Выбрать главу

I niby poprawiając włosy na czole, przysłoniła twarz dłonią i poczęła pilnie patrzeć na niego przez palce, on zaś, zaskoczony niespodzianym pytaniem, zaczerwienił się jak panna i dopiero po niejakim czasie odrzekł:

– Nicem nie pomyślał. Tyś teraz inna.

Nastała znów chwila milczenia.

– Inna? – zapytała wreszcie dziewczyna jakimś cichym i miękkim głosem. – No! pewnie, że inna. Ale żebym cię już tak całkiem miała nie cierpieć, to tego też Boże nie daj!

– Bóg ci zapłać i za to – odrzekł Zbyszko.

I odtąd bywało im z sobą dobrze, tylko jakoś niezręcznie i niesporo[3600]. Nieraz mogło się zdawać, że oboje o czym innym mówią, a o czym innym myślą. Zapadało między nimi częste milczenie. Zbyszko, wylegując się wciąż w łożu, wodził wedle słów Maćka za nią oczyma, gdziekolwiek się ruszyła, albowiem, chwilami zwłaszcza, wydawała mu się tak cudna, że się jej napatrzyć nie mógł. Bywało także, że spojrzenia ich spotykały się nagle, a wówczas płoniły im się twarze i wypukła pierś dziewczyny poruszała się śpiesznym oddechem, i serce jej biło jakby w oczekiwaniu, czy czegoś nie usłyszy, od czego stopnieje i rozpłynie się w niej dusza. Ale Zbyszko milczał, albowiem stracił do niej dawną śmiałość i bał się ją spłoszyć niebacznym[3601] słowem, i wbrew temu, co widziały jego oczy, sam w siebie wmawiał, że ona mu tylko siostrzaną przychylność gwoli[3602] Maćkowej przyjaźni okazuje.

I raz począł mówić o tym z Maćkiem. Starał się mówić niby spokojnie, a nawet obojętnie, i ani się spostrzegł, jak słowa jego stawały się coraz podobniejsze do skargi przez pół[3603] gorzkiej, przez pół smutnej. Maćko zaś wysłuchał cierpliwie wszystkiego, a w końcu rzekł tylko jedno jedyne słowo:

– Głupiś!

I wyszedł z izby.

Ale na oborze począł zacierać ręce i klepać się z wielkiej radości po udach.

„Ha! – mówił sobie – wtedy, kiedy ci tanio mogła przyjść, toś i patrzeć na nią nie chciał, najedzże się teraz strachu, kiedyś głupi. Ja będę kasztel[3604] stawiał, a ty się przez ten czas oblizuj. Nic ci nie rzekę i bielma z oczu nie zdejmę, choćbyś rżał głośniej od wszystkich koni w Bogdańcu. Gdzie wióry na zarzewiu[3605] leżą, tam i tak prędzej czy później płomię[3606] buchnie, ale ja ci nie będę na zarzewie dmuchał, bo tak myślę, że i nie trzeba”. I nie tylko nie dmuchał, ale się nawet Zbyszkowi sprzeciwiał i drażnił go jako stary przechera[3607], który rad igra z niedoświadczonym młodzieńcem.

Więc razu pewnego, gdy Zbyszko znów mu powtórzył, że chyba na jaką daleką wyprawę pójdzie, aby się nieznośnego żywota pozbyć, rzekł mu:

– Pókiś goło miał pod nosem, tom tobą rządził, ale teraz – twoja wola. Chcesz-li koniecznie swojemu jeno rozumowi dufać[3608] i iść – to idź.

A Zbyszko aż zerwał się ze zdziwienia i siadł na łożu.

– Jak to? To już się nawet i temu nie przeciwicie?

– Co mam się przeciwiać? Żal mi tylko okrutnie rodu, który by razem z tobą zaginął, ale i na to może znajdzie się rada.

– Jaka rada? – pytał niespokojnie Zbyszko.

– Jaka? No! nie ma co gadać, że roki mi godne są – ale też i mocy w kościach nie brak. Jużci, Jagience patrzyłby się młodszy jakowyś chłop – ale żem to jej nieboszczykowi ojcu był przyjacielem – to kto wie...

– Byliście jej ojcu przyjacielem – odrzekł Zbyszko – ale dla mnie nigdyście nie mieli życzliwości – nigdy, nigdy!...

I przerwał, bo się mu poczęła broda trząść, a Maćko rzekł:

– Ba! skoro koniecznie chcesz ginąć – to cóż mam robić?

– Dobrze! róbcie, co chcecie —ja jeszcze dziś w świat pojadę!

– Głupiś! – powtórzył Maćko.

I znów wyszedł z izby doglądać chłopów i bogdanieckich, i tych, których pożyczyła ze Zgorzelic i z Moczydołów Jagienka, aby pomagali w kopaniu rowu mającego otaczać kasztel.

