Выбрать главу

– Ślubowałeś pawie czuby, to ich szukaj, a Jagienkę zaraz bierz.

– Nie – odrzekł Zbyszko – potem jak na mnie nałęczką[1132] rzuciła, ślubowałem, że ją za żonę wezmę.

Twarz opata poczęła nabiegać krwią; uszy mu posiniały, a oczy poczęły wychodzić na wierzch: zbliżył się do Zbyszka i rzekł potłumionym przez gniew głosem:

– Twoje śluby plewa, a ja wiatr – rozumiesz! Ot!

I dmuchnął mu w głowę tak potężnie, że aż pątlik[1133] zleciał, a włosy rozsypały się w nieładzie po ramionach i plecach. Wówczas Zbyszko zmarszczył brwi i patrząc opatowi wprost w oczy rzekł:

– W moim ślubowaniu moja cześć, a nad moją czcią ja sam stróża[1134]!

Usłyszawszy to, nieprzywykły do oporu opat stracił do tego stopnia dech, iż mowa była mu na czas jakiś odjęta. Nastało złowrogie milczenie, które przerwał wreszcie Maćko:

– Zbyszku! – zawołał – upamiętaj się! coć jest?

Opat tymczasem podniósł ramię i wskazując młodzianka, począł krzyczeć:

– Co mu jest? Ja wiem, co mu jest: dusza w nim nie rycerska i nie ślachecka, jeno zajęcza. To mu jest, że się Cztana i Wilka boi!

A Zbyszko, który nie stracił ani na chwilę zimnej krwi, ruszył niedbale ramionami i odpowiedział:

– O wa! porozbijałem im łby w Krześni.

– Bój się Boga! – zawołał Maćko.

Opat patrzał czas jakiś na Zbyszka wytrzeszczonymi oczyma. Gniew walczył w nim o lepszą z podziwem, a jednocześnie przyrodzony bystry rozum począł mu przypominać, że z tego pobicia Wilka i Cztana może dla swych zamiarów korzyść wyciągnąć.

Więc ochłonąwszy nieco, krzyknął na Zbyszka:

– Czemuś nie gadał?

– Bo mi było wstyd. Myślałem, że mnie pozwą, jako rycerzom przystało, na walkę konną albo pieszą, ale to zbóje, nie rycerze. Pierwszy Wilk udarł deskę ze stołu, Cztan udarł drugą, i do mnie! To i cóżem miał robić? Chwyciłem ławę też, no... i wiecie!...

– Żywi aby? – zapytał Maćko.

– Żywi, jeno ich zamroczyło. Ale jeszcze przy mnie poczęli[1135] dychać.

Opat słuchał, tarł czoło, po czym zerwał się nagle ze skrzyni, na której był poprzednio przysiadł dla lepszego namysłu, i zawołał:

– Poczkaj[1136]!... Ja ci teraz coś powiem!

– A co powiecie? – zapytał Zbyszko.

– To ci powiem, że jeśliś ty się za Jagienkę bił i ludziom przez nią łby rozwalał, toś ty naprawdę jej rycerz, nie czyj inny, i musisz ją brać.

To rzekłszy, wziął się w boki i począł spoglądać tryumfalnie na Zbyszka, lecz ów uśmiechnął się tylko i rzekł:

– Hej, dobrzem ja wiedział, dlaczegoście chcieli mnie na nich napuścić, ale to wam zgoła chybiło.

– Czemu chybiło?... gadaj!

– Bo ja im kazał przyświadczyć, jako najgładsza i najcnotliwsza dziewka w świecie jest Danuśka Jurandówna, a oni właśnie ujęli się za Jagienką, i z tego była bitka.

Usłyszawszy to, opat stał przez chwilę na miejscu jak skamieniały i tylko po mruganiu oczyma można było poznać, że żyw jeszcze. Nagle zawrócił się na miejscu, wywalił nogą drzwi alkierza, wpadł do izby, tam chwycił krzywą lagę z rąk pątnika i począł nią okładać swoich szpylmanów, rycząc przy tym jak ranny tur:

– Na koń, skomorochy[1137]! na koń, psiawiary! Noga moja w tym domu nie postanie! Na koń, kto w Boga wierzy! Na koń!...

I znów wywaliwszy drzwi, wyszedł na dziedziniec, a przerażeni klerycy-waganci[1138] za nim. Tak ruszywszy hurmem do szopy, poczęli w mig kulbaczyć[1139] konie. Próżno Maćko pogonił za opatem, próżno prosił, błagał, bożył się[1140], że nie winien – nic nie pomogło! Opat klął, przeklinał dom, ludzi, pola, a gdy podano mu konia, skoczył na niego bez strzemion i puścił się w cwał z miejsca, z rozwianymi przez wiatr rękawami, podobny do olbrzymiego czerwonego ptaka. Klerycy lecieli za nim w trwodze na kształt stada, które podąża za przewodnikiem.

Maćko spoglądał czas jakiś za nimi, aż gdy znikli w boru, wrócił zwolna do izby i rzekł do Zbyszka, kiwając posępnie głową:

– Cóżeś ty najlepszego narobił!...

– Nie byłoby tego, gdybym był sobie wcześniej pojechał, a żem nie pojechał, to przez was.

