– Nas! zatracona ich mać! – zawołał nie mogąc wytrzymać Hlawa.
Maćkowi dziwne wydały się także słowa Zbyszka, więc choć chciało mu się poznać wszystkie przygody młodzianka, jednakże przerwał mu i rzekł:
– A toś zapomniał o Wilnie? A mało to razy zderzaliśmy się z nimi tarczą o tarcz i łbem o łeb! A toś zabaczył[2577], jako im niesporo[2578] bywało ku nam – i jak na zatwardziałość naszą narzekali: że to nie dość było konia zapocić i kopię pokruszyć, jeno trza było cudze gardło wziąć albo swoje dać! Byli tam przecie i goście, którzy nas pozywali – a wszyscy z hańbą odeszli. Cóżeś to tak zmiękł?
– Nie zmiękłem ja, bom się i w Malborgu potykał, gdzie też i na ostre gonili[2579]. Ale wy ich wszystkiej[2580] potęgi nie znacie.
Lecz stary rozgniewał się.
– A ty znasz-li całą moc polską? Widziałeś wszystkie chorągwie w kupie? Nie widziałeś. A ich potęga na krzywdzie ludzkiej i na zdradzie stoi, bo tam i piędzi[2581] ziemi nie ma, która by była ich. Przyjęli ci ich książęta nasi, jak się ubogiego w dom przyjmuje – i obdarowali, a oni porósłszy w moc, pokąsali tę rękę, co ich żywiła, jako psi bezecni i wściekli. Ziemię zagarnęli, miasta zdradą pobrali i ot ich moc! Ale choćby wszyscy królowie świata szli im w pomoc – nadejdzie dzień sądu i pomsty.
– Skoroście mi kazali gadać, com widział, a teraz się gniewacie, to wolej[2582] zaniecham – rzekł Zbyszko.
Maćko zaś sapał przez jakiś czas gniewnie, po chwili jednak uspokoił się i rzekł:
– Albo to raz tak bywa! Stoi ci w lesie chojar[2583] jako wieża sroga, myślałbyś, że wiek wieków postoi, a stukniesz w niego godnie[2584] obuchem[2585], to ci się pustką obezwie. I próchno się w nim sypie. Taka to i krzyżacka moc! Ale jam ci kazał gadać, coś robił i coś wskórał. Goniłeś tam na ostre – powiadasz?
– Goniłem. Hardo i niewdzięcznie ci mnie tam z początku przyjęli, bo było im już wiadomo, żem się z Rotgierem potykał. Może i przygodziłoby mi się[2586] co złego, jeno żem z listem od księcia przyjechał i pan Lorche, którego oni szanują, od ich złości mnie bronił. Ale potem przyszły uczty i gonitwy, w których Pan Jezus mi pobłogosławił. Toście słyszeli, że mnie brat mistrzów[2587] Ulryk pokochał – i dał mi rozkaz od samego mistrza na piśmie, aby mi Danuśkę wydali?
– Powiadali nam ludzie – rzekł Maćko – iże popręg[2588] mu pękł przy siedle[2589], co ty widzęcy[2590] nie chciałeś na niego uderzać.
– Jużci, podniosłem kopię w górę, a on mnie od tej pory pokochał.
Hej, miły Boże! srogie mi pisma dali, z którymi mogłem od zamku do zamku jeździć i szukać. Już myślałem, że koniec mojej biedy i mego frasunku[2591] – a teraz ot, tu siedzę, w dzikiej stronie[2592], bez rady nijakiej, w strapieniu i smutku, a co dzień ci mi gorzej i tęskniej...
Tu umilkł na chwilę, po czym rzucił z całej mocy wiórem w ogień, aż iskry posypały się z płonących głowni[2593], i rzekł:
– Bo jeśli ta nieboga jęczy tu gdzie w jakim zamku, a myśli, żem jej zabaczył[2594], to niechby mnie nagła śmierć nie minęła!