Rozdział czterdziesty czwarty

Zbyszko nie spełnił wprawdzie swej groźby i nie wyjechał, ale za to po upływie jeszcze tygodnia zdrowie wróciło mu zupełnie i nie mógł już dłużej wylegiwać się w łożu. Maćko powiedział, że wypada im teraz pojechać do Zgorzelic i podziękować Jagience za starunek[3609], więc pewnego dnia wyprażywszy się dobrze w łaźni, postanowił jechać nie zwłócząc[3610]. W tym celu kazał wydobyć ze skrzyni piękne szaty, aby nimi zastąpić zwykłą odzież, którą miał na sobie – a następnie zajął się trefieniem[3611] włosów. Była to jednak czynność niełatwa i niemała, a to nie tylko z powodu bujności Zbyszkowej czupryny, która z tyłu spadała mu jak grzywa aż za łopatki. Rycerze w życiu codziennym nosili włosy w pątlikach[3612] kształtu grzyba, co miało i tę dobrą stronę, że w czasie wypraw hełm daleko mniej ich uwierał, natomiast na rozmaite uroczystości, wesela lub jadąc w odwiedziny do domów, w których były panny, układali je w pięknie poskręcane zwoje, które często smarowano białkiem dla połysku i mocy. Tak to właśnie chciał utrefić się Zbyszko. Ale dwie niewiasty wezwane z czeladnej, nieprzywykłe do takiej roboty, nie umiały sobie dać rady. Wyschłe i wzburzone po łaźni włosy nie chciały się układać i jeżyły się jako źle poszyta strzecha na chałupie. Nie pomogły ani zdobyczne na Fryzach[3613] grzebienie ozdobnie z bawolego rogu wyrobione, ani nawet zgrzebło[3614], po które jedna z niewiast poszła do stajni. Zbyszko począł się w końcu niecierpliwić i gniewać – gdy wtem do izby wszedł Maćko w towarzystwie Jagienki, która przez ten czas niespodzianie nadjechała.

– Pochwalony Jezus Chrystus! – rzekła dziewczyna.

– Na wieki wieków! – odpowiedział z rozpromienioną twarzą Zbyszko. – O, to dziwne! Bo myśmy właśnie chcieli do Zgorzelic jechać, a tyś tu!

I oczy rozbłysły mu radością, bo już tak było, iż ilekroć ją zobaczył, tylekroć czyniło mu się w duszy tak jasno, jakby na wschód słońca patrzał. A Jagienka, ujrzawszy zakłopotane baby z grzebieniami w ręku, zgrzebło leżące na ławie wpodle[3615] Zbyszka i jego zwichrzoną czuprynę, poczęła się śmiać.

– Ej, wiecha też to, wiecha! – zawołała, ukazując spod koralowych ust cudne, białe zęby. – W konopiach by cię albo w sadzie wiśniowym na strach ptactwu postawić!

On zaś zasępił się i rzekł:

– Chcieliśmy do Zgorzelic jechać, ale w Zgorzelicach nijak by ci było gościowi uchybiać, a tu możesz sobie ze mnie dworować, ile chcesz, co, wiera[3616], zawsze rada[3617] czynisz.

– Ja rada to czynię? – zapytała dziewczyna. – Ej, mocny Boże! Toż przyjechałam prosić was na wieczerzę, a śmieję się nie z ciebie, jeno[3618] z tych bab, bo żeby tak na mnie, wnet bym tu sobie dała rady.

– Nie wskórałabyś i ty!

– A Jaśkowi to niby kto to robi?

– Jasiek ci brat – odparł Zbyszko.

– Jużci!...

Lecz tu stary i doświadczony Maćko postanowił im przyjść z pomocą.

– Po domach – rzekł – gdy po postrzyżynach rycerskiemu pacholęciu włosy odrosną, trefi mu je siostra, a w źrałym[3619] wieku żona mężowi; ale obyczaj też jest, że gdy rycerz siostry albo żony nie ma, to mu dziewki szlacheckie służą, nawet i całkiem obce.

– Zali[3620] istotnie jest taki obyczaj? – pytała spuszczając oczy Jagienka.

вернуться

3600

niesporo (daw.) – trudno, niewygodnie.

вернуться

3601

niebaczny – nieostrożny.

вернуться

3602

gwoli czegoś (daw.) – ze względu na coś.

вернуться

3603

przez pół – na pół, w połowie.

вернуться

3604

kasztel (daw.) – zameczek, niewielka twierdza.

вернуться

3605

zarzewie – żar.

вернуться

3606

płomię – dziś popr.: płomień.

вернуться

3607

przechera (daw.) – osoba sprytna, przekorna i złośliwa.

вернуться

3608

dufać (daw.) – ufać, zwłaszcza nadmiernie.

вернуться

3609

starunek (daw.) – staranie, opieka.

вернуться

3610

nie zwłócząc – dziś popr.: nie zwlekając.

вернуться

3611

trefić (daw.) – układać włosy w loki.

вернуться

3612

pątlik – siatka do podtrzymywania włosów.

вернуться

3613

Fryz a. Fryzyjczyk – mieszkaniec Fryzji, krainy nad Morzem Północnym, obecnie stanowiącej pogranicze Niemiec, Danii i Holandii.

вернуться

3614

zgrzebło – grzebień lub szczotka służąca do czyszczenia sierści zwierząt.

вернуться

3615

wpodle (daw.) – obok.

вернуться

3616

wiera (daw.) – prawda.

вернуться

3617

rada (daw.) – chętnie.

вернуться

3618

jeno (daw.) – tylko.

вернуться

3619

źrały – dziś popr.: dojrzały.

вернуться

3620

zali (daw.) – czy.