Выбрать главу

Toteż na ów widok jeden z owych włodyczków[2642] z Łękawicy, którzy przybyli z Czechem, zbliżył się do niego, przeżegnał się i rzekł:

– W imię Ojca i Syna! Dyć[2643] ze stadem prawych wilków idziem, nie z ludźmi.

Hlawa zaś, choć sam pierwszy raz podobne wojsko oglądał, odrzekł jako doświadczony człowiek, który wszystko przeznał i niczemu się nie dziwi:

– Wilcy stadem w zimie chadzają, ale krzyżacka jucha[2644] smakuje i na wiosnę.

A rzeczywiście była już wiosna – maj! Leszczyna, którą bór był podszyty, pokryła się jasną zielenią. Z mchów puszystych a miękkich, po których stąpały bez szelestu nogi wojowników, wydobywały się białe i sinawe sasanki oraz młode jagodzisko i ząbkowana paproć. Zmoczone obfitymi dżdżami[2645] drzewa pachniały wilgotną korą, a z leśnego podłoża biła surowa woń opadłego igliwia i próchna. Słońce grało tęczą na zwieszonych wśród liści kroplach i ptactwo głosiło się w górze radośnie.

Oni szli coraz prędzej, bo Zbyszko przynaglał. Po chwili przyjechał znów na tyły oddziału, gdzie był Maćko z Czechem i mazurskimi ochotnikami. Nadzieja dobrej bitki widocznie ożywiła go znacznie, bo w twarzy nie miał zwykłej troski i oczy świeciły mu po dawnemu.

– Nuże! – zawołał. – W przodku nam teraz iść, nie w ociągu[2646]!

I powiódł ich na czoło oddziału.

– Słyszycie – rzekł jeszcze – może zaskoczym Niemców niespodzianie; ale jeśli co wymiarkują[2647] i w szyku zdołają stanąć, to jużci pierwsi uderzym, bo zbroja na nas godniejsza[2648] i miecze lepsze!

– Tak ono i będzie! – rzekł Maćko.

Inni zaś osadzili się mocniej w kulbakach[2649], jakby już zaraz mieli uderzyć. Ten i ów nabrał w piersi powietrza i zmacał, czy kord[2650] łatwo z pochew wychodzi.

Zbyszko powtórzył im jeszcze raz, aby jeśli wśród pieszych knechtów[2651] znajdą się rycerze lub bracia w białych płaszczach na zbroi, nie zabijać ich, jeno w niewolę brać, po czym skoczył znów do przewodników i po chwili zatrzymał oddział.

Przyszli do gościńca, który od przystani leżącej naprzeciw wyspy biegł w głąb kraju. Właściwie nie był to jeszcze prawdziwy gościniec, ale raczej szlak niedawno przez lasy przetarty i wyrównany tylko o tyle, aby wojska i wozy od biedy mogły przejść po nim. Z obu stron wznosił się wysokopienny bór, a po obu brzegach piętrzyły się pościnane dla otwarcia drogi pnie starych sosen. Leszczynowe podszycie było miejscami tak gęste, że przesłaniało całkiem głąb leśną. Wybrał przy tym Zbyszko miejsce na zakręcie, aby nadchodzący, nie mogąc nic dojrzeć z dala, nie mieli czasu albo cofnąć się w porę, albo ustawić w bojowym szyku. Tam zajął oba boki szlaku i kazał czekać nieprzyjaciela.

Zżyci z borem i z leśną wojną Żmujdzini przypadli[2652] tak sprawnie za kłody, za wykroty[2653], za leszczynowe krze[2654] i kępy młodej jedliny – jakby ich ziemia pochłonęła. Człowiek się nie ozwał, koń nie parsknął. Od czasu do czasu koło zaczajonych ludzi przeciągał to drobny, to gruby zwierz leśny i dopiero niemal otarłszy się o nich, rzucał się z przerażeniem i fukiem w bok. Chwilami zrywał się powiew i napełniał bór szumem uroczystym i poważnym, chwilami cichnął, a wówczas słychać było tylko odległe kukanie kukułek i bliskie kucie dzięciołów.

Żmujdzini słuchali z radością tych odgłosów, albowiem szczególnie dzięcioł był dla nich zwiastunem dobrej wróżby. Było zaś owych ptaków pełno w tym boru i kowanie dochodziło ze wszystkich stron, usilne, szybkie, podobne jakby do pracy ludzkiej. Rzekłbyś, wszystkie tam miały swe kuźnie i od wczesnego rana zabrały się do gorliwej roboty. Maćkowi i Mazurom zdawało się, że słyszą cieślów pobijających krokwie[2655] na nowym domu, i przypomniały im się strony rodzinne.

