– Żeby nie z tak zdradliwymi ludźmi sprawa – odpowiedział Zbyszko – to bym po prostu odwiózł okup i na tym by się skończyło, z nimi wszelako może się przygodzić[3162], jako się Tolimie przygodziło, że i pieniądze zagrabią, i temu, co je przywiózł, nie przepuszczą, jeśli za nim jakowaś potęga nie stoi.
– Rozumiem – odrzekła Jagienka.
– Wy teraz wszystko rozumiecie – zauważył Zbyszko – i pókim żyw, wdzięczen wam będę.
A ona, podniósłszy na niego swe smutne i dobre oczy, zapytała:
– Czemu zaś nie mówisz mi: ty, jako znajomce od małego.
– Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Coś mi niełacno[3163]... i wyście już nie ten dawny skrzat, jakoście bywali, jeno... niby... coś całkiem...
I nie umiał znaleźć porównania, ale ona przerwała mu wysiłek i rzekła:
– Bo mi kilka roków przybyło... A Niemce i mnie rodzica na Śląsku zabiły.
– Prawda! – odrzekł Zbyszko. – Daj mu Boże światłość wiekuistą.
Czas jakiś jechali cicho obok siebie, zamyśleni i jakby zasłuchani w nieszporny [3164]szum sosen, po czym ona spytała znowu:
– A po wykupie Maćka ostaniecie w tych stronach?
Zbyszko spojrzał na nią jakby ze zdziwieniem, gdyż dotąd oddany był tak wyłącznie żalowi i smutkom, że ani do głowy nie przyszło mu pomyśleć o tym, co będzie później. Więc podniósł oczy w górę, jakby się namyślając, a po chwili odrzekł:
– Nie wiem! Chryste miłosierny! skądże mam wiedzieć? To jeno wiem, że gdzie powędruję, tam i dola moja pójdzie za mną. Hej! ciężka dola!... Stryja wykupię, a potem chyba do Witolda pójdę, ślubów przeciw Krzyżakom dopełnić – i może zginę.
A na to zamgliły się oczy dziewczyny i pochyliwszy się nieco ku młodziankowi, zaczęła mówić z cicha, jakby z prośbą:
– Nie giń, nie giń!
I znów przestali rozmawiać, aż dopiero pod samymi murami miasta Zbyszko otrząsnął się z myśli, które go gryzły, i rzekł:
– A wy... a ty – ostaniesz tu przy dworze?
– Nie – odpowiedziała. – Cni mi się[3165] bez braci i bez Zgorzelic. Cztan i Wilk musieli się tam już pożenić, a chociażby i nie, to się już ich nie boję.
– Da Bóg, że cię stryj Maćko do Zgorzelic odwiezie. Taki on ci przyjaciel, że we wszystkim możesz się na niego zdać. Ale i ty o nim pamiętaj...
– Święcie ci to przyrzekam, że mu będę jako rodzone dziecko...
I po tych słowach rozpłakała się na dobre, bo w sercu uczyniło się jej ogromnie smutno.
Nazajutrz dzień Powała z Taczewa przyszedł do gospody Zbyszka i rzekł mu:
– Po Bożym Ciele król zaraz do Raciąża wyjeżdża na spotkanie z wielkim mistrzem, a tyś jest do rycerzy królewskich zaliczon i razem z nami ruszysz.
A Zbyszko aż się spłonił[3166] z uciechy po tych słowach – nie tylko bowiem ubezpieczało go to zaliczenie do rycerzy królewskich od zdrad i podstępów krzyżackich, ale okrywało go chwałą niezmierną. Należał przecie do tych rycerzy i Zawisza Czarny[3167], i bracia jego: Farurej[3168] i Kruczek, i sam Powała[3169], i Krzon z Kozichgłów, i Stach z Charbimowic, i Paszko Złodziej z Biskupic[3170], i Lis z Targowiska – i wielu innych strasznych, najsławniejszych, o których wiedziano w kraju i za granicą. Niewielki ich zastęp wziął król Jagiełło z sobą, bo niektórzy w domu zostali, a inni szukali przygód w zamorskich, odległych krajach, ale to wiedział, że i z tymi mógł, nie lękając się zdrady krzyżackiej, choćby do Malborga jechać, gdyż w razie czego mury pokruszyliby potężnymi ramiony i wysiekli mu drogę wśród Niemców. Mogło też zapłonąć dumą młode Zbyszkowe serce na myśl, że takich będzie miało towarzyszów.
Więc Zbyszko w pierwszej chwili zapomniał nawet o swoim żalu – i ściskając ręce Powały z Taczewa, mówił do niego z radością:
– Wam to, nie komu, winienem, panie, wam! wam!
