Więc wyciągnął z wolna kord[2870] z pochwy, a następnie rzucił go pod nogi owego rycerza, który stał przy Arnoldzie. Ów zaś z nie mniejszą od Arnoldowej dumą, ale zarazem z łaskawością ozwał się w dobrej polskiej mowie:
– Wasze nazwisko, panie? Nie każę was wiązać na słowo, boście, widzę, pasowany rycerz i obeszliście się po ludzku z bratem moim.
– Słowo! – odpowiedział Maćko.
I oznajmiwszy, kto jest, zapytał, czy wolno mu będzie wejść do chaty i ostrzec bratanka, „by zaś czego szalonego nie uczynił” – za czym, uzyskawszy pozwolenie, zniknął we drzwiach, a po niejakim czasie zjawił się znów z mizerykordią[2871] w ręku.
– Bratanek mój nie ma nawet miecza przy sobie – rzekł – i prosi, aby póki w drogę nie ruszycie, mógł zostać przy swojej niewieście.
– Niech zostanie – rzekł brat Arnoldów – przyślę mu jadło i napitek, bo w drogę nie ruszym zaraz, gdyż lud utrudzon, a i nam samym pożywić się i spocząć potrzeba. Prosim też was, panie, do kompanii.
To rzekłszy, zawrócili i poszli ku temu samemu ognisku, przy którym Maćko noc spędził, ale bądź to przez pychę, bądź przez prostactwo dość między nimi powszechne, poszli przodem, dozwalając mu iść z tyłu. Ale on, jako wielki bywalec, rozumiejący, jaki ma być w każdym zdarzeniu zachowany obyczaj, zapytał:
– Prosicie, panie, jako gościa czy jako jeńca?
Dopieroż zawstydził się brat Arnoldów[2872], bo zatrzymał się i rzekł:
– Przejdźcie, panie.
Stary rycerz przeszedł, nie chcąc jednak ranić miłości własnej człowieka, na którym mogło mu dużo zależeć, rzekł:
– Widać, panie, że nie tylko znacie różne mowy, lecz i obyczaje macie dworne.
Na to Arnold, rozumiejąc zaledwie niektóre słowa, ozwał się:
– Wolfgang, o co chodzi i co on mówi?
– Do rzeczy mówi! – odpowiedział Wolfgang, któremu widocznie pochlebiły Maćkowe słowa.
Po czym zasiedli przy ognisku i przyniesiono jeść i pić. Nauka dana Niemcom przez Maćka nie poszła jednakże w las, gdyż Wolfgang od niego zaczynał poczęstunek. Z rozmowy dowiedział się przy tym stary rycerz, jakim sposobem wpadli w pułapkę. Oto Wolfgang, młodszy brat Arnolda, prowadził człuchowską piechotę także przeciw zbuntowanym Żmujdzinom do Gotteswerder, ta jednakże, jako pochodząca z dalekiej komturii[2873], nie mogła nadążyć jeździe. Arnold zaś nie potrzebował na nią czekać wiedząc, że po drodze napotka inne piesze oddziały z miast i zamków bliższych litewskiej granicy. Z tej przyczyny młodszy ciągnął o kilka dni drogi później – i właśnie znajdował się na szlaku w pobliżu smolarni, gdy służka zakonna, zbiegłszy nocą, dała mu znać o przygodzie, jaka spotkała starszego brata. Arnold słuchając tego opowiadania, które powtórzono mu po niemiecku, uśmiechnął się z zadowoleniem, a wreszcie oświadczył, że spodziewał się, że tak się może zdarzyć.
Ale przebiegły Maćko, który w każdym położeniu starał się znaleźć jakowąś radę, pomyślał, że z pożytkiem będzie zjednać sobie tych Niemców – więc po chwili rzekł:
– Ciężka to zawsze rzecz popaść w niewolę, wszelako Bogu dziękuję, że mnie nie w inne, jeno w wasze oddał ręce, bo, wiera[2874], żeście prawi[2875] rycerze i czci przestrzegający.
Na to Wolfgang przymknął oczy i skinął głową, wprawdzie dość sztywnie, ale z widocznym zadowoleniem.
A stary rycerz mówił dalej:
– I że to mowę naszą tak znacie! Dał wam, widzę, Bóg rozum do wszystkiego!
– Mowę waszą znam, bo w Człuchowej naród po polsku mówi, a my z bratem od siedmiu lat pod tamtejszym komturem służym.
