Выбрать главу

– Bo ja wiem...

– Wypocznienia ci nie brak, a krzypota cię rychło popuści. Idź do łaźni, wykąp się, wypij łagiewkę[3582] miodu na poty – i hoc!

– No i co?

– I wnet wesołości nabierzesz.

– A skąd jej wezmę? W sobie ci jej nie znajdę, a pożyczyć mi jej – nikt nie pożyczy.

– Bo ty coś skrywasz!

Zbyszko ruszył ramionami.

– Nie mam wesołości, ale nie mam też nic do skrywania.

I powiedział to tak szczerze, że Maćko od razu przestał posądzać go o tajemnicę, a natomiast począł się gładzić szeroką dłonią po siwej czuprynie, jak miał zwyczaj czynić zawsze, gdy się nad czymś mocno namyślał, i w końcu rzekł:

– To ja ci powiem, czego ci brak: tobie się jedno skończyło, a drugie się jeszcze nie zaczęło – rozumiesz?

– Nie bardzo, ale może być! – odpowiedział młodzianek.

I przeciągnął się jak człowiek, którego ogarnia sen.

Maćko jednak był pewien, że odgadł prawdziwą przyczynę, i rad był ogromnie, albowiem przestał się zupełnie niepokoić. Nabrał też jeszcze większej niż przedtem ufności do własnego rozumu i mówił sobie w duchu: „Nie dziwować się ludziom, że się mnie radzą!”

A gdy po owej rozmowie wieczorem tego samego dnia przyjechała Jagienka – jeszcze nim zdążyła zsiąść z konia, powiedział jej, że wie, czego Zbyszkowi brakuje.

Więc dziewczyna zsunęła się w jednej chwili z siodła i nuż dopytywać:

– No co? czego? mówcie!

– Ty właśnie masz dla niego lekarstwo.

– Ja? jakie?

A on objął ją wpół i począł szeptać jej coś do ucha, ale niedługo, gdyż po chwili odskoczyła od niego jak oparzona i ukrywszy między czaprakiem[3583] a wysokim siodłem spłonioną[3584] twarz, zawołała:

– Idźcie sobie! Nie cierpię was!

– Jak mi Bóg miły, tak prawdę mówię – rzekł śmiejąc się Maćko.

Rozdział czterdziesty trzeci

Stary Maćko odgadł dobrze, ale tylko w połowie. Zbyszkowi istotnie jedna część życia skończyła się całkowicie. Za każdym wspomnieniem było mu Danusi żal, ale sam przecie powiadał, że lepiej jej musi być na dworcu niebieskim, niż było na książęcym. Zżył się już z myślą, że jej na świecie nie ma, przywykł do niej i uważał, że wcale nie mogło być inaczej. Swego czasu w Krakowie podziwiał bardzo na szybach kościelnych wycięte ze szkła i pooprawiane w ołów postacie różnych świętych panienek – barwne, przeświecające w słońcu, a teraz wyobrażał sobie tak samo Danusię. Widział ją niebieską, przeźroczystą, odwróconą bokiem, ze złożonymi rączkami, ze wzniesionymi oczyma i grającą na luteńce[3585], wśród różnych zbawionych Bożych skrzypaczków, którzy w niebie grywają Matce Boskiej i Dzieciątku. Nic już w niej nie było ziemskiego, a stała mu się duchem tak czystym i bezcielesnym, że gdy czasem wspomniał sobie, jak w leśnym dworcu posługiwała księżnie, śmiała się, rozmawiała, siadała z innymi do stołu – przejmowało go jakby zdziwienie, że to być mogło. Już w czasie wyprawy, przy Witoldzie[3586], gdy sprawy wojenne i bitwy pochłaniały jego uwagę, przestał tęsknić do swojej nieboszczki, tak jak tęskni mąż do niewiasty, a myślał tylko tak, jak myśli pobożny człowiek o swej patronce. W ten sposób miłość jego, tracąc stopniowo ziemskie pierwiastki, zmieniała się coraz bardziej tylko w słodkie, tak błękitne jak właśnie samo niebo, wspomnienie – i po prostu w cześć nabożną.

Gdyby był człekiem wątłego ciała i głębszej myśli, byłby został mnichem – i w cichym życiu klasztornym byłby przechował jak świętość owo niebieskie wspomnienie aż do chwili, w której duch z więzów cielesnych ulata w nieskończone przestworza jak ptak z klatki. Ale jemu ledwie się zaczynał trzeci dziesiątek lat – i sok z surowego wióra w pięści wyciskał, i konia ścisnąwszy udami, mógł tchu pozbawić. Był taki, jakimi byli wówczas powszechnie szlachta i włodykowie[3587] – którzy jeśli nie marli w dzieciństwie lub nie zostawali księżmi – to, nie znając granic ni miary w zapędach cielesnych i sile, albo puszczali się na zbój, rozpustę i pijactwo – albo też żeniąc się młodo, stawali, gdy wici[3588] wyszły na wojnę, z dwudziestu czterema albo i więcej synami do dzików siłą podobnymi.

