– Tym bardziej że mam jeńca znacznego, rycerza de Lorche, któren[3085] jest pan możny i między nimi sławny. Rad by on się pewnie wam, panie, pokłonić i znajomość z wami uczynić, bo nikt więcej nad niego nie wielbi sławnych rycerzy.
To rzekłszy, skinął na pana de Lorche, któren stał w pobliżu, a ów, rozpytawszy się już poprzednio, z kim Zbyszko rozmawia, zbliżył się skwapliwie[3086], bo istotnie zapłonął chęcią poznania tak sławnego jak Powała rycerza.
Więc gdy ich Zbyszko zaznajomił, skłonił się wytworny Geldryjczyk[3087] jak najukładniej i rzekł:
– Jeden tylko byłby większy zaszczyt, panie, od uściśnięcia waszej dłoni, a to potykać się z wami w szrankach[3088] albo w bitwie.
Na to uśmiechnął się potężny rycerz z Taczewa, gdyż przy drobnym i szczupłym panu de Lorche wyglądał jak góra, i rzekł:
– A ja tam rad[3089], że się spotkamy jeno przy pełnych konwiach i da Bóg, nigdy inaczej.
De Lorche zaś zawahał się nieco, a potem ozwał się jakby z pewną nieśmiałością:
– Gdybyście jednak, szlachetny panie, chcieli twierdzić, że panna Agnieszka z Długolasu nie jest najpiękniejszą i najcnotliwszą damą w świecie... Wielki byłby dla mnie honor... zaprzeczyć i...
Tu przerwał i począł patrzeć w oczy Powale z szacunkiem, ba! nawet z uwielbieniem, ale bystro i uważnie.
Ale ów, czy dlatego że wiedział, iż zgniótłby go w dwóch palcach jak orzech, czy dlatego że duszę miał niezmiernie dobrotliwą i wesołą, roześmiał się głośno i rzekł:
– Ba, ja swego czasu ślubowałem księżnie burgundzkiej, ale ona wówczas miała z dziesięć roków więcej ode mnie; jeżelibyście więc, panie, chcieli twierdzić, że moja księżna nie jest starsza od waszej panny Agnieszki, to trzeba nam będzie zaraz na koń...
Usłyszawszy to, de Lorche popatrzał przez chwilę w zdumieniu na pana Taczewa, po czym twarz poczęła mu drgać i wreszcie wybuchnął i on szczerym śmiechem.
A Powała pochylił się, otoczył mu biodra ramieniem, nagle podniósł go z ziemi i począł kołysać go z taką łatwością, jakby pan de Lorche był niemowlęciem.
– Pax[3090]! pax! – rzekł – jak mówi biskup Kropidło... Udaliście mi się, rycerzu, i prze Bóg, nie będziemy się potykali o żadne damy.
Za czym uściskawszy go, postawił na ziemi, gdyż właśnie przy wejściu na dziedziniec huknęły nagle trąby – i wszedł książę Ziemowit Płocki[3091] z małżonką.
– Tutejsi księstwo przed królem i przed księciem Januszem[3092] przybywają – rzekł do Zbyszka Powała – bo choć to uczta u starosty, ale zawsze w Płocku – oni gospodarze. Pójdź ze mną do pani, boć ją znasz jeszcze z Krakowa, gdzie się do króla za tobą przyczyniała[3093].
I wziąwszy go za rękę, powiódł przez dziedziniec. Za księciem i za księżną szli dworzanie i dwórki, wszyscy z powodu obecności króla bardzo strojni i świetni, że aż cały dziedziniec zajaśniał od nich jak od kwiatów. Zbyszko, zbliżając się z Powałą, przepatrywał z dala twarze, czyli nie dojrzy między nimi znajomych, i nagle aż przystanął ze zdumienia.
Bo oto tuż za księżną ujrzał rzeczywiście znajomą postać i znajomą twarz, ale tak poważną, tak piękną i tak pańską, iż pomyślał, że go chyba oczy mylą.
– Jagienka-li to czyli może córka księstwa na Płocku?
Ale to była Jagienka Zychówna ze Zgorzelic, gdyż w chwili gdy oczy ich spotkały się, uśmiechnęła się do niego zarazem przyjaźnie i litościwie, a potem przybladła nieco i nakrywszy oczy powiekami, stała w złotej przepasce na ciemnych włosach i w niezmiernym blasku swej piękności, wysoka, smutna i cudna, nie tylko do księżniczki, ale do prawdziwej królewny podobna.