– Mnie w części – odrzekł Powała – w części tutejszej księżnie, ale najbardziej panu naszemu miłościwemu, którego idź zaraz podjąć pod nogi, by cię zaś o niewdzięczność nie posądził.
– Jakom dla niego zginąć gotów, tak mi dopomóż Bóg! – zawołał Zbyszko.
Rozdział trzydziesty drugi
Zjazd na wyspie wiślanej w Raciążu, na który król[3171] udał się koło Bożego Ciała, odbywał się pod złą wróżbą i nie doprowadził do takiej zgody i załatwienia różnych spraw jak te, które w tym samym miejscu odbyły sie we dwa lata później i na których odzyskał król zastawioną zdradliwie przez Opolczyka[3172] Krzyżakom ziemię dobrzyńską[3173] wraz z Dobrzyniem i Bobrownikami. Jagiełło przybył rozdrażnion wielce obmową, jakiej dopuszczali się względem niego Krzyżacy po dworach zachodnich i w samym Rzymie, a zarazem zgniewany nieuczciwością Zakonu. Mistrz[3174] nie chciał układów o Dobrzyń prowadzić, czynił zaś to umyślnie – i zarówno on sam, jak inni dygnitarze zakonni powtarzali codziennie Polakom: „Wojny ni z wami, ni z Litwą nie chcemy, ale Żmujdź[3175] nasza, bo sam Witold[3176] nam ją oddał. Obiecnijcie[3177], iże nie będziecie mu pomagali, to wojna z nim prędzej się skończy, a wówczas pora będzie gadać o Dobrzyniu, i siła[3178] wam ustępstw poczynimy”. Ale rajcy[3179] królewscy, mając bystry, doświadczony rozum i znając kłamstwo krzyżackie, nie dawali się zdurzyć[3180]: „Gdy w potęgę wzrośniecie, zuchwałości wam jeszcze przybędzie – odpowiadali mistrzowi. – Mówicie, że nic wam do Litwy, a Skirgiełłę chcecie na stolcu[3181] w Wilnie posadzić. Ależ na miły Bóg! wżdy[3182] to Jagiełłowe dziedzictwo, który jeden, kogo chce, księciem na Litwie stanowi – przeto się hamujcie, aby was nie pokarał nasz wielki król!” Na co mistrz mówił, że jeśli król jest prawdziwym panem Litwy, niechże nakaże Witoldowi, by wojny zaniechał i Zakonowi Żmujdź wrócił – gdyż inaczej Zakon musi uderzyć w Witolda tam, gdzie go dosięgnąć i zranić może. I w ten sposób spory wlokły się od rana do wieczora jakoby błędną drogą idącą w kółko. Król, nie chcąc się do niczego zobowiązać, niecierpliwił się coraz bardziej i mówił mistrzowi, że gdyby Żmujdź była pod krzyżacką ręką szczęśliwa, nie poruszyłby się Witold i jednym palcem, bo nie znalazłby ni pozoru, ni przyczyny. Mistrz, który był człowiekiem spokojnym i lepiej od innych braci zdawał sobie sprawę z potęgi Jagiełłowej, starał się króla ułagodzić i nie zważając na szemranie niektórych zapalczywych i dumnych komturów[3183], nie szczędził pochlebnych słów, a chwilami uderzał i w pokorę. Ale że nawet w tej pokorze nieraz odzywały się ukryte pogróżki, przeto nie wiodło to do niczego. Układy o rzeczy ważne rozchwiały się prędko i drugiego już dnia poczęto mówić tylko o sprawach pomniejszych. Natarł król ostro na Zakon o utrzymywanie kup łotrów, o napaści i grabieże nad granicą, o porwanie Jurandówny i małego Jaśka z Kretkowa, o mordowanie kmieciów[3184] i rybaków. Mistrz wypierał się[3185], wykręcał, przysięgał, że to było bez jego wiedzy, i wzajem wyrzuty czynił, że nie tylko Witold[3186], ale i rycerze polscy pomagali pogańskim Żmujdzinom przeciw Krzyżowi – na dowód czego przytoczył Maćka z Bogdańca. Szczęściem, wiedział już król przez Powałę, czego rycerze z Bogdańca szukali na Żmujdzi – i umiał na zarzut odpowiedzieć, tym łatwiej że w orszaku jego był Zbyszko, a w mistrzowym obaj von Badenowie, którzy przybyli w tej nadziei, że zdarzy im się może z Polakami w szrankach[3187] potykać.
3164
3167
3169
3171
3172
3173
3174
3175
3176
3183
3186
3187