– Od Lorchego jednej grzywny nie wezmę, tak mi dopomóż Bóg!
– Miło od nieprzyjaciela brać, ale przyjacielowi słuszna rzecz przepuścić – rzekł Maćko – a skoro jako słyszę, ugoda z królem o wymianę jeńców stanęła, to i za mnie nie potrzebujesz płacić.
– Ba! a nasze słowo rycerskie? – zapytał Zbyszko. – Ugoda ugodą, a Arnold bezecność mógłby nam zadać.
Usłyszawszy to, zatroskał się Maćko, pomyślał nieco i rzekł:
– Ale można by coś odtargować?
– Samiśmy się cenili. Zaliśmy[3311] to teraz mniej warci?
Maćko zatroskał się jeszcze bardziej, ale w oczach odbił się podziw i jakby jeszcze większa miłość dla Zbyszka.
–A czci potrafi strzec!... Taki ci się już urodził – mruknął sam do siebie.
I począł wzdychać. Zbyszko myślał, że z żalu o te grzywny[3312], które mieli von Badenowi zapłacić, więc rzekł:
– Wiecie! Pieniędzy i tak jest dość, byle ona dola nie była taka ciężka.
– Bóg ci ją odmieni! – rzekł ze wzruszeniem stary rycerz. – Mnie tam niedługo już na świecie.
– Nie powiadajcie! Będziecie zdrowi, niech jeno was wiater przewieje.
– Wiater? Wiater młode drzewo przygnie, a stare złamie.
– Owa! nie próchnieją w was jeszcze gnaty i do starości wam daleko. Nie smućcie się!
– Żeby tobie było wesoło, to i ja bym się śmiał. Wszelako mam ci ja i inną do smutku przyczynę, a prawdą rzekłszy, nie tylko ja, ale i my wszyscy.
– Co zaś? – zapytał Zbyszko.
– A pamiętasz, jakom cię w obozie u Skirwoiłły zgromił za to, żeś moc krzyżacką sławił? W polu juści twardy jest nasz naród, ale tak z bliska, to się tutejszym psubratom dopiero teraz przypatrzył!...
Tu Maćko jakby w obawie, aby go kto nie dosłyszał, zniżył głos:
– I teraz widzę, żeś ty był praw[3313], nie ja. Niech ręka boska broni, co to za moc, co to za potęga! Swędzą naszych rycerzy ręce i chce im się jak najprędzej k’Niemcom[3314], a nie wiedzą, że Krzyżaków wszystkie narody i wszyscy królowie wspomagają, że pieniędzy u nich więcej, że ćwiczenie lepsze, że zamki warowniejsze i sprzęt wojenny godniejszy[3315]. Niech ręka boska broni!... I u nas, i tu mówią, że do wielkiej wojny przyjść musi i przyjdzie, ale gdy przyjdzie, to niechże Bóg zmiłuje się nad naszym Królestwem i naszym narodem!
Tu objął dłońmi swą szpakowatą głowę, łokcie wsparł na kolanach i zamilkł.
Zbyszko zaś rzekł:
– A widzicie. W pojedynkę niejeden z naszych od nich tęższy[3316], ale co do wielkiej wojny, pomiarkowaliście[3317] sami.
– Oj, pomiarkowałem! a da Bóg i ci posłowie królewscy pomiarkują także, a zwłaszcza rycerz z Maszkowic[3318].
– Widziałem, jako spochmurniał. Wielki z niego sprawca wojenny i powiadają, że nikt na świecie nie rozumie się tak na wojnie.
– Jeśli prawda, to chyba jej nie będzie.
– Jeśli Krzyżacy obaczą, że mocniejsi, to właśnie będzie. I powiem wam szczerze: bogdaj już przyszedł wóz alibo przewóz, gdyż dłużej nie lża[3319] nam tak żyć...
