– Albo to mu wiecznie żyć?
– Ale i mnie nie wiecznie i dlatego o czym innym myślę.
– A zaś o czym?
– Ii! lepiej nie zapowiadać. Tymczasem się do Spychowa wybieram, a może zdarzy się i książąt na Płocku[3699] i na Czersku odwiedzić.
Zbyszka nie zdziwiła zbytnio ta zapowiedź, albowiem w ciągu ostatnich lat kilkakrotnie stary Maćko wyjeżdżał do Spychowa, więc tylko zapytał:
– Długo zabawicie[3700]?
– Dłużej niż zwykle, bo się w Płocku zatrzymam.
Jakoż w tydzień później wyjechał Maćko, wziąwszy ze sobą kilka wozów i zbroję dobrą, „na wypadek, jeśli się przyjdzie w szrankach[3701] potykać”. Na odjezdnym zapowiedział, że może zabawi dłużej niż zwykle, i istotnie zabawił dłużej, gdyż przez pół roku nie było o nim żadnej wieści. Zbyszko począł się niepokoić i w końcu wyprawił umyślnego do Spychowa, ale ów spotkał Maćka za Sieradzem i wrócił z nim razem.
Stary rycerz wrócił jakiś chmurny, ale wypytawszy dokładnie Zbyszka o wszystko, co się podczas jego niebytności[3702] działo – i zaspokojon, że wszystko szło dobrze, rozpogodził się nieco – i pierwszy zaczął mówić o swej wyprawie.
– Wiesz, że byłem w Malborgu – rzekł.
– W Malborgu?
– A gdzie by indziej?
Zbyszko popatrzał na niego przez chwilę zdumionymi oczyma, po czym uderzył się nagle dłonią po udzie i rzekł:
– O prze Bóg! A ja na śmierć zapomniałem.
– Wolno było tobie zapomnieć, boś ślubów dopełnił – odrzekł Maćko – ale nie daj Bóg, abym ja przysiędze i czci własnej umknął[3703]. Nie nasz to obyczaj, aby czegoś zaniechać – i tak mi dopomóż Święty Krzyż, jako póki mi tchu w nozdrzach, póty ja go nie zaniecham.
Tu zmierzchła twarz Maćka i stała się tak groźną i zawziętą, jako ją Zbyszko widywał tylko za dawnych lat u Witolda[3704] i Skirwoiłły, gdy miało przyjść do bitwy z Krzyżaki.
– No i co? – zapytał. – Odjął się[3705] wam?
– Nie odejmował się, bo mi nie stanął.
– Czemu zaś?
– Komturem wielkim[3706] został.
– Kuno Lichtenstein komturem ci wielkim został?
– Ba! Może go i wielkim mistrzem obiorą. Kto go wie! Ale on już i teraz z książęty się równym być mniema. Mówią, że wszystkim rządzi i że wszystkie sprawy Zakonu na jego głowie, a mistrz nic bez niego nie poczyna. Gdzie ci tam taki stanie na udeptaną ziemię! Na śmiech ludzki jeno[3707] zarobisz.
– Wyśmieli was? – zapytał Zbyszko, któremu oczy zaiskrzyły się nagle gniewem.
– Śmiała się księżna Aleksandra[3708] w Płocku: „Jedźże, powiada, i cesarza rzymskiego pozwij! Jemu, powiada (niby Lichtensteinowi), jako wiemy, przysłali także pozwy i Zawisza Czarny[3709], i Powała[3710], i Paszko z Biskupic[3711], a też nawet takim mężom nie odkazał[3712] nic, bo nie może. Przecie nie serca mu brak, jeno że jest zakonnik i że, prawi[3713], urząd ma tak znaczny i godny, że mu te rzeczy nie w głowie – i że więcej by czci uchybił przyjmując, niźli na pozwy nie zważając”. Tak ci to pani mówiła.
– A wy co na to?
– Zafrasowałem się[3714] okrutnie, ale rzekłem, że i tak do Malborga muszę jechać, abym mógł powiedzieć Bogu i ludziom: „Co było w mojej mocy – tom uczynił”. Prosiłem tedy[3715] pani, żeby mi obmyśliła jakoweś poselstwo i dała pisanie do Malborga, bom wiedział, że inaczej głowy z tego wilczego gniazda nie wywiozę. W duszy zaś myślałem tak: „Jużci nie chciał wyznaczyć zroku[3716] ni Zawiszy, ni Powale, ni Paszkowi, ale jeśli go wobec samego mistrza, wszystkich komturów i gości za gębę porwę, a wąsy i brodę mu wyszarpnę – to przecie stanie”.