I tyle w nim się widocznie zapiekło zniecierpliwienia i bólu, że jął znów rzucać wiórami w ogień jak gdyby nagłym, ślepym bólem uniesion, a oni zdumieli się bardzo, nie przypuszczali bowiem, żeby tak kochał Danuśkę.
– Pohamuj się! – zawołał Maćko. – Jakoże było z onym[2595] glejtem[2596]? Zali komturowie[2597] nie chcieli rozkazów mistrza słuchać?
– Pohamujcie się, panie – rzekł Czech – Bóg was pocieszy – może wkrótce.
Zbyszkowi zaś łzy błysły w źrenicach, ale uspokoił się nieco i rzekł:
– Otwierali odmieńce zamki i więzienia. Byłem wszędy, szukałem! Aż wybuchła ta wojna – i w Gierdawach[2598] powiedział mi wójt von Heideck, że wojenne prawo inne i że glejty wydane w czasie pokoju nic nie znaczą. Pozwałem go zaraz, ale nie stanął i z zamku mnie wyżenąć[2599] kazał.
– A w innych? – spytał Maćko.
– Wszędy[2600] to samo. W Królewcu komtur, który jest zwierzchnikiem gierdawskiego wójta, nie chciał nawet czytać mistrzowego pisma mówiąc, że wojna wojną – i głowę, póki cała, kazał mi precz unosić. Pytałem i gdzie indziej – wszędy to samo.
– To teraz rozumiem – rzekł stary rycerz. – Widząc, że nic nie wskórasz, wolałeś tu przyjść, gdzie chociaż pomsta może się zdarzyć.
– Tak jest – odpowiedział Zbyszko. – Myślałem także, że jeńców nabierzem i może zamków kilka ogarniem[2601]; ale oni nie umieją zamków zdobywać.
– Hej, przyjdzie sam kniaź Witold, to będzie inaczej.
– Daj go Bóg.
– Przyjdzie. Słyszałem na mazowieckim dworze, że przyjdzie, a może i król z nim razem z całą potęgą polską.
Lecz dalszą rozmowę przerwało im przyjście Skirwoiłły, który wychylił się niespodzianie z cienia i rzekł:
– W pochód ruszamy.
Usłyszawszy to, rycerze powstali żywo[2602] na nogi, Skirwoiłło zaś zbliżył ku ich twarzom swoją ogromną głowę i rzekł przyciszonym głosem:
– Są nowiny: idą do Nowego Kowna posiłki. Dwóch rycerzy prowadzi knechtów[2603], bydło i spyżę[2604]. Zaskoczym im[2605].
– To przejdziem Niemen? – zapytał Zbyszko.
– Tak. Wiem[2606] bród.
– A w zamku wiedzą o posiłkach.
– Wiedzą i wyjdą im na spotkanie, ale na tych uderzycie wy.
I począł im objaśniać, gdzie mają się zasadzić[2607], tak aby niespodzianie uderzyć na tych, którzy pokwapią się[2608] z zamku. Chodziło mu o to, by jednocześnie stoczyć dwie bitwy i pomścić ostatnie porażki, co mogło się udać tym łatwiej, że po świeżym zwycięstwie nieprzyjaciel czuł się zupełnie bezpieczny. Więc wskazał im miejsce i czas, w którym mieli tam zdążyć, a resztę zdał na ich męstwo i przemyślność. Oni zaś uradowali się w sercach, gdyż zaraz poznali, że mówi do nich wojownik doświadczony i sprawny. Skończywszy, kazał im iść za sobą i wrócił do swej numy, w której czekali już na niego kniaziowie i bojarzyni setnicy[2609]. Tam powtórzył rozkazy, wydał nowe, a wreszcie podniósłszy do ust piszczałkę, wyrzeźbioną z wilczej kości, wydał donośny i przeraźliwy świst, który usłyszano od jednego do drugiego końca obozu.
2596
2597