Na to uśmiech rozjaśnił srogą twarz Tolimy.
– Wżdy[3039] Drwęca do Wisły płynie – rzekł. – Jakoże im było pod wodę [3040]wracać? Znajdą ich Krzyżaki chyba w Toruniu.
Po chwili zaś zwróciwszy się do Zbyszka, dodał:
– Pieniędzy część mi komtur lubawski zagrabił, ale te, którem przy napaści ukrył, tom odnalazł i teraz dałem je, panie, waszemu giermkowi do schowania, bo on w zamku u księcia mieszka, a tam im przezpieczniej[3041] niż u mnie w gospodzie.
– To mój giermek jest tu w Płocku? a co on tu robi? – zapytał ze zdziwieniem Zbyszko.
– On przecie po przywiezieniu Zygfryda odjechał z tą panną, która w Spychowie była, a teraz jest dwórką tutejszej księżny. Tak ci mi wczoraj gadał.
Ale Zbyszko, który przygłuszon boleścią po śmierci Danusi o nic w Spychowie nie pytał i o niczym nie wiedział, teraz dopiero przypomniał sobie, że Czech był naprzód z Zygfrydem wyprawiony – i na to wspomnienie serce ścisnęło mu się żalem i pomstą.
– Prawda! – rzekł. – A gdzie zaś ów kat? Co się z nim stało?
– Nie powiadał wam ksiądz Kaleb? Zygfryd powiesił się i przejeżdżaliście, panie, wedle[3042] jego mogiły.
Nastała chwila milczenia.
– Mówił giermek – rzekł wreszcie Tolima – iże się do was wybiera, a byłby to już dawno uczynił, jeno że panny musiał pilnować, która tu po powrocie ze Spychowa chorzała.
A Zbyszko spytał znów, otrząsnąwszy się z żałosnych wspomnień jakby ze snu:
– Jakiej panny?
– No, tej – odrzekł stary – waszej siostry albo krewniaczki, która tu z rycerzem Maćkiem do Spychowa w pacholikowych szatkach przyjechała, a po drodze pana naszego omackiem idącego znalazła. Żeby nie ona, nie byliby rycerz Maćko ani wasz giermek pana poznali. Miłował ci też ją potem nasz pan wielce, bo w takim go miała starunku[3043] jak córka i prócz księdza Kaleba – ona jedna mogła go wyrozumieć.
Więc młody rycerz otworzył ze zdumienia szeroko oczy.
– Nie powiadał mi ksiądz Kaleb o żadnej pannie i ja nijakiej krewniaczki nie mam...
– Nie powiadał, boście, panie, w zapamiętaniu[3044] od boleści żyli i o bożym świecie nie wiedzieli.
– A jakoże na ową pannę wołali?
– Wołali na nią: Jagienka.
Zbyszkowi wydawało się, że śni. Myśl, że Jagienka z odległych Zgorzelic mogła przyjechać aż do Spychowa, nie chciała mu się w głowie pomieścić. I po co? Dlaczego? Nie było mu wprawdzie tajnym, że dziewczyna rada[3045] go widziała i lgnęła do niego w Zgorzelicach, ale on jej przecie wyznał, że był żonaty – więc wobec tego nie mógł żadną miarą przypuścić, aby stary Maćko zabrał ją do Spychowa w tym celu, aby ją za niego wydać. Zresztą i Maćko, i Czech nawet mu o niej nie wspomnieli... Wszystko to wydało mu się ogromnie dziwne i zupełnie niezrozumiałe, więc zaczął znów zarzucać pytaniami Tolimę, jak człowiek, który własnym uszom nie wierzy i chce, by mu powtórzono nieprawdopodobną nowinę.
Tolima jednak nie umiał mu nic więcej powiedzieć nad to, co poprzednio powiedział, ale natomiast poszedł na zamek szukać giermka i niebawem, jeszcze przed zachodem słońca, z nim powrócił. Czech witał młodego pana z radością, ale i ze smutkiem, bo się już był poprzednio o wszystkim, co zaszło w Spychowie, dowiedział. A Zbyszko również rad mu był z całej duszy czując, iż to jest serce przyjazne i wierne, jedno z takich, jakich człowiek w nieszczęściu najbardziej potrzebuje. Rozrzewnił się też i roztkliwił, opowiadając mu o śmierci Danusi i podzielił się z nim bólem, żalem, łzami tak właśnie, jak brat dzieli się z bratem. Długo to wszystko trwało, zwłaszcza że w końcu na prośbę Zbyszkową powtórzył im pan de Lorche ową pieśń żałosną, którą był o zmarłej ułożył, i śpiewał ją przy cytrze[3046] w otwartym oknie, podnosząc oczy i twarz ku gwiazdom.