– Bogdajże was! – zawołał z zapałem Zbyszko.
– Co? – rzekł stary rycerz. – Na wszystko jest rada, byle głowę na karku mieć. Ale tu Pan Jezus łaski umknął, bom go w Malborgu nie zastał. Powiedzieli, że do Witolda w posły pojechał. Nie wiedziałem wtedy, co czynić: czekać czy za nim jechać. Bałem się rozminąć. Ale żem to z mistrzem i wielkim szatnym[3717] miał z dawnych czasów znajomość – spuściłem im się z tajemnicy[3718], dlaczegom przyjechał, oni zaś zakrzyknęli, że to nie może być.
– Czemu?
– Skroś tej samej przyczyny[3719], którą księżna na Płocku wyłuszczyła.
I mistrz przy tym rzekł: „Co byś o mnie myślał, gdybym ja każdemu rycerzowi z Mazowsza albo z Polski stawał?” No – i praw był[3720], bo dawno by go już na świecie nie było. Cudowali się[3721] tedy obaj z szatnym – i opowiedzieli to przy stole na wieczerzy. To ci mówię, jakobyś w ul dmuchnął! A szczególnie między gośćmi podniosła się ich zaraz kupa: „Kuno – krzyczeli – nie może, ale my możem!” Wybrałem sobie tedy trzech, chcąc się z nimi po kolei potykać, ale mistrz po wielkich prośbach pozwolił jeno[3722] z jednym, któremu na przezwisko było też Lichtenstein i który był Kuna krewny.
– No i co? – zakrzyknął Zbyszko.
– Ano, jużci przywiozłem jego blachy, ale tak całkiem popękane, że i jednej grzywny[3723] nikt za nie nie da.
– Bójcie się Boga, toście przysięgę spełnili!
– Zrazu byłem rad[3724], bom i sam tak mniemał, ale potem pomyślałem: „Nie! – to nie to samo!” I teraz spokoju nijakiego nie mam, bo nuż to nie to samo!
Lecz Zbyszko począł go pocieszać.
– Mnie też znacie, że w takich rzeczach ni sobie, ni komu nie folguję[3725], ale gdyby mi się tak przygodziło[3726], to miałbym dosyć. I to wam mówię, że najwięksi rycerze w Krakowie mi w tym przyświadczą. Sam Zawisza[3727], który na czci rycerskiej najlepiej się zna, pewnie nie co innego powie.
– Tak mówisz? – zapytał Maćko.
– Pomyślcie jeno: oni sławni w całym świecie – i pozwali go też, a żaden nie sprawił nawet i tyle, ile wyście sprawili. Ślubowaliście śmierć Lichtensteinowi – i przecie Lichtensteinaście zarżnęli.
– Może – rzekł stary rycerz.
A Zbyszko, który był ciekaw spraw rycerskich, zapytał:
– Nuże! mówcie: młody był czy stary? i jakże było: z konia czy piechtą?
– Było mu ze trzydzieści pięć roków i brodę miał do pasa, a było z konia. Bóg mi pomógł, że go kopią zmacałem, ale potem przyszło do mieczów. To tak, mówię ci, krew mu z gęby buchała, że cała broda była jakoby jeden sopel.
– A narzekaliście nieraz, że się starzejecie?
– Bo jak na koń siędę alboli się na ziemi rozkraczę, to się trzymam krzepko, ale już na siodło we zbroi całej nie skoczę.
– Ale i Kuno nie byłby się wam odjął.
Stary machnął pogardliwie ręką na znak, że z Kunonem byłoby mu poszło znacznie łatwiej – po czym poszli oglądać zdobyczne „blachy”, które Maćko zabrał tylko na znak zwycięstwa, bo zresztą[3728] były zbyt potrzaskane i dlatego bez wartości. Tylko nabiodrza i nagolenniki były nietknięte i roboty bardzo przedniej.
3701
3704
3708
3709
3710
3717
3727