– Jak to przeze mnie?

– Ba, bom nie chciał was chorych odjeżdżać.

– A teraz jako będzie?

– A teraz pojadę.

– Dokąd?

– Na Mazury, do Danuśki... – i pawich czubów szukać między Niemców.

Maćko pomilczał chwilę, po czym rzekł:

– „List” oddał, ale zastaw jest i w księdze sądowej zapisany. Nie daruje nam tera[1141] opat ni skojca.

– To niech nie daruje. Pieniądze macie, a ja na drogę nie potrzebuję. Przecie mnie wszędzie przyjmą i koniom dadzą żreć; a byłem miał pancerz na grzbiecie a kord[1142] w garści, to i o nic nie dbam.

Maćko zamyślił się i począł rozważać wszystko, co się stało. Nic nie poszło po jego myśli ni wedle jego serca. Sam on życzył sobie także z całej duszy Jagienki dla Zbyszka; zrozumiał jednak, że nie może być chleba z tej mąki i że wobec gniewu opata, wobec Zycha i Jagienki, wreszcie wobec bójki z Cztanem i Wilkiem lepiej, żeby sobie Zbyszko pojechał, niż żeby miał być dalszych niezgód i poswarków[1143] przyczyną.

– Ha! – rzekł wreszcie – łbów krzyżackich i tak musisz szukać, więc skoro nie ma innej rady, to jedź. Niech się ta stanie wedle woli Pana Jezusowej... Ale mnie trzeba zaraz do Zgorzelic; może jako Zycha i opata przejednam... Zycha mi osobliwie żal.

Tu spojrzał w oczy Zbyszkowi i spytał nagle:

– A tobie Jagienki nie żal?

– Niechże jej Bóg da zdrowie i wszystko najlepsze! – odrzekł Zbyszko.

Rozdział osiemnasty

Maćko czekał cierpliwie przez kilka dni, czy nie dojdzie go jaka wieść ze Zgorzelic lub czy opat się nie udobrucha, aż wreszcie sprzykrzyła mu się niepewność i czekanie i postanowił sam wybrać się do Zycha. Wszystko, co się stało, stało się bez jego winy, chciał jednak wiedzieć, czy Zych nie czuje i do niego urazy, bo co do opata był pewnym, że gniew jego będzie odtąd ciążył i na Zbyszku, i na nim.

Chciał jednak uczynić wszystko, co było w jego mocy, by ów gniew złagodzić, więc jadąc rozmyślał i układał sobie, co komu w Zgorzelicach powie, aby urazę zmniejszyć i starą sąsiedzką przyjaźń zachować. Myśli jednak nie kleiły mu się jakoś w głowie, rad też był, że zastał samą Jagienkę, która przyjęła go po staremu pokłonem, ucałowaniem ręki – słowem: przyjaźnie, choć trochę smutno.

– A ojciec doma[1144]? – zapytał.

– Doma, jeno się wybrali z opatem na łowy. Mało patrzeć, jak wrócą...

To rzekłszy, wprowadziła go do izby, w której zasiadłszy, milczeli oboje przez dłuższą chwilę, po czym dziewczyna spytała pierwsza:

– Cni się[1145] wam samemu w Bogdańcu?

– Cni – odpowiedział Maćko. – A to już wiesz, że Zbyszko pojechał?

Jagienka westchnęła cicho:

– Wiem. Wiedziałam tego samego dnia – i myślałam... że wstąpi choć dobre słowo rzec, a nie wstąpił.

– Jakże mu było wstępować! – rzekł Maćko – toć opat chybaby go rozerwał na dwoje, a i ojciec twój nierad by go też widział.

Ona zaś potrząsnęła głową i odrzekła:

– Ej! Nie dałaby ja mu krzywdy uczynić nikomu.

Na to Maćko, choć serce miał hartowne[1146], wzruszył się jednak, przyciągnął do się dziewczynę i rzekł:

вернуться

1132

nałęczka (daw.) – chusta służąca jako przepaska na głowę. Przypomnienie sceny, w której Danusia uratowała Zbyszka przed egzekucją.

вернуться

1133

pątlik – siatka do podtrzymywania włosów.

вернуться

1134

stróża (daw.) – straż.

вернуться

1135

począć (daw.) – zacząć.

вернуться

1136

poczkaj – dziś popr.: poczekaj.

вернуться

1137

skomorocha (daw.) – wędrowny śpiewak a. aktor, zwłaszcza słowiański.

вернуться

1138

wagant – śrdw. kleryk lub żak, żyjący w sposób prowokacyjnie swobodny, często zajmujący się twórczością poetycką bądź aktorstwem.

вернуться

1139

kulbaczyć – siodłać.

вернуться

1140

bożyć się (daw.) – zarzekać się, przysięgając na Boga.

вернуться

1141

tera – dziś popr.: teraz.

вернуться

1142

kord – krótki miecz.

вернуться

1143

poswarki a. swary(daw.) – kłótnie.

вернуться

1144

doma (daw.) – w domu.

вернуться

1145

cnić się (daw.) – tęsknić za czymś, martwić się, nudzić.

вернуться

1146

hartowny – zahartowany, twardy.