Выбрать главу

– To przylegnij sobie trochę. Jak dojedziemy, to cię zbudzę.

– Gdzie mnie tam do spania!

– A co ci przeszkadza?

Zbyszko spojrzał na stryjca oczyma dziecka.

– A co, jak nie kochanie? Aże mnie kolki od wzdychania w dołyszku sparły, ale siędę trochę na konia, to mi ulży.

I zlazłszy z wozu, siadł na konia, którego mu Turczynek, podarowany przez Zawiszę, sprawnie podał. Maćko tymczasem brał się nieco z bólu za bok, ale widocznie myślał o czym innym, nie o własnej chorobie, bo kręcił głową, cmokał ustami i wreszcie rzekł:

– Toć dziwuję się, dziwuję i nie mogę się wydziwować, skądeś ty na to kochanie taki pażerny[720], bo ani twój rodzic nie był taki, ani ja też.

Lecz Zbyszko zamiast odpowiedzieć wyprostował się nagle w kulbace, wziął się w boki, głowę zadarł do góry i huknął całą siłą piersi:

Płakałem ci bez[721] noc, płakałem i z rana,  

Gdzieś mi się podziała, dziewucho kochana!  

Nic mi nie pomoże, choć oczy wypłaczę,  

Bo ciebie, dziewczyno, nigdy nie zobaczę.  

Hej!  

I to „hej!” runęło po lesie, odbiło się o pnie przydrożne, wreszcie ozwało się dalekim echem i ucichło w gęstwinach.

A Maćko pomacał się znów po boku, w którym ugrzęzło niemieckie żeleźce[722], i rzekł stękając trochę:

– Drzewiej ludzie byli mądrzejsi – rozumiesz?

Po chwili jednak zamyślił się, jakby sobie przypominając jakieś dawne czasy, i dodał:

– Chociaż poniektóry bywał i drzewiej[723] głupi.

Ale tymczasem wyjechali z boru, za którym ujrzeli szopy gwarków[724], a dalej zębate mury Olkusza wzniesione przez króla Kazimierza i wieżę fary zbudowanej przez Władysława Łokietka[725].

Rozdział dziesiąty

Kanonik od fary[726] wyspowiadał Maćka i zatrzymał ich gościnnie na nocleg, tak że wyjechali dopiero nazajutrz rano. Za Olkuszem skręcili ku Śląskowi, którego granicą mieli wciąż jechać aż do Wielkopolski. Droga szła po większej części puszczą, w której pod zachód słońca odzywały się często, podobne do podziemnych grzmotów, ryki turów[727] i żubrów, nocami zaś pobłyskiwały spośród leszczynowej gęstwy oczy wilcze. Większe jednak niebezpieczeństwo niż od zwierza groziło na tej drodze wędrownikom i kupcom od niemieckich lub zniemczałych rycerzy ze Śląska, których zameczki wznosiły się tu i ówdzie nad granicą. Wprawdzie wskutek wojny z Opolczykiem Naderspanem[728], któremu pomagali przeciw królowi Władysławowi synowcowie[729] śląscy, większą część tych zameczków pokruszyły ręce polskie, zawsze jednak trzeba się było mieć na baczności i zwłaszcza po zachodzie słońca nie popuszczać broni z ręki.

Jechali jednak spokojnie, tak że Zbyszkowi poczynała się już droga przykrzyć, i dopiero na dzień kołowej jazdy od Bogdańca posłyszeli za sobą pewnej nocy parskanie i tupot koni.

– Jacyś ludzie jadą za nami – rzekł Zbyszko.

Maćko, który nie spał, spojrzał na gwiazdy i odpowiedział jako człowiek doświadczony:

– Świt niedaleko. Przecieżby zbóje nie napadali przy schyłku nocy, bo nade dniem czas im do domu.

Zbyszko wstrzymał jednak wóz, uszykował ludzi w poprzek drogi czołem do nadjeżdżających, sam zaś wysunął się naprzód i czekał.

Jakoż po pewnym czasie ujrzał w pomroce kilkunastu konnych. Jeden z nich jechał na czele, na kilka kroków przed innymi, ale widocznie nie miał zamiaru się ukrywać, albowiem śpiewał głośno. Zbyszko nie mógł dosłyszeć słów, ale do uszu jego dochodziło wesołe: „hoc! hoc!”, którym nieznajomy kończył każdą zwrotkę pieśni.

– Nasi! – rzekł sobie.

Po chwili jednak zawołał:

– Stój!

– A ty se siednij – odpowiedział żartobliwy glos.

– Coście za jedni?

– Coście za drudzy?

– A czemu nas najeżdżacie?

– A czemuż drogę zagradzasz?

– Odpowiadaj, bo kusze napięte.

– A u nas... wypięte – strzelaj!

– Odkazujże[730] po ludzku, bo ci będzie bieda.

Na to odpowiedziała Zbyszkowi wesoła pieśń:

Jedna bieda z drugą biedą   Na rozstaju w taniec idą...   Hoc! hoc! hoc!   Na cóż im się taniec przyda?   Dobry taniec, chociaż bieda...   Hoc! hoc! hoc!  