Ale on nie wiedział, że był taki – tym bardziej że z początku chorzał. Powoli jednak źle ustawione żebra zrosły mu się, tworząc nieznaczną zaledwie z boku wyniosłość, która nie przeszkadzała mu w niczym i którą nie tylko pancerz, ale i zwykła szata mogła całkowicie pokryć. Znużenie mijało. Bujne, płowe[3589] włosy obcięte na znak żałoby po Danusi odrosły mu znów do wpół pleców. Wracała mu dawna nadzwyczajna uroda. Gdy kilka lat temu w Krakowie szedł na śmierć z ręki kata, wyglądał jak pacholę[3590] z wielkiego rodu – a teraz stał się jeszcze piękniejszy, istny królewicz, podobien[3591] z barków, z piersi, z lędźwi i ramion do olbrzyma, z twarzy zas do dziewicy. Moc i życie kipiało w nim jak war[3592] w garnku – a spotężnione czystością i długim wypoczynkiem chodziło mu po kościach jak płomię[3593]. On nie wiedząc, co to jest, myślał, że wciąż chorzeje, i wylegiwał się w łożu, rad[3594], że Maćko i Jagienka strzegą go, pilnują i dogadzają mu we wszystkim. Chwilami wydawało mu się, że mu jest tak dobrze jak w niebie, chwilami – zwłaszcza gdy nie było przy nim Jagienki – że źle, smutno, nieznośnie. Brało go wówczas ziewanie, ciągoty[3595], gorączka, i zapowiadał Maćkowi, że wróciwszy do zdrowia, pójdzie znów na koniec świata, na Niemców, na Tatarów – albo na inną podobną dzicz – byle zbyć[3596] życia, które mu cięży okrutnie. A Maćko, zamiast sprzeciwiać się, kiwał głową, przyświadczał – ale tymczasem posyłał po Jagienkę, za której przyjazdem topniały zaraz w Zbyszku myśli o nowych wyprawach wojennych, tak jak topnieją śniegi, gdy je wiosenne słońce przygrzeje.

Ona zaś przyjeżdżała skwapliwie[3597] i na wezwanie, i z własnej woli – gdyż pokochała Zbyszka ze wszystkich sił duszy i serca. Za czasów swego pobytu na dworze biskupim i książęcym w Płocku widywała rycerzy równie pięknych, równie sławnych z siły i męstwa, którzy nieraz klękali przed nią, ślubując jej wierność do zgonu, ale ten był jej wybrany, tego ukochała w zaraniu lat pierwszą miłością, a nieszczęścia, przez jakie przeszedł, wzmogły tylko jej kochanie do tego stopnia, że był jej milszym i stokroć droższym nie tylko od wszystkich rycerzy, ale i od wszystkich książąt ziemi. Teraz, gdy przychodząc do zdrowia stawał się z dnia na dzień cudniejszy, miłość jej zmieniła się niemal w zapamiętanie[3598] i przesłoniła jej cały świat.

Nie przyznawała się jednak do niej nawet sama przed sobą, a przed Zbyszkiem taiła ją jak najstaranniej z obawy, aby nią znowu nie wzgardził. Nawet z Maćkiem, o ile dawniej skora była do zwierzeń, o tyle teraz stała się ostrożna i milcząca. Mogła ją tylko zdradzić troskliwość, jaką okazywała w pielęgnowaniu Zbyszka, ale i tej troskliwości starała się inne nadać pozory – i w tym celu tak pewnego razu ozwała się przebiegle do Zbyszka:

– Bo, że cię tam trochę doglądam, to jeno[3599] z przychylności dla Maćka, a tyś zara co pomyślał? powiadaj!

вернуться

3582

łagiew a. łagiewka (daw.) – naczynie podróżne.

вернуться

3583

czaprak – sukienna podkładka pod siodło, mająca chronić konia przed obtarciami.

вернуться

3584

spłonić się (daw.) – zaczerwienić się.

вернуться

3585

lutnia (muz.) – instrument strunowy szarpany.

вернуться

3586

Witold Kiejstutowicz, zwany Wielkim – (ok. 1350–1430), wielki książę litewski, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. W latach 1382–1385 oraz 1390 przejściowo sprzymierzony z Krzyżakami przeciw Jagielle.

вернуться

3587

włodyka – rycerz, zwłaszcza niemajętny lub bez pełni praw stanowych.

вернуться

3588

wici – wezwanie na wojnę, przysyłane w postaci pęku gałązek (witek) wierzbowych lub powrozów.

вернуться

3589

płowy – (o włosach) jasny.

вернуться

3590

pacholę (daw.) – dziecko.

вернуться

3591

podobien – dziś popr.: podobny.

вернуться

3592

war – ukrop, wrzątek.

вернуться

3593

płomię – dziś popr.: płomień.

вернуться

3594

rad (daw.) – zadowolony.

вернуться

3595

ciągoty – pożądanie.

вернуться

3596

zbyć (daw.) – pozbyć się.

вернуться

3597

skwapliwie (daw.) – szybko i chętnie.

вернуться

3598

zapamiętać się – zamyślić się bądź zająć się czymś intensywnie, zapominając o wszystkim innym.

вернуться

3599

jeno (daw.) – tylko.