– Posłuchajcie, co powiem! Nie płuży[3412] smutek nikomu, a przez to lepiej wam do Bogdańca i do Zgorzelic wracać niżeli tu w smutku siedzieć.
Nastało milczenie, wszyscy bowiem odgadli, że to będzie wielkiej wagi rozmowa – i dopiero po chwili ozwał się Maćko:
– Lepiej nam, ale i tobie lepiej.
Lecz Zbyszko potrząsnął swymi jasnymi włosami.
– Nie! – rzekł – wrócę, da Bóg, i ja do Bogdańca, ale teraz w inną mi trzeba drogę.
– Hej! – zawołał Maćko. – Mówiłem, że koniec, a tu nie koniec! Bójże ty się Boga, Zbyszku!
– Przecie wiecie, iżem ślubował.
– To to jest przyczyna? Nie masz[3413] Danuśki, nie masz i ślubowania. Śmierć cię od przysięgi zwolniła.
– Moja by mnie zwolniła, ale nie jej. Na rycerską cześć ja Bogu przysięgał! Jakoże chcecie? Na rycerską cześć!
Każde słowo o rycerskiej czci wywierało na Maćku jakby czarodziejski wpływ. W życiu, prócz przykazań boskich i kościelnych, niewielu się innymi kierował, ale natomiast tymi kilkoma kierował się niezachwianie.
– Ja ci nie mówię, żebyś przysięgi nie dotrzymał – rzekł.
– Jeno co?
– Jeno to, żeś młody i że na wszystko masz czas. Jedź teraz z nami; wypoczniesz – z żalu i boleści się otrząśniesz – a potem ruszysz, dokąd zechcesz.
– To już wam tak szczerze jak na spowiedzi powiem – odrzekł Zbyszko. – Jeżdżę, widzicie, gdzie trzeba, gadam z wami, jem i piję jak każdy człowiek, a sprawiedliwie mówię, że we wnątrzu[3414] i w duszy rady sobie nijakiej dać nie mogę. Nic, jedno smutek we mnie, nic, jedno boleść, nic, jedno te gorzkie śluzy[3415] – same mi z oczu płyną!
– To ci właśnie między obcymi będzie najgorzej.
– Nie! – mówił Zbyszko. – Bóg widzi, że do reszty bym skapiał[3416] w Bogdańcu. Kiedy wam mówię, że nie mogę, to nie mogę! Wojny mi trza, bo w polu łacniej[3417] przepomnieć[3418]. Czuję, że jak ślubu dokonam, jak onej [3419]zbawionej duszy będę mógł rzec: wszystkom ci spełnił, com przyobiecał – dopiero mnie popuści. A pierwej – nie! Nie utrzymalibyście mnie i na powrozie w Bogdańcu...
Po tych słowach stało się w izbie cicho, tak że słychać było muchy latające pod pułapem.
– Ma-li skapieć w Bogdańcu, to niech lepiej jedzie – ozwała się wreszcie Jagienka.
Maćko założył obie ręce na kark, jak miał zwyczaj czynić w chwilach wielkiego frasunku[3420], po czym westchnął ciężko i rzekł:
– Ej, mocny Boże!...
Jagienka zaś mówiła dalej:
– Zbyszku, ale ty przysięgnij, że jeżeli cię Bóg zachowa, to nie ostaniesz tutaj, jeno powrócisz do nas.
– Co bym nie miał wrócić! Jużci nie ominę Spychowa, ale tu nie ostanę.
– Bo – ciągnęła dalej cichszym nieco głosem dziewczyna – jeśli ci o tę truchełkę chodzi, to my ci ją zawieziem do Krześni...
– Jaguś! – zawołał z wybuchem Zbyszko.
I w pierwszej chwili uniesienia i wdzięczności padł jej do nóg.
Rozdział trzydziesty ósmy
Stary rycerz pragnął koniecznie towarzyszyć Zbyszkowi do wojsk księcia Witoldowych[3421], ale ów nie dał sobie nawet o tym mówić. Uparł się jechać sam, bez pocztu, bez wozów, z trzema tylko konnymi pachołkami, z których jeden miał wieźć spyżę[3422], drugi zbroję i ubiory, trzeci niedźwiedzie skóry do spania. Próżno Jagienka i Maćko błagali go, by wziął z sobą chociaż Hlawę, jako giermka wypróbowanej siły i wierności. Uparł się i nie chciał, mówiąc, że trzeba mu o tej boleści, która go toczy[3423], zapomnieć, a obecność giermka przypominałaby mu właśnie wszystko, co było i przeszło.