Zdumiał się usłyszawszy taką odpowiedź Zbyszko; a tymczasem pieśń ustała, ale ten sam głos spytał:

– A jak się ta ma stary Maćko? Dycha jeszcze?

Maćko przypodniósł się na wozie i rzekł:

– Dla Boga, to jacyś swoi!

Zbyszko zaś ruszył koniem naprzód:

– Kto o Maćka pyta?

– A somsiad[731], Zych ze Zgorzelic. Już z tydzień jadę za wami i rozpytuję ludzi po drodze.

– Rety! Stryjku! Zych ze Zgorzelic tu jest! – zawołał Zbyszko.

I poczęli się witać radośnie, Zych bowiem był istotnie ich sąsiadem, a do tego człowiekiem dobrym i powszechnie lubionym dla wielkiej wesołości.

– No, jak się macie? pytał, potrząsając dłoń Maćka. – Hoc jeszcze, czyli już nie hoc!

– Hej, już nie hoc! – odrzekł Maćko. – Ale rad was widzę. Miły Boże, to jakbym już był w Bogdańcu!

– A co wam jest, bo jak słyszałem, to was Niemce postrzelili?

– Postrzelili psubraty! Żeleźce[732] mi się między żebrami ostało...

– Bójcie się Boga! No i co? A próbowaliście niedźwiedziego sadła się napić?

– Widzicie! – rzekł Zbyszko – każdy niedźwiedzie sadło rai[733]. Byle do Bogdańca. Zara pójdę na noc z toporem po barcie[734].

– Może Jagienka będzie miała, a nie, to poślę pytać.

– Jaka Jagienka? Waszej przecie było Małgochna? – spytał Maćko.

– Oo! co ta Małgochna! Na święty Michał będzie trzecia jesień, jak Małgochna na księżej grudzi[735]. Zadzierżysta[736] była baba – Panie, świeć nad jej duszą! – Ale Jagienka po niej poszła, jeno[737] że młoda...

...Za dołami świeci górka,  

Jaka mać taka i córka...  

Hoc! hoc!  

...A Małgochnie gadałem: Nie leź na sosnę, kiedy ci pięćdziesiąt roków[738]. Nieprawda! Wlazła. A to gałąź się ułomiła[739] i buch! To powiadam wam, że aż dziurę w ziemi wybiła, ale też we trzy dni puściła ostatnią parę.

– Panie, świeć jej! – rzekł Maćko. – Pamiętam, pamiętam... kiedy to się w boki wzięła, a poczęła cudować, to się parobcy w siano chowali. Ale do gospodarki była sprawna! I z sosny jej się zleciało?... Widzicie ludzie!...

– Zleciała jak szyszka na zimę... Oj, był frasunek[740]. Wiecie? po pogrzebie tom się tak z żałości upił, że trzy dni nie mogli mnie dobudzić. Myśleli, żem się też wykopyrtnął. A com się potem napłakał, to byście cebrem nie wynieśli! Ale do gospodarstwa i Jagienka sprawna. Wszystko to teraz na jej głowie.

– Ledwie że ją pamiętam. Nie większa była, kiedym wyjeżdżał, jak toporzysko[741]. Pod koniem mogła przejść głową o brzuch nie zawadziwszy. Ba! dawno to już i musiała wyrosnąć.

вернуться

720

pażerny – dziś popr.: pazerny.

вернуться

721

bez (daw.) – przez.

вернуться

722

żeleźce (daw.) – grot.

вернуться

723

drzewiej (daw.) – dawniej.

вернуться

724

gwarek (daw.) – górnik.

вернуться

725

Władysław I Łokietek – (ok. 1260–1333), król Polski od 1320, przedtem długo walczył o zjednoczenie kraju po okresie rozbicia dzielnicowego.

вернуться

726

fara, kościół farny – miejski kościół parafialny.

вернуться

727

tur – wymarły dziki ssak z rzędu parzystokopytnych.

вернуться

728

Władysław II Opolczyk (Ruski, Naderspan) – (ok. 1330-1401) książę opolski, znakomity administrator, prowadzący politykę prowęgierską. W roku 1391 skonfliktowany z Władysławem Jagiełłą, który pozbawił go lenn na terytorium Polski,

вернуться

729

synowiec – syn brata.

вернуться

730

odkazywać (z ros.) – odpowiadać.

вернуться

731

somsiad – dziś popr.: sąsiad.

вернуться

732

żeleźce (daw.) – grot.

вернуться

733

raić (daw.) – zalecać.

вернуться

734

barć – wydrążony w drzewie ul dla leśnych pszczół.

вернуться

735

na księżej grudzi – nie żyje (dosł.: leży w ziemi koło kościoła).

вернуться

736

zadzierzysty – charakterny.

вернуться

737

jeno (daw.) – tylko.

вернуться

738

roków (gw.) – lat.

вернуться

739

ułomić (gw.) – złamać.

вернуться

740

frasunek (daw.) – smutek.

вернуться

741

toporzysko – drewniany uchwyt siekiery bądź topora.