– A z porą i z czasem weźmiecie po nim i urząd! Nie może inaczej być... Wżdy[2876] wasz brat nie mówi tak po naszemu.
– Rozumie trochę, ale nie mówi. Brat ma siłę większą, chociaż i ja nie ułomek[2877], a za to dowcip[2878] tępszy.
– Hej! nie widzi mi się i on głupi! – rzekł Maćko.
– Wolfgang! co on powiada? – zapytał znów Arnold.
– Chwali cię – odpowiedział Wolfgang.
– Jużci, chwalę – dodał Maćko – bo prawy jest rycerz, a to grunt! Szczerze wam też powiem, że chciałem go dziś całkiem na słowo puścić, niechby był jechał, gdzie chciał, byle się chociażby i za rok stawił. Także to przecie między pasowanymi rycerzami przystoi.
I począł pilnie patrzeć w twarz Wolfganga, ale ów zmarszczył się i rzekł:
– Puściłbym może i ja was na stawiennictwo, gdyby nie to, żeście psom pogańskim przeciwko nam pomagali.
– Nieprawda jest – odparł Maćko.
I począł się znów taki sam ostry spór jak wczorajszego dnia z Arnoldem. Staremu rycerzowi jednak, chociaż miał słuszność, trudniej szło, gdyż Wolfgang bystrzejszy był istotnie od starszego brata. Wynikła wszelako z owego sporu ta korzyść, że i młodszy dowiedział się o wszystkich szczytnieńskich zbrodniach, krzywoprzysięstwach i zdradach, a zarazem o losach nieszczęsnej Danusi. Na to, na owe niegodziwości, którymi rzucał mu w oczy Maćko, nie umiał nic odpowiedzieć. Musiał przyznać, że pomsta była sprawiedliwą i że polscy rycerze mieli prawo tak czynić, jak czynili, a wreszcie rzekł:
– Na błogosławione kości Liboriusza[2879]! nie ja będę Danvelda żałował. Mówili o nim, że się czarną magią parał[2880], ale moc i sprawiedliwość boska od czarnej magii mocniejsze! Co do Zygfryda, nie wiem, czyli takoż diabłu służył, ale za nim nie pogonię, bo naprzód konnicy nie mam, a po wtóre, jeśli, jako powiadacie, ową dziewicę udręczył, to niechby też z piekła nie wyjrzał!
Tu przeżegnał się i dodał:
– Boże, bądź mi ku pomocy i przy skonaniu!
– A z ową nieszczęsną męczennicą jakoże będzie? – zapytał Maćko. – Zali nie pozwolicie jej odwieźć do domu? Zali ma w waszych podziemiach konać? Wspomnijcie na gniew Boży!...
– Mnie do niewiasty nic – odpowiedział szorstko Wolfgang. – Niech jeden z was odwiezie ją ojcu, byle się potem stawił; ale drugiego nie puszczę.
– Ba, a gdybym na cześć i na włócznię św. Jerzego[2881] zaprzysiągł?
Wolfgang zawahał się nieco, gdyż wielkie to było zaklęcie, ale w tej chwili Arnold spytał po raz trzeci:
– Co on powiada?
I dowiedziawszy się, o co chodzi, począł przeciwić się zapalczywie i po grubiańsku wypuszczeniu obu na słowo. Miał on w tym swoje wyrachowanie: oto był zwyciężon w większej bitwie przez Skirwoiłłę, a w pojedynczej przez tych polskich rycerzy. Jako żołnierz wiedział także, że ta piechota brata musi teraz wracać do Malborga, bo chcąc iść dalej do Gotteswerder, szłaby po zniszczeniu poprzednich oddziałów jako na rzeź. Wiedział więc, że trzeba mu będzie stanąć przed mistrzem i marszałkiem, i rozumiał, że mniejszy mu będzie wstyd, gdy będzie miał do pokazania choć jednego naczniejszego jeńca. Żywy rycerz, którego się przedstawia do oczu, więcej znaczy niż opowiadanie, że się takich dwóch wzięło w niewolę.
Jakoż Maćko, słuchając chrapliwego wrzasku i klątew Arnolda pojął od razu, że należy przyjąć, co dają, gdyż więcej nic nie wskóra[2882], i rzekł, zwracając się do Wolfganga:
– To proszę was, panie, jeszcze o jedno: pewien ci jestem, iż mój bratanek sam będzie rozumiał, że jemu wypada zostać przy żonie, a mnie z wami. Ale na wszelki wypadek pozwólcie oznajmić mu, że nie ma o tym co gadać, bo taka wasza wola.
2871