Ale jeszcze przed jego wyjazdem toczyły się ważne narady nad tym, co uczynić ze Spychowem. Maćko radził tę majętność sprzedać. Mówił, iż to jest ziemia nieszczęsna, która nikomu nie przyniosła nic prócz klęsk i niedoli. W Spychowie dużo było wszelakiego bogactwa, począwszy od pieniędzy aż do zbroi, koni, szat, kożuchów, drogich skór, kosztownych sprzętów i stad, więc Maćkowi chodziło w duszy o to, aby owym bogactwem wspomóc Bogdaniec, który milszy był mu od wszystkich innych ziem. Radzili tedy[3424] nad tym długo, ale Zbyszko żadną miarą nie chciał się zgodzić na sprzedaż.
– Jakoże mi – mówił – Jurandowe kości przedawać? Tak ci to mu się mam wypłacić za one dobrodziejstwa, którymi mię obsypał?
– Obiecaliśmy ci wziąć Danusiną truchłeczkę[3425] – odrzekł Maćko – możemy i Juranda ciało zabrać.
– Ba, on tu z ojcami, a bez ojców będzie mu się cniło[3426] w Krześni. Weźmiecie Danuśkę, to on tu ostanie z dala od dziecka, weźmiecie i jego, to tu ojce sami ostaną.
– Bo ty nie baczysz[3427], że Jurand w raju wszystkich co dzień ogląda, a ojciec Kaleb powiada, że on w raju – odpowiedział stary rycerz.
Ale ksiądz Kaleb, który był po stronie Zbyszka, rzekł:
– Dusza w raju, ale ciało na ziemi aż do dnia sądu.
Maćko zaś zastanowił się nieco i idąc dalej za własną myślą, dodał:
– Jużci, takiego chyba Jurand nie widzi, któren nie został zbawion, na to wszelako[3428] nie ma rady.
– Co tu wyroków boskich dochodzić! – odrzekł Zbyszko. – Ale i tego nie daj Bóg, aby tu obcy człek nad tymi świętymi prochami mieszkał. Lepiej tu wszystkich ostawię, a Spychowa nie przedam, choćby mi za niego księstwo dawali.
Po tych słowach wiedział już Maćko, że nie ma rady, bo znał uporczywość bratanka i wielbił ją w głębi duszy na równi ze wszystkim, co tylko w młodzianku było.
Więc po chwili rzekł:
– Prawda jest, że pod włos[3429] mi chłop mówi, ale w tym, co mówi, to praw[3430].
I zafrasował się[3431], bo jednakże nie wiedział, co czynić.
Ale Jagienka, która milczała dotychczas, wystąpiła z nową radą:
– Żeby tak znaleźć poczciwego człeka, co by tu rządził alibo dzierżawą Spychów wziął, to by była wyborna rzecz. Najsłuszniej by wydzierżawić, bo nijakich nie mielibyście kłopotów, jeno gotowy grosz[3432]. Może by Tolima?... Stary on jest i więcej się na wojnie niż na gospodarstwie rozumie, ale jeśli nie on, to może ojciec Kaleb?...
– Miła panno! – odpowiedział na to ksiądz Kaleb – obu nam z Tolimą ziemia się patrzy, ale ta, która nas pokryje, nie ta, po której chodzim.
I to rzekłszy, zwrócił się do Tolimy:
– Prawda, stary?
Więc Tolima ogarnął dłonią spiczaste ucho i zapytał:
– O co chodzi? – a gdy mu powtórzono głośniej, rzekł:
– Święta to prawda. Nie do gospodarstwa ja! Topór głębiej orze od pługa... Pana i dziecko to bym rad[3433] jeszcze pomścił...
I wyciągnął chude, lecz żylaste dłonie z zakrzywionymi na kształt szponów drapieżnego ptaka palcami, po czym zwracając swą siwą, podobną do wilczej głowę w stronę Maćka i Zbyszka dodał:
– Na Niemców, wasze moście, mnie weźcie – to moja służba!
I miał słuszność. Przysporzył on niemało bogactwa Jurandowi, ale tylko drogą wojny i łupu – nie gospodarstwem.
3421