kolana i chórem poczęto mówić:

– Kyrie elejson! Chryste elejson!...

– Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami!...

– Synu Odkupicielu świata, Boże – zmiłuj się nad nami...

Głosy ludzkie i wołania błagalne: „Zmiłuj się nad nami!...” mieszały się z kląskaniem słowików.

Lecz nagle chowana[2431] wilczyca podniosła się z niedźwiedziej skóry leżącej przy ławie Juranda, zbliżyła się do otwartego okna, wspięła się na ramę i zadarłszy ku księżycowi swą trójkątną paszczę, poczęła wyć z cicha i żałośnie.

Jakkolwiek Czech wielbił Jagienkę, a serce lgnęło mu coraz bardziej do ślicznej Sieciechówny, jednakże młoda a chrobra[2432] dusza rwała mu się przede wszystkim do wojny. Wrócił wprawdzie do Spychowa z rozkazu Maćka, gdyż był służbisty[2433], a przy tym znajdował pewną osłodę w myśli, iż będzie obu pannom strażą i opiekunem, lecz gdy sama Jagienka rzekła niu to, co zresztą było prawdą, że im w Spychowie nic nie grozi i że jego powinność przy Zbyszku, z radością na to przystał. Maćko nie był jego bezpośrednim zwierzchnikiem, więc łatwo mógł usprawiedliwić się przed nim, że nie został w Spychowie z rozkazu prawej[2434] swojej pani, która kazała mu iść do pana Zbyszka.

вернуться

2415

co ducha (daw.) – co tchu, jak najszybciej.

вернуться

2416

na hak przywieść – schwytać, jak psa łańcuchowego.

вернуться

2417

cnić się (daw.) – tęsknić za czymś, martwić się, nudzić.

вернуться

2418

w niebiesiech – dziś popr.: w niebie.

вернуться

2419

rybałt – wędrowny muzyk lub śpiewak.

вернуться

2420

lutnia (muz.) – dawny instrument strunowy szarpany.

вернуться

2421

znojny (daw.) – pełęn trudu, męczący.

вернуться

2422

miesiąc (daw.) – księżyc.

вернуться

2423

głownia – palący się lub spalony kawałek drewna.

вернуться

2424

jadzie – dziś popr.: jedzie.

вернуться

2425

jąć (daw.) – zacząć.

вернуться

2426

kniaź – książę.

вернуться

2427

Witold Kiejstutowicz, zwany Wielkim – (ok. 1350–1430), wielki książę litewski, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. W latach 1382–1385 oraz 1390 przejściowo sprzymierzony z Krzyżakami przeciw Jagielle.

вернуться

2428

komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy.

вернуться

2429

jeno (daw.) – tylko.

вернуться

2430

Kyrie elejson (gr.) – Panie, zmiłuj się nad nami.

вернуться

2431

chowana (daw.) – oswojona, udomowiona.

вернуться

2432

chrobry (daw.) – dzielny, odważny, śmiały.

вернуться

2433

służbisty – posłuszny rozkazom.

вернуться

2434

prawy (daw.) – prawdziwy.