Aż gdy już im wreszcie znacznie ulżyło, poczęli mówić o sprawach, które czekały ich w Płocku.
– Wstąpiłem tu po drodze do Malborga – rzekł Zbyszko – bo to wiesz, że stryj Maćko w niewoli i że po niego z okupem jadę.
– Wiem – odparł Czech. – Dobrzeście zrobili, panie. Chciałem sam do Spychowa jechać, aby wam drogę na Płock doradzić; król w Raciążu ma układy z wielkim mistrzem prowadzić, przy królu zaś łatwiej się upomnieć, ile że wobec majestatu nie tacy Krzyżacy hardzi i udają poczciwość chrześcijańską.
– A mówił Tolima, że miałeś do mnie jechać, ale cię niezdrowie Jagienki Zychówny wstrzymało. Słyszałem, że ją stryj Maćko w te strony przywiózł i że w Spychowie też była? Okrutniem się dziwował! Ale gadaj, skroś jakiejże przyczyny[3047] stryj Maćko ją ze Zgorzelic zabierał?
– Siła[3048] było przyczyn. Bał się rycerz Maćko, że gdy ją bez nijakiej opieki zostawi, to rycerze Wilk i Cztan będą na Zgorzelice najeżdżali, przy czym mogła się stać i młodszym dzieciom krzywda. A bez niej jużci przezpieczniej, bo w Polsce, jako wiecie: zdarzy się, iż szlachcic – nie mogąc inaczej – siłą dziewkę bierze, ale na małe sieroty nikt ręki nie podniesie, gdyż za to i miecz katowski, i gorsza od miecza hańba! Była wszelako i druga takowa przyczyna, że opat[3049] umarł i pannę dziedziczką swych włości uczynił, nad którymi opiekę miał tutejszy biskup. Przeto rycerz Maćko pannę do Płocka przywiózł.
– Ale ją i do Spychowa brał?
– Brał, na czas wyjazdu biskupa i księstwa[3050], gdyż nie było jej przy kim ostawić. I szczęście, że ją wziął. Gdyby nie panienka, bylibyśmy ze starszym panem przejechali wedle[3051] rycerza Juranda jak koło obcego dziada. Dopieroż jak się poczęła nad nim litować, uznaliśmy[3052], kto ów dziad. Pan Bóg to wszystko zrządził przez jej miłosierne serce.
I począł opowiadać, jak następnie Jurand nie mógł się bez niej obyć, jak ją miłował i błogosławił, a Zbyszko, choć to już wiedział od Tolimy, słuchał tego opowiadania ze wzruszeniem i wdzięcznością dla Jagienki.
– Niech jej Bóg da zdrowie! – rzekł wreszcie. – Dziwno mi jeno, żeście mi nic o niej nie mówili.
A Czech zakłopotał się nieco i chcąc zyskać czas do namysłu nad odpowiedzią, zapytał:
– Gdzie, panie?
– A u Skirwoiłły, tam, na Żmujdzi.
– Nie mówiliśmy? Jako żywo! Mnie się wydaje, żeśmy mówili, ale wam w głowie było co innego.
– Mówiliście, że Jurand wrócił, ale o Jagience nic.
– Ej! czyście nie zabaczyli[3053]? A wreszcie, Bóg raczy wiedzieć! Może rycerz Maćko myślał, że ja powiedziałem, a ja, że on. Na nic to było, panie, cośkolwiek wam wtedy powiadać. I nie dziwota! Ale teraz rzekę co innego: Szczęście, że panienka tu jest, bo ona i rycerzowi Maćkowi się przyda.
– Cóż zaś może wskórać[3054]?
– Niech jeno słowo tutejszej księżnie[3055] powie, która okrutnie ją miłuje! A znów Krzyżacy niczego księżnie nie odmawiają, bo raz, że królewska rodzona[3056], a po wtóre, wielka Zakonu przyjaciółka. Teraz, jakoście może słyszeli, kniaź[3057] Skirgiełł[3058], też rodzony brat królewski, podniósł się przeciw kniaziowi Witoldowi[3059] i do Krzyżaków uciekł, którzy chcą go wspomóc i na Witoldowym stolcu[3060] posadzić. Król bardzo księżnę nawidzi[3061] i rad, jako mówią, ucha jej podaje, więc Krzyżacy chcą, by na stronę Kirgiełła[3062] przeciw Witoldowi króla skłoniła. Rozumieją to – mać ich zatracona! – że byle się Witolda pozbyli, będą mieli spokój. Więc posły krzyżackie od rana do wieczora księżnie pokłony biją i każdą jej chęć zgadują.
3055
3058
3059