I z kolei Zbyszko, jakby przygniecion niedolą własną i powszechną, opuścił głowę, a Maćko rzekł:
– Szkoda zacnego Królestwa, a boję się, by nas Bóg za zbytnią zuchwałość nie pokarał. Pamiętasz, jak to rycerstwo przed katedrą na Wawelu przede mszą, wtedy kiedy ci to mieli głowę uciąć i nie ucięli – samego Tymura Kuternogę[3320] wyzywało, któren czterdziestu królestw jest panem i któren[3321] góry z głów ludzkich uczynił... Nie dość im Krzyżaków! wszystkich naraz chcieliby wyzwać – i w tym może być obraza boska.
A Zbyszko na owo wspomnienie chwycił się za płowe[3322] włosy, bo go niespodzianie ogarnął żal okrutny – i zakrzyknął:
– A któż mnie wówczas od kata zratował, jeśli nie ona! O Jezu! Danuśka moja!... O Jezu!...
I począł drzeć włosy, a następnie gryźć pięści, którymi łkanie chciał potłumić, tak rozskowyczało się w nim serce z nagłego bólu.
– Chłopie! miej Boga w sercu!... cichaj! – wołał Maćko. – Co wskórasz[3323]? Hamuj się! cichaj!...
Ale Zbyszko długi czas nie mógł się uspokoić i upamiętał[3324] się dopiero, gdy Maćko, który był istotnie jeszcze chory, zesłabł tak bardzo, że zachwiał się na nogach i padł na ławę w zupełnym zmysłów zamroczeniu. Wówczas młodzian położył go na tapczanie, pokrzepił winem, które przysłał komtur[3325] zamkowy, i czuwał nad nim, póki stary rycerz nie zasnął.
Nazajutrz zbudzili się późno, rzeźwiejsi i wypoczęci.
– No – rzekł Maćko – chyba jeszcze na mnie nie czas, i tak myślę, że byle mnie wiater polny przewiał, to i na koniu dosiedzę.
– Posłowie ostaną jeszcze kilka dni – odpowiedział Zbyszko – bo coraz to do nich ludzie przychodzą z prośbą o jeńców, którzy na Mazowszu albo w Wielkopolsce na rozboju schwytani, ale my możem jechać, kiedy chcecie i kiedy poczujecie się w siłach.
W tej chwili wszedł Hlawa.
– Nie wiesz zaś, co tam czynią posłowie? – spytał go stary rycerz.
– Zwiedzają Wysoki Zamek i kościół – odrzekł Czech. – Komtur zamkowy sam ich oprowadza, a potem pójdą do wielkiego refektarza[3326] na obiad, na który i wasze miłości ma mistrz zaprosić.
– A ty coś od rana czynił?
– A ja przypatrywałem się niemieckiej najemnej piechocie, którą kapitanowie ćwiczyli, i przyrównywałem ją z naszą czeską.
– A ty czeską pamiętasz?
– Wyrostkiem mnie pojmał rycerz Zych ze Zgorzelic, ale pamiętam dobrze, bom od małego był do takich rzeczy ciekawy.
– No i cóż?
– A nic! Jużci tęga[3327] jest krzyżacka piechota i ćwiczona godnie[3328], ale to są woły, a nasi Czesi wilcy. Gdyby tak przyszło co do czego, to przecie wasze miłoście wiedzą: woły wilków nie jadają, a wilki okrutnie na wołowinę łakome.
– Prawda jest – rzekł Maćko, który widocznie coś o tym wiedział – kto się o waszych otrze, to jako od jeża odskoczy.
– W bitwie konny rycerz za dziesięciu piechoty stanie[3329] – rzekł Zbyszko.
– Ale Marienburga jeno piechota może dobyć – odpowiedział giermek.
I na tym skończyła się rozmowa o piechocie, gdyż Maćko, idąc za biegiem swych myśli, rzekł:
– Słysz, Hlawa, dziś, jak podjem i poczuję się w mocy – to pojedziemy.
3320
3325