Rozdział trzydziesty pierwszy
Zbyszko podjął panią na Płocku[3094] pod nogi i służby jej swoje ofiarował, ale ona nie poznała go w pierwszej chwili, gdyż nie widziała go od dawnego czasu. Aż dopiero, gdy jej powiedział, jako go wołają – rzekła:
– Prawdziwie! A ja myślałam, ze kto z dworu królewskiego. Zbyszko z Bogdańca! Jakże! Gościł tu u nas wasz stryjko, stary rycerz z Bogdańca, i pamiętam, jako i mnie, i moim dwórkom śluzy[3095] ciurkiem leciały, gdy nam o was prawił[3096]. A odnaleźliście waszą niewiastę[3097]? gdzie ona teraz?
– Zmarła mi, miłościwa pani...
– O miły Jezu! Nie mówcie, bo płakania nie strzymam. Jedno to pociecha, że pewnie w niebie, a wyście młodzi. Mocny Boże! mdłe[3098] to stworzenie – każda niewiasta. Ale w niebie za wszystko nagroda i tam ją znajdziecie. Zaś stary rycerz z Bogdańca jest tu z wami?
– Nie masz go, bo w niewoli u Krzyżaków, z której jadę go wykupić.
– To i jemu się nie poszczęściło. A zdawał się człek bystry i wszelaki obyczaj znajęcy[3099]. Ale jak go wykupicie, zajedźcie też do nas. Radzi[3100] was ugościm, bo szczerze powiadam, że jemu na rozumie, a wam na gładkości nie zbywa.
– Uczynim tak, miłościwa pani, tym bardziej żem i teraz umyślnie tu przyjechał, aby waszą miłość o dobre słowo za nim prosić.
– Dobrze. Przyjdźcie jutro przed wyjazdem na łowy, to będę miała czas...
Dalsze jej słowa przerwał znowu huk trąb i kotłów oznajmujących przybycie księstwa Januszów Mazowieckich[3101]. Ponieważ Zbyszko z panią na Płocku stał tuż przy wejściu, więc księżna Anna Danuta[3102] spostrzegła go od razu i natychmiast zbliżyła się do niego, nie zważając na pokłony gospodarza starosty.
A w młodzianku rozdarło się na nowo serce na jej widok, więc klęknął przed nią i objąwszy rękoma jej kolana, klęczał w milczeniu, ona zaś pochyliła się nad nim i ścisnąwszy mu dłońmi skronie, roniła łzę po łzie na jego jasną głowę, zupełnie jak matka, która płacze nad nieszczęściem syna.
I ku wielkiemu zdziwieniu dworzan i gości płakała tak długo powtarzając: „O Jezu, o Jezu miłosierny!” – po czym podniosła Zbyszka z klęczek i rzekła:
– Płaczę po niej, po mojej Danuśce, i płaczę nad tobą. Bóg tak wszelako[3103] zrządził, że na nic były twoje trudy i na nic teraz nasze łzy. Ale ty mi praw o niej i jej śmierci, bo choćbym do północka słuchała, nigdy nie będzie mi tego dosyć.
I wzięła go na stronę, tak jak poprzednio brał go pan z Taczewa[3104]. Ci z gości, którzy nie znali Zbyszka, poczęli dopytywać się o jego przygody i w ten sposób przez jakiś czas wszyscy rozmawiali tylko o nim, o Danusi i o Jurandzie. Dopytywali się także posłowie krzyżaccy, Frydrych von Wenden, komtur toruński, wysłany na spotkanie króla, i Jan von Schönfeld, komtur[3105] z Osterody. Ten ostatni, Niemiec, ale rodem ze Śląska, umiejąc dobrze po polsku z łatwością dopytał, o co chodzi, i wysłuchawszy opowieści z ust Jaśka z Zabierza, dworzanina księcia Janusza, rzekł:
– Danveld i de Löwe byli samemu mistrzowi podejrzani – że zajmowali się czarną magią.
Po czym pomiarkował[3106] wnet, że jednak opowiadanie podobnych rzeczy mogło rzucić na cały Zakon cień taki, jaki padł swego czasu na Templariuszów[3107], i dodał prędko:
3088
3091
3092
3094
3101
3102
3104
3105
3107