– Tu już zamrę, gdziem się urodził. Widzicie, za czasów wojny Grzymalitów z Nałęczami[3671] spalon był do cna Bogdaniec – wszystkie budynki, wszystkie chałupy – ba! płoty nawet, jeno to domosko[3672] ostało. Ludzie gadali, że dla zbytku mchów na dachu nie chciało gorzeć[3673] – ale ja myślę, że była w tym i łaska Boża – i wola, abyśmy tu wrócili i stąd znowu wyrośli. Za czasów naszej wojaczki biadałem ja nieraz, że nie mamy do czego wracać, alem nie całkiem słusznie tak mówił, bo, wiera[3674], nie było na czym gospodarzyć i co do gęby włożyć, ale było się gdzie schronić. Wy młodzi to co innego, ale ja tak już myślę, że skoro nas ów stary dom nie poniechał – to i mnie nie godzi się go poniechać.
I został. Lubił jednakże przychodzić do zameczku, aby oglądać jego wielkość i wspaniałość w porównaniu z dawną siedzibą, a zarazem patrzeć na Zbyszka, na Jagienkę i na „wnęków”. Wszystko, co tam widział, było w znacznej części jego dziełem, a jednak przejmowało go ono dumą i podziwem. Przyjeżdżał czasem do niego stary Wilk, aby z nim „ugwarzyć” przy ognisku, albo też on sam odwiedzał go w tymże zamiarze w Brzozowej, więc raz tak mu swoje myśli o tych „nowych porządkach” wypowiedział:
– Wiecie! Aże mi czasem cudnie[3675]. Bo przecie wiadomo, że Zbyszko i w Krakowie na zamku u króla bywał (ba! mało mu tam głowy nie ucięli!), i na Mazowszu, i w Malborgu, i u księcia Janusza[3676], a Jagienka też się w dostatku chowała, ale przecie własnego kasztelu nie mieli... Ale teraz to tak, jakby nigdy inaczej nie żywili[3677]... Chodzą, mówię wam, po komnatach, chodzą, chodzą – i służbie rozkazania dają, a jak się zmęczą, to sobie siedną[3678]. Prawy[3679] kasztelan i kasztelanowa! Mają ci też komnatę, w której z sołtysami, z karbowymi [3680]i czeladzią[3681] obiadują, a w niej ławy, dla niego i dla niej wyższe – inni zaś poniżej siedzą i czekają, póki państwo godnie[3682] mis nie nałożą. Taki to dworski obyczaj, aże człek musi sobie przypominać, że to nie żadne wielkie państwo, jeno[3683] bratanek i bratankowa, którzy po ręku starego boćkają[3684], na pierwszym miejscu sadzą i dobrodziejem swoim zowią.
– Dlatego im też Pan Jezus błogosławi – zauważył stary Wilk.
Za czym pokiwawszy smutnie głową, popił miodu, poruszył żelaznym pogrzebaczem głownie[3685] w ognisku i rzekł:
– A mojemu chłopu się sczezło[3686]!
– Wola boska.
– Ano! Starsi, których było pięciu, przedtem dawno polegli. Przecie wiecie. Jużci, wola boska. Ale ten był ze wszystkich najtęższy[3687]. Prawy Wilk i gdyby nie był legł, to by dziś też może na własnym zamku siedział.
– Wolej[3688] by był Cztan poległ.
– Co ta Cztan! Niby to kamienie młyńskie na plecy bierze, a ile to razy mój go poszczerbił! Mój miał ćwiczenie rycerskie, a Cztana teraz żona po pysku pierze, bo choć jest chłop mocarny, ale głupi.
– Hej! jako podogonie[3689]! – przyświadczył Maćko.
I przy sposobności wynosił pod niebo nie tylko ćwiczenie rycerskie, ale i rozum Zbyszka, że to w Malborgu z najprzedniejszymi rycerzami gonił na ostre, „a z książęty to ci wam tak będzie gadał, jakoby orzechy gryzł”. Chwalił też jego porządek w głowie i zabiegliwość w gospodarce, bez której prędko by kasztel majętność zjadł. Nie chcąc jednak, by stary Wilk myślał, że coś podobnego im może grozić, kończył przyciszonym głosem:
– No z łaski Boga jest ta wszelkiego dobra dosyć, więcej niż ludzie wiedzą, ale nie mówcie o tym nikomu.
Ludzie jednak domyślali się, wiedzieli i opowiadali sobie aż do przesady, zwłaszcza o bogactwach, które Bogdanieccy mieli wywieźć ze Spychowa. Mówiono, że pieniądze solówkami[3690] wozili z Mazowsza. Wygodził[3691] też raz Maćko pożyczką kilkunastu grzywien[3692] możnym dziedzicom na Koniecpolu, co do ostatka utwierdziło okolicę w mniemaniu o jego „skarbach”. Z tego powodu rosło znaczenie Bogdanieckich, rósł szacunek ludzki i gości nigdy nie brakło w kasztelu, na co Maćko, choć oszczędny, nie patrzał niechętnym okiem, gdyż wiedział, że i to sławy rodowi przymnaża.
Szczególnie chrzciny bywały sute[3693], a raz na rok, po Matce Boskiej Zielnej, wyprawiał Zbyszko wielką ucztę dla sąsiedztwa, na którą i szlachcianki przyjeżdżały patrzeć na ćwiczenia rycerskie, słuchać gądków[3694] i pląsać z młodymi rycerzami przy smolnych pochodniach aż do rana. Wtedy to pasł oczy i radował się w sercu stary Maćko widokiem Zbyszka i Jagienki, tak wyglądali dwornie i pańsko. Zbyszko zmężniał, rozrósł się, a choć przy potężnej i wyniosłej postawie twarz jego wydawała się zawsze zbyt młoda, jednakże gdy bujny włos opiął przepaską z purpury, przybrał się w świetną, naszytą srebrnymi i złotymi nićmi szatę, to nie tylko Maćko, ale i niejeden szlachcic mówił sobie w duszy: „Boga mi! iście książę[3695] jakoweś na zamku swoim siedzące”. A przed Jagienką przyklękali nieraz rycerze znający zachodni obyczaj prosząc, by chciała im być damą ich myśli – taki bił od niej blask zdrowia, młodości, siły i urody. Sam stary dziedzic na Koniecpolu, który był wojewodą sieradzkim, zdumiewał się jej widokiem i z zorzą poranną, a nawet i z słonkiem ją porównywał, „które światu jasność daje, a nawet i stare kości żywszą gorącością napełnia”.
Rozdział czterdziesty siódmy
Jednakże w piątym roku, gdy ład był wprowadzon we wszystkich wsiach nadzwyczajny, gdy nad skończoną czatownią[3696] powiewała już od kilku miesięcy chorągiew z Tępą Podkową, a Jagienka powiła szczęśliwie czwartego syna, którego nazwano Jurandem – tak rzekł raz stary Maćko do Zbyszka:
– Wszystko się darzy i gdyby Pan Jezus jeszcze jedno zdarzył szczęśliwie – to bym już umarł spokojny.
A Zbyszko popatrzał nań pytającym wzrokiem i po chwili zapytał:
– Chyba o wojnie z Krzyżaki mówicie, bo czegóż by wam więcej trzeba?
– To ci rzekę, com drzewiej[3697] mówił – odpowiedział Maćko – że póki mistrz Konrad[3698] żywie, wojny nie będzie.
3671
3676
3698