Lecz czas upływał i dłużył się, a tymczasem nic nie było słychać prócz szumu leśnego i głosów ptactwa. Mgła leżąca na dole zrzedła, słońce podniosło się znacznie i jęło[2656] przygrzewać, a oni leżeli ciągle. Wreszcie Hlawa, któremu znudziło się oczekiwanie i milczenie, pochylił się do ucha Zbyszka i począł szeptać:

– Panie... Jeśli, da Bóg, żaden z psubratów nie ujdzie, czybyśmy nie mogli nocą pociągnąć pod zamek, przeprawić się i zdobyć go niespodzianie?

– A to myślisz, że tam łodzi nie strzegą i hasła nie mają?

– Strzegą i mają – odszepnął Czech – ale jeńcy pod nożem hasło powiedzą, ba! sami się po niemiecku do nich obezwą. Byle na wyspę się dostać, to sam zamek...

Tu przerwał, gdyż Zbyszko położył mu nagle dłoń na ustach, albowiem z gościńca doszło krakanie kruka.

– Cichaj! – rzekł – to znak!

Jakoż we dwa pacierze później na szlaku zjawił się Żmujdzin na małym kudłatym koniu, którego kopyta obwinięte były w skórę baranią, tak aby nie wydawały tętentu i nie zostawiały śladów na błocie.

Jadąc, rozglądał się bystro na obie strony i nagle usłyszawszy z gąszczy odpowiedź na krakanie, nurknął w las, a po chwili był już przy Zbyszku.

– Idą!... – rzekł.

Rozdział dziewiętnasty

Zbyszko począł wypytywać śpiesznie, jak idą, ile jest jazdy, ilu knechtów[2657] pieszych, a przede wszystkim, jak daleko się jeszcze znajdują. Z odpowiedzi Żmujdzina dowiedział się, że oddział nie przenosi[2658] stu pięćdziesięciu wojowników, z tych pięćdziesięciu konnych, pod wodzą nie Krzyżaka, lecz jakiegoś świeckiego rycerza, że idą w szyku, prowadząc za sobą puste wozy, a na nich zapas kół, że przed oddziałem idzie w odległości dwóch strzeleń z łuku „straża” złożona z ośmiu ludzi, która zjeżdża często gęsto z gościńca i bada bór i gąszcza[2659], a na koniec, że znajdują się o ćwierć mili.

Zbyszko nie bardzo był rad[2660], że idą w szyku. Wiedział z doświadczenia, jak trudno jest w takim razie rozerwać sfornych[2661] Niemców i jak taka „kupia” umie bronić się cofając i ciąć na kształt osaczonego przez psy odyńca[2662]. Natomiast ucieszyła go wiadomość, iż są nie dalej niż o ćwierć mili, wymiarkował[2663] bowiem z tego, że ów zastęp ludzi, których poprzednio wysłał, zajął już był tyły Niemcom, i że w razie ich klęski nie przepuści żadnej żywej duszy. Co do czaty[2664] idącej w przodzie oddziału, niewiele z niej sobie robił, gdyż spodziewając się z góry, że tak będzie, rozkazał już poprzednio swym Żmujdzinom albo przepuścić ową straż spokojnie, albo też, gdyby ludzie z niej chcieli badać wnętrze boru, wyłowić ich po cichu co do jednego.

вернуться

2642

włodyka (daw.) – rycerz, zwłaszcza niemajętny lub pozbawiony pełni praw stanowych.

вернуться

2643

dyć (gw.) – przecież.

вернуться

2644

jucha – krew.

вернуться

2645

dżdże (daw.) – deszcze.

вернуться

2646

w ociągu (daw.) – z tyłu.

вернуться

2647

wymiarkować (daw.) – zorientować się.

вернуться

2648

godniejszy (daw.) – solidniejszy.

вернуться

2649

kulbaka – wysokie siodło, zazwyczaj wojskowe.

вернуться

2650

kord – krótki miecz.

вернуться

2651

knecht – żołnierz piechoty niemieckiej.

вернуться

2652

przypaść (daw.) – zaczaić się.

вернуться

2653

wykrot – dziura po wyrwanym z korzeniami drzewie.

вернуться

2654

kierz (daw.) – krzak.

вернуться

2655

krokiew – ukośna belka podtrzymująca dach.

вернуться

2656

jąć (daw.) – zacząć.

вернуться

2657

knecht – żołnierz piechoty niemieckiej.

вернуться

2658

przenosić – przekraczać (wielkością).

вернуться

2659

gąszcza – dziś popr.: gąszcze.

вернуться

2660

rad (daw.) – zadowolony.

вернуться

2661

sforny – tu: walczący w szyku.

вернуться

2662

odyniec – samiec dzika.

вернуться

2663

wymiarkować – tu: wywnioskować.

вернуться

2664

czata (daw.) – straż.